*Richie*
Nienawidziłem
każdego momentu z ostatniego roku mojego życia. Nic mi nie wychodziło. Wmawiałem
sobie, że wszystko co mnie otacza jest piękne, cudowne, słodkie... Że dostałem
dokładnie to na co zasługiwałem i sam fakt, że mam przy sobie tak cudowną
istotkę jest jedyną rzeczą, jaką potrzebuję do szczęścia. Tak. Jestem mistrzem
łudzenia się.
Tym większe było
zaskoczenie, ból, gdy dowiedziałem się, że odchodzi. Wspaniały sen kończy się w
mgnieniu oka, jak pęknięcie bańki mydlanej. Coś we mnie umarło. Wielka zadra na
sercu coraz mocniej dawała o sobie znać. Nie mogłem jeść, spać, spotykać się z
ludźmi. Wyalienowałem się, bo widok szczęśliwego Andreasa i Sophie niszczył mi
życie jeszcze bardziej. Z dnia na dzień miało być coraz lepiej, ale miałem
wrażenie, że rana się powiększa.
Byliśmy razem
rok. Prawie. Bez 2 dni, 15 godzin i 34 minut. Szykowałem coś mega na rocznicę,
ale ona zjawiła się w moim domu i z lekkim uśmiechem na ustach powiedziała, że
to koniec. Że się dusi, że ma dość udawania. Bo ona nie chce być dziewczyną
kogoś, kto w domu bywa 2-3 dni w tygodniu, albo wcale. Który spędza wolny czas
na siłowni, ogranicza ją w kwestiach jedzenia, mieszka z matką. Pogładziła mnie
po policzku i wyszła. Uśmiechnięta, jakby kamień spadł jej z serca. Kompletnie
zapomniała o moich uczuciach. No bo dlaczego miałbym je mieć? Przecież
sportowcy są wypruci z emocji. Zastąpili je ambicją i chęcią wygranej. Tak
przynajmniej twierdziła Caren. Każdy wspólny obiad, każdy spędzony z nią moment
był magiczny. Nawet spacer po Erlabrunn potrafił mnie uspokoić i napełnić
radością.
Tęskniłem. Płakałem. Gorzko i długo. Nic nie
powiedziałem mamie. Wmówiłem jej, że Caren poświęciła się nauce, a ja skokom.
Kłamstwo było łagodniejsze do przejścia niż spowiedź z uczuć, wspomnień i
goryczy. Najgorsze było to, że wmówiłem sobie, że to moja wina. Prawie pół roku
spędziłem na użalaniu się nad sobą i rujnowaniu swojej psychiki myślami o niej.
O tej idealnej kobiecie, która nie zasługiwała na takiego nieudacznika jak ja.
Stany depresyjne, lęki. To wszystko kumulowało się we mnie do momentu
zgrupowania w Oberstdorfie, miesiąc przed sezonem. Andreas chodził korytarzem
szczęśliwy, z wypiętą klatą, pokazujący radość i zadowolenie. Żenił się.
Oświadczył się Sophie i powiedziała tak. Zazdrościłem mu. Tak cholernie mu
zazdrościłem. Spotkał kobietę swojego życia, a ja nadal ciułałem w sobie
resztki wspomnień i żalu. Ale to właśnie dzięki nim przejrzałem na oczy.
Dlatego teraz
stoję sobie przed kominkiem, z pudłem wszystkiego co mi po niej zostało.
Płomienie spoglądają na mnie i moje pudełko, prosząc o jedno. Nie wahałem się
długo. Wrzuciłem zawartość do środka. Listy, kartki, wszystko co ogień mógł
zabrać, znalazło się w środku. Resztę rzeczy wywaliłem do śmietnika chwilę
temu. Poczułem ulgę. Ale tylko chwilową. Żałowałem, że pozbyłem się tego. Nadal
pragnąłem czuć jej zapach, patrzeć na jej uśmiech na zdjęciach. Odrzuciłem
pudło na bok i usiadłem przed kominkiem. Łzy zaczęły płynąć strumieniami po
moich policzkach. Co ja zrobiłem?! Pozbyłem się cząstki siebie. Jakbym wyrwał
sobie kawałek serca. Co ja mówię. Całe serce.
Usłyszałem
trzaśnięcie drzwiami i poczułem powiew zimowego powietrza na ciele.
- Richie?
- W salonie – ocieram łzy i próbuję zatuszować oznaki rozpaczy przed
mamą.
- Co tu tak ciemno? – zaświeciła światło i poczułem się coraz bardziej
zażenowany. A co jeśli zacznie wypytywać? Wszyscy znają ją z jej zdolności do
wymuszania odpowiedzi. Siądzie na mnie i będę musiał jej opowiedzieć jakim
idiotą jestem. - Myślałam, że jesteś już w Klingenthal.
- Nie. Dopiero jutro. Chciałem jeszcze odpocząć od tego całego
szumu... – akurat.
- Moje kochane słoneczko – objęła mnie z całej siły i przytuliła do
piersi. – Idź do Caren. Rozerwij się przed sezonem.
- Tak mamo. Pójdę – zerwałem się momentalnie do wyjścia. Brakuje mi
tlenu. Potrzebuję samotności. Spacer. Zdecydowanie. Ubieram kurtkę, buty i
czapkę i po chwili znikam za drzwiami domu.
***
Ciao Jules
Ryś taki uczuciowy... biedaczek... najchętniej bym go teraz przytuliła i już nigdy nie wypuściła ;) zostaję z Ryszardem i mam nadzieję, że pokierujesz go dobra drogą :)
OdpowiedzUsuńbuźka, M :*
Pokieruję :D Obiecuję :D
UsuńWitaj Kochana.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam,że tak późno ale miałam wiele zaległości.
Jestem zafascynowana Twoim kolejnym opowiadaniem.
Richard taki wrażliwy.
Tak cierpi.
Za to Wellinger się żeni... tego to ja się nie spodziewałam.
Czekam na kolejny.
Buziaki :*
Nie szkodzi :) Cieszę się, że zajrzałaś tutaj :D
UsuńRysiu będzie mega wrażliwy, a Andiś mega ułożony, więc robię coś nowego :P
Pozdrawiam :*