Wiem, że Werni
mnie zabije, ale nie mogłam go wypuścić wczoraj wieczorem. Są pewne granice.
Przytuliłam się do jego silnego ramienia i wdychałam ten wdzięczny zapach
świeżo obudzonego mężczyzny. Nagle słyszę jego chichot.
- Moja żona uważa ten zapach za obrzydliwy, a ty mnie wąchasz jakbym
pachnął 212-stką.
- Bo pachniesz seksownie i męsko – dodaję. Jego ciemne oczy świdrują
mnie na wylot. Mimochodem puszczam uwagę o żonie. Przywykłam do nich. To wszystko
trwa już rok, więc miałam gówniany obowiązek przywyknąć. – Zjemy coś? – pytał
słodko.
- Muszę się zbierać. Widziałem, że jest koło 8. Umówiłem się z
chłopakami o 9 na skoczni.
- Musisz? – wzdycham. Ciągle to samo. – Może wpadnę na skocznię? –
pytam. Werner marszczy brwi i patrzy na mnie intensywnie.
- Jeśli chodzi o mnie to nie ma problemu, ale co powiem chłopakom?
- Że jestem twoją kuzynką – uśmiecham się głupawo.
- Popierdzieliło cię – muska moje usta i wstaje. Idzie prosto do
łazienki. Zna moje mieszkanie dość dobrze. Przecież to nie pierwszy raz, gdy
śpi u mnie. Nagle jego telefon dzwoni. Biegnę nagusieńka do łazienki i podaję
mu go, bez podglądania kim jest owa osoba. Wracam na swoje łoże i czekam
przykryta na informację. Wiem, że mi ją poda.
- Moja córka – skrzywia się.
- A czego ona chce?
- Przyjeżdża dzisiaj. Muszę się nią zająć – siada na skraju. Pociera
dłonią o wilgotne włosy. – Zrobimy tak. Przyjdziesz na skocznie i będziesz
udawać nową asystentkę, którą chciałbym sprawdzić. Zajmiesz się nią, a
wieczorem wyskoczymy gdzieś, co? – jego propozycja zwala mnie z nóg.
- Oszalałeś? Mam udawać przez twoją nieporadną córunią asystentkę? Za
to mnie masz? – prycham.
- Proszę bardzo! Idź i powiedz jej, że jesteś moją kochanką! Najlepiej
wszystkim powiedz! Myślę, że przyjmą cię z otwartymi rękoma, wyściskają i
wycałują – zdenerwował się na poważnie. Wiem to doskonale. Kurwiki szaleją mu w
oczach.
- O której mam po nią pojechać? – pytam. Doskonale również wiem, że to
najlepsze wyjście.
- O 11 – łagodnieje. Jego dłoń wędruje na mój policzek. – Robię to dla
naszego dobra. Nie gniewaj się – dostaję soczystego buziaka. Chyba nie powinnam
się obrażać. Mimo wszystko czuję w sercu lekkie ukłucie. Czy ja zawsze będę dla
facetów tymczasowo?
***
*Richard*
Od kiedy tutaj
przyjechałem czuję się jak intruz. Sophie została w mieszkaniu i porządkowała
resztę nierozpakowanych rzeczy. Z tego co mówiła, to naprawdę z większością się
już uporała. Będzie z niej świetna żona. Andiś to ma jednak szczęście.
W jego wysłużonym
Audi przewozimy sprzęt prosto na skocznię. Według zaleceń mieliśmy się zjawić
tam o 9. Oczywiście Werner nic nie wie o moim pojawieniu się i miałem pilnować
swoich tekstów. Nadal zastanawiało mnie, co jego samochód robił pod ich
blokiem, ale żadne nie chciało mi nic powiedzieć. Po co ta cholerna
konspiracja? Dziwkę tutaj ma czy co?
- Wysiadka – słyszę głos najmłodszego. Parking pod skocznią jest
ogromny. Pomieszczenie miliarda kibiców w nowy rok to jednak jest wyzwanie.
Wysiadamy i zabieramy swój sprzęt. W domku przebieramy się w kombinezony i
wędrujemy ze wszystkim na górę. Werner już czeka.
- Witam panów – wita się chłodno. Jest jakiś spięty, ale nie mam
pojęcia dlaczego. – Richard? – patrzy na mnie dziwacznie. – Co tutaj robisz?
- Wpadłem do Soph i Andreasa i postanowiłem dołączyć do zgrupowania.
- A Wank?
- Wank… - zbladłem. Mogłem chociaż frajera powiadomić. – Musiał zająć
się synem – odpowiadam bez namysłu. Zabiją mnie. Oboje. Andreas próbuje mi coś
podpowiedzieć, ale nic nie rozumiem z tego bełkotu. Macham delikatnie dłonią,
by się zamknął i dalej kontynuuję słuchanie trenera.
