Sześć postaci, sześć historii, połączonych w jedną całość. Wszystko kręci się wokół nadchodzącego sezonu 2017 w skokach narciarskich oraz szalonej brunetki z tajemniczą przeszłością. Co z tego wyniknie?

Prolog

*****




*Richie*

                Nienawidziłem każdego momentu z ostatniego roku mojego życia. Nic mi nie wychodziło. Wmawiałem sobie, że wszystko co mnie otacza jest piękne, cudowne, słodkie... Że dostałem dokładnie to na co zasługiwałem i sam fakt, że mam przy sobie tak cudowną istotkę jest jedyną rzeczą, jaką potrzebuję do szczęścia. Tak. Jestem mistrzem łudzenia się.
                Tym większe było zaskoczenie, ból, gdy dowiedziałem się, że odchodzi. Wspaniały sen kończy się w mgnieniu oka, jak pęknięcie bańki mydlanej. Coś we mnie umarło. Wielka zadra na sercu coraz mocniej dawała o sobie znać. Nie mogłem jeść, spać, spotykać się z ludźmi. Wyalienowałem się, bo widok szczęśliwego Andreasa i Sophie niszczył mi życie jeszcze bardziej. Z dnia na dzień miało być coraz lepiej, ale miałem wrażenie, że rana się powiększa.
                Byliśmy razem rok. Prawie. Bez 2 dni, 15 godzin i 34 minut. Szykowałem coś mega na rocznicę, ale ona zjawiła się w moim domu i z lekkim uśmiechem na ustach powiedziała, że to koniec. Że się dusi, że ma dość udawania. Bo ona nie chce być dziewczyną kogoś, kto w domu bywa 2-3 dni w tygodniu, albo wcale. Który spędza wolny czas na siłowni, ogranicza ją w kwestiach jedzenia, mieszka z matką. Pogładziła mnie po policzku i wyszła. Uśmiechnięta, jakby kamień spadł jej z serca. Kompletnie zapomniała o moich uczuciach. No bo dlaczego miałbym je mieć? Przecież sportowcy są wypruci z emocji. Zastąpili je ambicją i chęcią wygranej. Tak przynajmniej twierdziła Caren. Każdy wspólny obiad, każdy spędzony z nią moment był magiczny. Nawet spacer po Erlabrunn potrafił mnie uspokoić i napełnić radością.
Tęskniłem. Płakałem. Gorzko i długo. Nic nie powiedziałem mamie. Wmówiłem jej, że Caren poświęciła się nauce, a ja skokom. Kłamstwo było łagodniejsze do przejścia niż spowiedź z uczuć, wspomnień i goryczy. Najgorsze było to, że wmówiłem sobie, że to moja wina. Prawie pół roku spędziłem na użalaniu się nad sobą i rujnowaniu swojej psychiki myślami o niej. O tej idealnej kobiecie, która nie zasługiwała na takiego nieudacznika jak ja. Stany depresyjne, lęki. To wszystko kumulowało się we mnie do momentu zgrupowania w Oberstdorfie, miesiąc przed sezonem. Andreas chodził korytarzem szczęśliwy, z wypiętą klatą, pokazujący radość i zadowolenie. Żenił się. Oświadczył się Sophie i powiedziała tak. Zazdrościłem mu. Tak cholernie mu zazdrościłem. Spotkał kobietę swojego życia, a ja nadal ciułałem w sobie resztki wspomnień i żalu. Ale to właśnie dzięki nim przejrzałem na oczy. 
                Dlatego teraz stoję sobie przed kominkiem, z pudłem wszystkiego co mi po niej zostało. Płomienie spoglądają na mnie i moje pudełko, prosząc o jedno. Nie wahałem się długo. Wrzuciłem zawartość do środka. Listy, kartki, wszystko co ogień mógł zabrać, znalazło się w środku. Resztę rzeczy wywaliłem do śmietnika chwilę temu. Poczułem ulgę. Ale tylko chwilową. Żałowałem, że pozbyłem się tego. Nadal pragnąłem czuć jej zapach, patrzeć na jej uśmiech na zdjęciach. Odrzuciłem pudło na bok i usiadłem przed kominkiem. Łzy zaczęły płynąć strumieniami po moich policzkach. Co ja zrobiłem?! Pozbyłem się cząstki siebie. Jakbym wyrwał sobie kawałek serca. Co ja mówię. Całe serce.
                Usłyszałem trzaśnięcie drzwiami i poczułem powiew zimowego powietrza na ciele.
- Richie?
- W salonie – ocieram łzy i próbuję zatuszować oznaki rozpaczy przed mamą.
- Co tu tak ciemno? – zaświeciła światło i poczułem się coraz bardziej zażenowany. A co jeśli zacznie wypytywać? Wszyscy znają ją z jej zdolności do wymuszania odpowiedzi. Siądzie na mnie i będę musiał jej opowiedzieć jakim idiotą jestem. - Myślałam, że jesteś już w Klingenthal.
- Nie. Dopiero jutro. Chciałem jeszcze odpocząć od tego całego szumu... – akurat.
- Moje kochane słoneczko – objęła mnie z całej siły i przytuliła do piersi. – Idź do Caren. Rozerwij się przed sezonem.
- Tak mamo. Pójdę – zerwałem się momentalnie do wyjścia. Brakuje mi tlenu. Potrzebuję samotności. Spacer. Zdecydowanie. Ubieram kurtkę, buty i czapkę i po chwili znikam za drzwiami domu.


***

Ciao Jules

4 komentarze:

  1. Ryś taki uczuciowy... biedaczek... najchętniej bym go teraz przytuliła i już nigdy nie wypuściła ;) zostaję z Ryszardem i mam nadzieję, że pokierujesz go dobra drogą :)
    buźka, M :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj Kochana.
    Przepraszam,że tak późno ale miałam wiele zaległości.
    Jestem zafascynowana Twoim kolejnym opowiadaniem.
    Richard taki wrażliwy.
    Tak cierpi.
    Za to Wellinger się żeni... tego to ja się nie spodziewałam.
    Czekam na kolejny.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie szkodzi :) Cieszę się, że zajrzałaś tutaj :D
      Rysiu będzie mega wrażliwy, a Andiś mega ułożony, więc robię coś nowego :P
      Pozdrawiam :*

      Usuń

Jeśli Czytacie, a Chcielibyście zostawić komentarz, zapraszam.
Będzie mi bardzo miło :))
© Agata | WS | x x.