Sześć postaci, sześć historii, połączonych w jedną całość. Wszystko kręci się wokół nadchodzącego sezonu 2017 w skokach narciarskich oraz szalonej brunetki z tajemniczą przeszłością. Co z tego wyniknie?

Cztery

 *****




*Lizzie*

                Wszyscy równo wstawieni kręcą się po mieszkaniu Andreasa i Sophie. Nie mam ochoty z nimi rozmawiać. Tata gdzieś zniknął, ale wcześniej kazał mi zostać w tym mieszkaniu. Stanęłam więc w kącie ze szklanką soku pomarańczowego i patrzę na tych wszystkich ludzi.
                Andi i Sophie nie mogą się od siebie oderwać. Jego szczupłe dłonie są wszędzie. Dosłownie! Poczułam się zgorszona. Marinus urządził sobie maraton i pije do upadłego. Richie poszedł spać do osobnego pokoju. Nie dziwię się, w sumie jechał całą noc tutaj. Markus i Karl grają w karty na wyzwania. Większość z nich to picie piwa, więc ich poziom podchmielenia jest dość duży. Tej całej Domi też nigdzie nie widać. Źle się poczuła i nagle zniknęła.
- Czemu nie chcesz zagrać z chłopakami? – Sophie podchodzi do mnie ze swoim przemiłym uśmiechem. Nie chce z nią rozmawiać. Mam wrażenie, że robi to z litości.
- Nie umiem – odpowiadam. Po cichu liczę, że odpuści. Szatynka przekręca głowę w bok i marszczy brwi.
- Pewnie jesteś zmęczona – odpowiada. Dalej mam cichą nadzieję, że da mi spokój. – Chodź, mamy tutaj pokój gościnny – idzie w głąb korytarza. Spoglądam ostatni raz tego wieczoru na Marinusa, ale ten nawet nie raczy zauważyć, że ktoś go obserwuje. Wzdycham ciężko. Że też musiał mi się ktoś spodobać. – Połóż się tutaj. Zwykle śpi tutaj Marinus, ale dzisiaj przekima na kanapie – serce mi zamiera. Ona oszalała?! Jak w jego łóżku?
- Nie ma mowy! Zadzwonię do taty, a nie będę się wam zwalać na głowę – protestuję. Co ona sobie myśli? Że zabiorę chłopakowi miejsce do spania.
- Soph – nagle w progu zjawia się zainteresowany. – Okradacie mnie? – chichocze nerwowo. Jest pijany w sztok!
- Tak. Każda z nas chciałaby twoje majtki i koszulki. Miałbyś coś przeciwko, żeby Lizzie spała w tym łóżku? Przekimałbyś się nockę na kanapie – pyta szatynka. Do tego dodaje swój niezawodny uśmiech.
- Soph, wiesz, że kocham Cię jak siostrę…
- Cieszę się, że się zgadzasz! – nawet nie daje mu dokończyć. Daje mu buziaka w policzek. Ja to mogę pomarzyć o czymś takim. Chłopak mierzy mnie wzrokiem. Nie potrafię jednak wyczuć, co myśli. Pewnie mnie nienawidzi. Zabieram mu łóżeczko.
- Wezmę tylko piżamkę – prostuje się i w miarę trzeźwym krokiem zmierza do łóżka. Wyciąga z niego koszulkę i spodenki, zabiera ręcznik i bieliznę i znika za drzwiami. Nawet nie raczy mnie wzrokiem.
- Dobranoc – Sophie uśmiecha się szeroko i wychodzi z pomieszczenia. Zostaje sama. Znowu…