- Zostań. Przynajmniej popatrzę co zrobiłeś ze sobą przez ten czas,
gdy nie było z tobą kontaktu – odwraca się na pięcie i idzie na gniazdo
trenerskie.
- Co mu? – pytam reszty, zakładając w międzyczasie kask.
- Żaden nie wie. Odbija mu ostatnio – odpowiada Marinus. Andreas nawet
nie kwapi się do odpowiedzi. Zwyczajnie idzie na schodki obok belki.
Patrzę na
wszystkich i widzę, że każdy poszedł w swoją stronę i nie zatrzymali się w
miejscu jak ja. Nawet dziewczyny nie potrafię przy sobie utrzymać. Paranoja.
Wzdycham ciężko. Niech to się jakoś ułoży sensownie. Bo bez sensu to wszystko.
***
*Dominique*
I gdzie ta mała
łajza? Widziałam ją może dwa razy. Jak ściskała ojca na zawodach. Ponoć jest
rok młodsza ode mnie, a zachowuje się jak nastolatka, którą rodzice planowali
zamknąć w klasztorze. Siedzę na tej durnej ławeczce już kilkanaście minut.
Niemieckie koleje najwidoczniej też mają problem, by być na czas. W końcu
słyszę ten charakterystyczny stukot. Za jakiś czas pociąg zatrzymuje się na
stacji i wysiada z niego ta niewiasta. Podchodzę do niej i staję tuż przed jej
skromną osobą. Patrzy na mnie przerażona.
- Cześć – zaczynam. Młoda chyba zapomniała języka w gębie. – Jestem
Dominique. Asystentka twojego taty – dodaję widząc jej zdziwienie. Wyciągam
dłoń w jej stronę. Nieśmiało ją ściska i uśmiecha się krzywo.
- Elizabeth. Ale proszę mi mówić Lizzie – no proszę. To ona jednak potrafi
mówić!
- Chodź. Mam cię przetransportować na skocznię – prowadzę ją do
samochodu Wernera.
- Pozwala pani prowadzić? – wzdryga się na widok mnie za kierownicą.
- A dlaczego nie? – prycham. – I jaka ze mnie pani? – uśmiecham się
dla przełamania lodów.
- Bo to jego dziecko. Nawet mama nie może nim jeździć – odpowiada. W
środku zalewa mnie fala gorąca i pewności siebie. Więc jednak mu na mnie zależy
i mi ufa. Uśmiecham się i bez słowa wiozę dziewczynę na teren skoczni.
Siedzimy w
samochodzie Werniego i milczymy. Na szczęście jest radio, przez co nie czuje
się jak w psychiatryku. Młoda jest wyraźnie spięta i nienastawiona na mnie. Co
ona sobie wyobrażała? Przecież Werni powiedział jej chyba, że nie jestem
przygrubawą czterdziestką.
- Boisz się mnie? – pytam. Chyba nie umiem długo siedzieć cicho.
Brunetka spina się i patrzy na mnie jak owieczka prowadzona na rzeź. Gdzie oni
ją trzymają?
- Nie. Dlaczego pani tak sądzi? – odpowiada nieśmiało. Wywracam
oczami.
- Skończ z tą panią do cholery! – warczę. Widzę jak się wzdryga, ale
mam to w dupie. Musi się gówniara życia nauczyć. – Patrzysz na mnie, jakbym cię
miała zjeść, albo wywieźć do lasu, zabić i zakopać. A ja chcę cię
dotransportować do twojego stęsknionego za tobą ojca i nic więcej. Nie bój się
mnie – z każdym wyrazem łagodnieję.
- Czemu wybrał ciebie? – pyta. Skąd mam to wiedzieć? To pytanie ma
zdecydowanie kilka odpowiedzi.
- Sama go spytaj. Za chwilę go zobaczysz – oświadczam, gdy podjeżdżamy
pod skocznię. Lizzie od razu robi minę w stylu sześciolatki na widok czegoś
ogromnego. Wysiadamy z samochodu. Chcę zamknąć pojazd, ale dziewczyna odwraca
się w stronę siedzenia.
- A bagaże? – pyta.
- Zostają tutaj. Po co ci one tam? Chodź – wołam ją. Idzie nieśmiało,
tak wolno, że spokojnie chłopaki zdążyliby obiec skocznię dwa razy. Kierujemy
się w stronę domku skoczków. Pukam i wchodzimy do środka. Tam zastaję Werniego,
tego blondyna Andreasa, kilku innych i kolesia wiozącego narty autobusem.
Patrzy się na mnie, a ja zamieram.
***
*Lizzie*
Od samego wejścia
do pociągu czułam ogromny głaz na sercu. Mama wypychała mnie wręcz z domu. Od
kiedy wróciłam od ciotki Margaret, czuję się ja podlotek. Ojciec znika na całe
tygodnie, mama późno wraca do domu, a chłopaki wychodzą na imprezy i dobrze się
bawią. Tylko ja taka niewydarzona sierota.
Gdy zbliżam się
do Ga-Pa mój żołądek się kurczy. Nie mam pojęcia co się tutaj wydarzy. Mam
przebywać z ojcem przez najbliższe dni i co? Wejść mu w życie i udawać jak to
bardzo mi zależy na zacieśnieniu więzów? Przecież mam to gdzieś. Wolę swoje
łóżko, książki i jedzenie dookoła. Kogo ja obchodzę? I komu przeszkadzam?
Wysiadam na
stacji na chwiejnych nogach i tuż przede mną staje śliczna szczupła szatynka z
szerokim uśmiechem. Co najmniej jak z reklamy wiagry albo bielizny
wyszczuplającej w telewizji.
- Cześć – zaczyna. Czuję się jeszcze bardziej przytłoczona sytuacją. –
Jestem Dominique. Asystentka twojego taty – otwieram szeroko oczy. Asystentka?
W moim wieku? Może mama wysłała mnie na przeszpiegi? Wyciąga do mnie dłoń.
Ściskam ją nieśmiało. Mój uśmiech pewnie idealnie obrazuje moje zaskoczenie
sytuacją, ale trudno. Ojciec nie zostawił mi wyboru.
- Elizabeth. Ale proszę mi mówić Lizzie – dukam. Czuję się taka
brzydka przy niej.
- Chodź. Mam cię przetransportować na skocznię – mówi i kieruje mnie
za sobą w stronę samochodu taty. Doznaję kolejnego szoku.
- Pozwala pani prowadzić? – wsiadam do środka jako pasażer i czuję się
dziwnie.
- A dlaczego nie? – prycha. – I jaka ze mnie pani? – uśmiecha się
szerzej. Wielka gula staje mi w gardle. Nienawidzę takich ludzi. Uśmiechniętych
i szczęśliwych w życiu. Krew mnie zalewa.
- Bo to jego dziecko. Nawet mama nie może nim jeździć – mówię. Dominique nie odzywa się, tylko uśmiecha pod
nosem delikatnie. Ignoruję to i modlę się, by już tylko znaleźć się na skoczni.
Jedziemy w ciszy,
która w ogóle mi nie przeszkadza. Muzyka koi moje zszargane nerwy. Niestety
dziewczyna wygląda jakby ją to gryzło, że nic nie mówię.
- Boisz się mnie? – pyta. Robię wielkie oczy i patrzę na nią
zdziwiona.
- Nie. Dlaczego pani tak sądzi? – pytam nieśmiało. Chyba się
denerwuje.
- Skończ z tą panią do cholery! – krzyczy. Spinam się i czuję się jak
intruz w jej idealnym świecie. Generalnie staram się nikomu nie wadzić, ale
ciężko osiągnąć taki efekt będąc taką mimozą. – Patrzysz na mnie, jakbym cię
miała zjeść, albo wywieźć do lasu, zabić i zakopać. A ja chcę cię
dotransportować do twojego stęsknionego za tobą ojca i nic więcej. Nie bój się
mnie – niby łagodnieje, ale nadal czuję się źle.
- Czemu wybrał ciebie? – pytam ją. Jest zadziwiającą kandydatką na
asystentkę. I tata i ona to wiedzą.
- Sama go spytaj. Za chwilę go zobaczysz – mówi, gdy wjeżdżamy na
ogromny parking. Widzę wielką skocznię w oddali. Wytrzeszczam oczy i patrzę na
to dzieło sztuki. Wysiadamy i już chcę zabrać swoje tobołki, gdy Dominique
zamyka samochód za mną.
- A bagaże? – pytam.
- Zostają tutaj. Po co ci one tam? Chodź – mówi do mnie jak do
czterolatki. Idę mimo wszystko za nią. Daje mi przepustkę, którą zakładam na
szyję i idziemy do jakiegoś domku. Puka i po chwili w środku widzę tatę i kilku
posłusznie słuchających go chłopaków. Wśród nich dostrzegam jednego, genialnego,
cudownego. Serce mi zamiera, gdy widzę, że chłopak patrzy na Dominique.