***

*Richie*

                Budzę się całkowicie skacowany. Obok śpi Markus. Przerzucam ramię przez jego tułów. Ramiona mi zdrętwiały. Muszę odzyskać władzę. Słyszę swój upierdliwy telefon. Nawet nie fatyguję się do wstania. Niechaj matka sobie dzwoni! Mam to gdzieś. Nie daje mi pieniędzy, sam się utrzymuję. Nie jestem męską dziwką po dwudziestce piątce.
- Spierdalaj z tą łapą – słyszę niewyraźny warkot Markusa. – Amorów Ci się zachciewa? – zabieram swoją nieokiełznaną część ciała. – Jeśli z tego wszystkiego przerzuciłeś się na facetów to masz pecha – dodaje. Skąd on to do kurwy nędzy wie dlaczego tu jestem?! Andiś?!
- Cały czas wolę kobiety. Żebyś miał cycki to bym się zastanowił, ale nie masz – prycham. Siadam oparty o ścianę i analizuję zaistniałą sytuację.
- Ileż to operację zrobić – Markus usadawia się obok mnie. Oboje dostrzegamy prawie równocześnie śpiącego na podłodze Karla. – Patrz ile ma miejsca.
- Trzeba było iść spać z nim.
- Wolę z Tobą – chichocze. Biję go mocno w ramię. Co on sobie myśli, kretyn.
W czasie śniadania wszyscy chcemy już skończyć. Mój żołądek uprawia gimnastykę artystyczną. Sophie bardzo się stara, ale oprócz niej, Andisia i Wernerowej, wszyscy mamy dość. Ja nadal nie wiem jak ta gówniara ma na imię. Tamta druga tirówka też. Paranoja. A mama nadal dzwoni…
- Odbierzesz ten telefon kiedyś? – warczy Karl. Sądząc po wyrazie jego bladej twarzy, rozpierdala mu łeb.
- Nie chce – odpowiadam pewnie. Skąd we mnie te pokłady męstwa? Męstwa… Prycham w myślach. Mężczyzna ze mnie w chuj. Od matki telefonu nie odbieram, jem mało i wyglądam jak niedożywiony nastolatek w okresie buntu.
- Ja to zrobię – Soph zrywa się z krzesła i idzie po mój telefon.
- Ani się waż! – krzyczę. Andreas patrzy na mnie, jakbym miał zaraz iść na klęczka do Watykanu za karę. Szatynka tylko patrzy zmartwiona.
- Nie krzycz na nią! – dodaje. Musze się uspokoić, jeśli nie chcę wracać do mamusi.
- Przepraszam – odpowiadam. Soph nie gniewa się. Widzę to w jej uśmiechu.
- Odbierz. Ona nie da Ci spokoju… - wiedziałem, że dziewczyna przeczuwa powód mojej wizyty w ich mieszkaniu. Telefon cichnie, ale idę do sąsiedniego pokoju. Siadam na łóżku i czekam na ponowne połączenie. Sam do niej przecież nie zadzwonię. Nie popieprzyło mnie do końca. Po paru sekundach znów słyszę „Blurred lines”.
- Stało się coś, że dzwonisz jak oparzona? – warczę. Pięknie Freitag. Zaczynać od ciężkiej artylerii.
- Skoro uważasz, że twój wyjazd z domu, bez słowa i odebranie telefonu po 2 dniach to rzecz normalna… - odzywa się smutno. Znowu to samo. Jej stare sztuczki. Na litość.
- Uważam, że jestem dorosły.
- Uważam, że nie. Wracaj natychmiast!
- Nie. Zostaję tu gdzie jestem. Mogę trenować, mam gdzie mieszkać.
- Czyli ta wyprowadzka to już to?
- Tak. Mamo, potrzebuję tego. Nie traktuj mnie jak frajera. Jestem dorosły.
- Dorosły, ale głupi. Nic nie wiesz o życiu!
- Skąd mam się nauczyć, skoro wiecznie mi planujesz życie i chronisz, żebym się nie poparzył żelazkiem? Ja już nawet nie pamiętam jak to jest, kiedy nikt cię nie kontroluje. Mamo… Proszę.
- Odezwij się czasem, chyba że to mało dorosłe – prycha po chwili i się rozłącza. Przynajmniej mam spokój. Nie będzie dzwonić jak na sranie. Wracam do swoich towarzyszy. Każdy patrzy na mnie wyczekująco. Zupełnie jakbym miał występować na jakiejś gali.
- W porządku. Dajcie mi zjeść do końca – patrzę na talerz wypełniony kanapkami. Po tej rozmowie całe spięcie odpuściło. Mogę jeść!

***

*Dominique*

                Werner opuścił mnie około godziny 3 nad ranem. Wysłał smsa do swojej młodszej mimozy i wyszedł. Nienawidzę spać sama. Od kiedy jesteśmy razem, puste łóżko obok to katorga. Przyjemne jest poczucie, że ktoś śpi obok i przytula się do ciebie, żebyś czuła się bezpiecznie.
                Wstaję i idę do mojej maszyny życia. Po chwili trzymam filiżankę w dłoni i piję duszkiem gorący napój. Siadam na blacie kuchennym i wyglądam przez okno. Świeżo ośnieżone szczyty Alp zwracają moją uwagę. Zima idzie… Wywracam oczami. Moje kozaczki niedługo będą jedynie na specjalną okazję. Przecież nie chcę się zabić na lodzie w nich. Już raz próbowałam okazywać swoje niezawodne wdzięki na trzaskającym mrozie i o mało nie złamałam nogi. Współczuję paniom na trasie. W taki mróz pracować…
                Ubieram jeansy, białą bokserkę i na to narzucam swój ukochany miętowy sweter. Na nogach lądują ciepłe Uggsy. Zółta puchówka, czerwony szalik i rękawice w reniferki znajdują się w moich dłoniach. Klucze, telefon, przepustka… Chyba wszystko. Rozglądam się po mieszkaniu. Wychodzę i idę po tą małą znajdę. Dzwonię do Sophie i Andreasa. Szatynka otwiera mi po chwili.
- Przyszłaś po zgubę? – uśmiecha się ciepło. Wchodzę do środka, po skinieniu głową.
- Nie pojechałaś z chłopakami? – pytam córkę Wernera.
- Tata kazał mi jechać z tobą – odpowiada przestraszona. Wzdrygam się i patrzę na Sophie. Dziewczyna chyba też wyczuwa to co ja. Lizzie trzymana jest krótko i wyrośnie na wielką ciamajdę, jeśli nie porozmawiam z Wernerem. Nie powinnam się wpieprzać, ale szkoda mi tego serdelka. Przecież to nie jej wina, że ma matkę idiotkę i ojca, którego wiecznie nie ma.
                Brunetka staje przede mną i wiem, że możemy jechać. Macham Soph na pożegnanie i wychodzimy. Idziemy na przystanek i czekamy.
- Dlaczego wczoraj nie przyszłaś? – pyta mnie po chwili ciszy. Akurat teraz, jak cisza mi się podobała i była mi na swój sposób potrzebna.
- Bolała mnie głowa – odpowiadam. Nie patrzę na nią, bo czuję jak pieką mnie policzki. Wątpię, że od mrozu. Gdyby nie muzyka piętro niżej, to nie byłoby możliwe, żeby nie słyszeli skrzypienia łóżka.
- Mogę cię o coś spytać? – co do cholery? Słowotok się jej nagle włączył? Patrzę na nią i widzę skołowanie na jej twarzy. 
- Strzelaj – uśmiecham się porozumiewawczo.
- Czy Marinus ma dziewczynę? – patrzę i oczom nie wierzę! Zakochała się!

***

*Marinus*

                Od kiedy wytrzeźwiałem, w mojej głowie gości widok Domi z wczoraj. Te długie, szczupłe nogi… Chcę, żeby były moje! Próbowałem podpytać Andreasa o co nieco, ale on chyba naprawdę nie ściemnia i nic o niej nie wie. I tak kołuję się od rana. Na skocznie jakoś wlazłem i czekam na swoją kolej. Patrzę na gniazdo trenerskie. Powinna tam być… Przecież ta mała miała z nami zostać parę dni…
                Widzę sygnał do startu od trenera. Siadam na belce i spoglądam przed siebie. Czuję pustkę. Jakby ktoś wyciągnął ze mnie ważną część i nie oddał. Słyszę gwizd. Patrzę na trenera i widzę, że zaczyna się w nim kotłować ze zdenerwowania. Chyba dość długo do mnie macha i robi z siebie idiotę.
- Skacz kurwa, zanim będzie się na nas darł! – słyszę zdenerwowany głos Markusa. Odpycham się i sunę w dół.
                Po wylądowaniu w żałosnym miejscu, wolę od razu się schować w domku. Rozumiem rozkojarzenie, ale ja o mało nie grzmotnąłem o bulę. Co ta dziewczyna ze mną robi?! Obracam się za siebie po odpięciu nart i widzę siostry syjamskie. Czy córka Wernera jest do niej przyspawana? Łazi za nią jak małe dziecko za mamą.
- Wszystko ok? – słyszę głos starszej. Od razu serce podskakuje mi do gardła. Odezwała się! Gdybym nie był przed nią, to już dawno piszczałbym z radości.
- Tak – dukam. Pomyśli, że jestem analfabetą. Zapada krępująca cisza. Domi już ogląda skok skaczącego po mnie Ryśka. Za to jej cień nie potrafi przestać się na mnie gapić. Czuję się co najmniej dziwnie.
- Co ty odpierdalasz?! – Rysiek krzyczy na mnie, czym przywołuje mnie na ziemię.
- Nic? – wzruszam ramionami. Oni wszyscy się zachowują, jakbym faktycznie grzmotnął o bulę.
- Werner prawie zawału nie dostał. Zaraz zejdzie, tylko Andiś skoczy i pewnie Ci nawrzuca – dodaje łagodniej. Co oni wszyscy do mnie mają?!
- Dlaczego mówisz Andiś? – pytam po chwili.
- Bo pasuje do niego. Nasza mała niedorobiona krówka – uśmiecha się szeroko. A mnie wcale nie jest do śmiechu.

***

*Lizzie*

                Nie wiem czemu zadałam to głupie pytanie. Widziałam jej minę. Zaraz się zacznie podśmiewywać. Odpowiedziała, że raczej nie, ale nie ma pewności. Co ja sobie w ogóle wyobrażałam? Że ktoś taki zwróci na mnie uwagę?
                Jeszcze teraz na treningu o mało się nie przewrócił. Zadrżałam jak go zwiało w prawo. A ten wylądował i podjechał do nas, jakby to była norma. Domi pyta go jak się czuje, a on zaszczyca ją ciepłym uśmiechem. Ile bym dała, żeby na mnie tak spojrzał. Zamiast tego otrzymuję spojrzenie pełne zdziwienia w swoją stronę. Spinam się cała i czuję ciarki na całym ciele. Zaraz zjawia się Richard i krzyczy na niego. Po co? Ja bym nie pozwoliła nikomu na niego krzyczeć! Dzisiaj Andreas tak ładnie bronił Sophie. Ile bym dała, żeby mnie tak ktoś bronił...
                Skoczkowie idą do tego ich domku i po chwili zostajemy same z Dominique.
- Co młoda? – pyta. Patrzę na nią zdziwiona. Nagle przybyło jej energii?
- W porządku – odpowiadam zdawkowo. – Zimno mi – dodaję po chwili mimowolnie.
- Chodź na czekoladę – wstaje momentalnie i kieruje się do wyjścia z obiektu.
                Idę za nią już kilka minut. Po jakimś czasie wchodzimy do przytulnej kawiarenki. Siadamy w kącie i czekamy na kelnerkę.
- Przytulnie tu – odpowiadam. Jakimś cudem robię się rozmowna w jej towarzystwie. Domi to zauważa. Widzę błysk w jej oku. Coś jej zaświtało w głowie.
- Wiem. Lubię to miejsce – zamawiamy po filiżance czekolady. – To przez Marinusa się tak otwierasz? – zaczyna swoje poszukiwania.
- Nie – odpowiadam szczerze. – Nie zamieniłam z nim ani słowa – dodaję. Czuję się zażenowana. Przede mną siedzi zapewne kobieta, która miała już kilka związków, wie czego chce, jest piękna, faceci za nią latają jak psy za zapachem kiełbasy, a ja nigdy nie miałam nawet poważniejszego kolegi.
                Widzę jak przetwarza moje rewelacje. Odwracam wzrok i upiłam łyk dopiero co przyniesionej czekolady. Faktycznie pyszna!
- Nie poddawaj się – słyszę po chwili. Patrzę na nią jak na debila. – Spróbuję Ci pomóc – krztuszę się gorącym napojem. Oczy wszystkich w lokalu spoglądają na mnie. Dominique próbuje mi pomóc i klepie mnie po plecach. Gdy się uspokajam poziom zażenowania wzrasta o 200%.
- Jak? Ja potrafię Ci narobić wstydu pijąc czekoladę, a co dopiero jakby on miał na mnie spojrzeć…
- A Ty myślisz, że on nie jest ciapowaty? – odpowiada. Marinus ciapowaty? Nigdy! Chociaż...
- No śpi w piżamie w pajacyki i ma bokserki w misie. I na dodatek upił się 3 piwami, ale każdemu się zdarza… - próbuję go usprawiedliwić.
- Właśnie. Więc nie przejmuj się tą czekoladą. Oni i tak zapomną – pokazuje dyskretnie dłonią na ludzi w kawiarni. Ta dziewczyna jednak ma inne oblicze niż to „na trasę”. Uśmiecham się ciepło. - Swoją drogą, piżamka w pajacyki?
- Dziękuję – odpowiadam. Ignoruję jej pytanie. Teraz naprawdę czuję się lepiej.

***

*Werner*

                Dzwonię do Domi od kilkunastu minut. Według chłopaków siedziały na trybunach podczas treningu, ale od tamtej pory nikt ich nie widział. Oczywiście ani się raczy odebrać. Lizzie odbiera dopiero za 7 czy 8 razem.
- Tato? – moja córka jest rozweselona, co mnie bardzo dziwi.
- Gdzie wy jesteście?! – krzyczę. Emocje nadal się we mnie kotłują.
- W kawiarni, niedaleko. Zaraz przyjdziemy – odpowiada spokojnie. Biorę głęboki wdech. Muszę się uspokoić.
- Dajcie znać jak dotrzecie – rozłączam się.
                Wchodzę do domku i rzucam przybornikiem na blat obok. Wszyscy nagle odrywają się od rozmów i patrzą na mnie. Chyba mam jakiś autorytet.
- Ty – wskazuję na Markusa – wszystko już dużo lepiej. Musimy popracować jeszcze nad odbiciem, ale to już siłownia. Rysiek, chyba już się obudziłeś. Karl, ty też w porządku. Marinus… - starannie ważę słowa. – Dzisiaj o mało nie dostałem zawału i albo się skupić w 100% na skakaniu, albo wylatujesz! Ja nie będę drżał czy już zamawiać karetkę, bo ty nie potrafisz dostrzec jak przez minutę robię z siebie wariata i macham do ciebie. A Andi… - spoglądam na chłopaka. Najmłodszy, ale chyba najbardziej dojrzały z nich. – Wiem, że uporządkowanie życia pomogło. Widzę, że pracujesz, że chcesz i potrafisz, ale zostaw trochę na zimę. Wszyscy macie świadomość, że walczycie o Olimpiadę. Pojedzie tylko piątka, a ja jeszcze nie widziałem Severina i Wanka. Za chwilę jeszcze jedna seria i na dzisiaj koniec. Jutro widzę was na siłowni i tam dostaniecie wytyczne, co macie wykonać do następnego zgrupowania, w Klingenthal – dodaję i wychodzę.
                Mam ochotę na zimne piwo i samotność. Ostatnio mam dość wrażeń. Przyjazd Lizzie wszystko mi skomplikował, ale cieszę się, że przyjechała. Tak dawno się nie widzieliśmy.
                Udaję się na gniazdo trenerskie i tam razem ze Stefanem czekamy na chłopaków. Po chwili dostaję smsa, że Liz i Domi wybrały się na górę, do wieży.

***

*Dominique*

                Widziałam jak gamonie wpakowują się do gondolki. Podzielili się na dwie grupy i na moje szczęście w drugiej miał jechać Richie i Marinus.
- Chodź – chwytam Lizzie za rękę i ciągnę za sobą. Ona nagle zaczyna się wzbraniać.
- Nie, co ty co robisz? Nie chcę – miunczy pod nosem.
- Słuchaj – zatrzymuję się. – Albo mi zaufasz, a ja ci pomogę z tym gamoniem, albo radź sobie sama i becz w poduszkę, bo nikt cię nie chce. Sama jesteś winna tej sytuacji! Ocknij się do cholery! – lekko nią potrząsam. Już mam dość tego jej rozlezienia. Widzę jak oczy zachodzą jej łzami.
- Poczekaj – uspokaja się. Nie patrzy na mnie, tylko w podłogę. Widzę, że stara się skupić.

- Idziemy? – pytam. Bez słowa kierujemy się w stronę gondolki. – Chłopaki – macham im. Oboje zwracają na mnie uwagę. Szczególnie Marinus. Rysiek odwraca się w drugą stronę. Zaczyna mnie to irytować. Każdy facet nie może oderwać ode mnie wzroku. No może poza Andreasem, ale on złożył śluby czystości i wierności i nie ma szans, że zakołuję mu się w głowie. W sumie powinien sobie wyryć na czole „Kocham Sophie i tylko Sophie”. Z resztą, on nie jest w moim typie. Nie to co pan brunet...

2 komentarze:

  1. małpo, jak mogłaś przerwać w takim momencie?? :P
    coś czuję, że to będzie długa droga na szczyt skoczni i dużo się wydarzy w tym czasie xD brunet w typie Domi...? podoba mi się! :D chociaż Ryś pozostaje nieczuły na kozaczki Domi ;) :D a jednak.... "tirówka" ??! naprawdę Rysiek...? :P
    Marinus i piżamka w pajacyki, to tak bardzo do niego pasuje xD hahaha :D Liz wpadła z nim jak śliwka w kompot, niech się chłop szybko ogarnie, bo szkoda mi tej naszej mimozy... zasługuje na odrobinę szczęścia :)
    Andiś i Soph- istna sielanka :P przydałoby się jakieś małe spięcie :P nie to, że im nie kibicuję, ale trochę pieprzu nie zaszkodzi ;)
    milion :* i do następnego,
    M. :)
    p.s. dziękuję za relację live :* :* :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na kozaczki Domi, nie łapią się tylko nieliczni :P W tym chyba jej urok :P
      Rysiu jest właśnie zbyt czuły :D
      Lizzie też sobie poużywa :D
      W każdej sielance musi być zgrzyt :D
      P. S. P. Sa. Nie ma sprawy :P Obym dzisiaj więcej z niej pamiętała :P

      Usuń

Jeśli Czytacie, a Chcielibyście zostawić komentarz, zapraszam.
Będzie mi bardzo miło :))
© Agata | WS | x x.