***
*Marinus*
Przyszła. Zjawiła
się właśnie, gdy zatracałem wszelkie zmysły. Najpiękniejsza kobieta na świecie.
Patrzy na mnie, a jej policzki oblewają rumieńce. Uśmiecham się do niej
szeroko. Wiem, że mnie ignoruje, ale uczucie radości nie chce mnie opuścić.
- Chłopcy – rozmyślania przerywa mi Werner. – Poznajcie moją córkę
Elizabeth – nagle zza piękności wyłania się troszkę większa i niższa
dziewczyna. Nieśmiało zakłada kosmyk włosów za ucho i patrzy na mnie. – Nie
denerwuj się tak, oni nie gryzą – dodaje trener, obejmując ją ramieniem i tuląc
do siebie. – Tak się stęskniłem. Dobrze, że przyjechałaś. Trochę z nami
pobędziesz i wszystko minie – dodaje. Przyglądam im się. Werner naprawdę kocha
swoją córkę. Niespotykany widok.
Po chwili zza
nich słychać głośnie chrząknięcie. Mój wzrok znowu pada na piękną brunetkę.
- A to moja nowa asystentka, Dominique – zatyka mnie. Asystentka? Nic
nam nie mówił. A Stefan? Już mu za mało? – Z roku na rok mam coraz więcej
papierków do wypełniania, więc przyda mi się ktoś do pomocy – dodaje.
Dziewczyna lekko skrzywia się na jego słowa, ale nie wydaje mi się to jakoś
specjalnie dziwne. - Teraz poznajcie. Od lewej: Richard, Andreas, Marinus, Markus,
Karl. Skoro już wszystko jasne, to wracamy na górę. Robi się chłodniej, więc
trzeba się sprężać.
Wychodzimy
gęsiego z domku i mój wzrok nadal nie opuszcza Dominique. Piękne imię. Cała
jest piękna. Nie przeszkadza mi nawet, że znowu ubrała tak krótką spódnicę. Jej
nogi w tych kozaczkach wyglądają obłędnie.
***
*Rysiek*
Jako naczelna
maruda naszej kadry musiałem się zaprzeć. Jedna wyglądała jakby uciekła z
klasztoru, a druga jak ze skrzyżowania. Nie wiem o co tu chodzi, ale ta
pięknisia na bank nie jest asystentką. One się tak nie ubierają do pracy. Nie
kuszą mężczyzn swoim ciałem. Widziałem Marinusa. Oszalał chłopina na widok jej
nóg. Owszem, jest ładna, ale to nie zmienia faktu, że jest co najmniej zastanawiająca.
Andreas idzie
obok mnie. Widzę wyraźnie, że coś przetrawia w swojej dość tępej głowie.
- No mów – prycham. Patrzy na mnie podejrzliwie, ale po chwili
przestaje udawać.
- U niej Werner był rano jak przyjechałeś – odpowiada. Zaskakuje mnie
to. Zna ją?
- Skąd wiesz? - pytam.
- Musiałem podwieźć ją do domu w noc jak się wprowadziliśmy. Samochód
jej nawalił 5 kilometrów przez Ga-Pa. Okazało się potem, że mieszka nad nami.
Werner mnie prosił o przysługę.
- Ale jaja. To trenerro będzie was nawiedzał dość często –
zachichotałem.
- Wątpię. Myślę, że ma ciekawsze zajęcia, niż zaglądanie do nas –
odpowiada. Może ma rację? Ja ciągle wyolbrzymiam problemy. Albo ich unikam.
Mama dzwoni do mnie od rana, ale nie odbieram, bojąc się sajgonu. Bo wiem, że
się wydrze. Powinienem ją powiadomić, ale wtedy jeszcze wpadłaby na pomysł,
żeby ze mną jechać. Ale nie ma mowy! Mam 26 lat. Bez przesady. Już
wystarczająco mi wstyd przed odbiciem w lustrze. Wdycham głęboko powietrze.
Czuć moją ukochaną zimę.
Na górze jestem
wyluzowany. W końcu oddam skok. Tak czekałem na ta chwilę. Teraz coraz częściej
świat, który kocham, będzie do mnie wracał. Ciągle mam przed oczami widok
tłumów z Bergisel w 2015 roku. Kiedy wygrałem konkurs. Piękny moment. Wszyscy
liczyli na Severina, a to ja dałem radę.
Czuję klepnięcie
na plecach. Marinus daje mi do zrozumienia, że Werner zaprosił mnie uroczyście
na belkę. Obok dostrzegam tamtą dziewuchę z tą sierotką. Biorę głęboki wdech.
Czas na show. Odpycham się i sunę w dół z prędkością 90km/h. Kocham to!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz