Sześć postaci, sześć historii, połączonych w jedną całość. Wszystko kręci się wokół nadchodzącego sezonu 2017 w skokach narciarskich oraz szalonej brunetki z tajemniczą przeszłością. Co z tego wyniknie?

Pięć

Rozdział dopracowany wieczorami po pracy. 
Chciałabym mieć więcej czasu i energii, ale nie chcę rezygnować z celu jaki sobie postawiłam. Lubię moją pracę, mimo, że nie pozwala mi na nić innego niż sen i jedzenie. Nie gniewajcie się, ale nie mam jak czytać innych opowiadań. Chciałabym, ale nie mam kiedy. Obiecuję, że nadrobię. Już niedługo.


*****




*Lizzie*

                Dostałam padaczki z nerwów. Stanęłyśmy obok nich i nic. Uśmiechnęli się i nic więcej. Patrzę nerwowo na Domi. Ona za to uśmiecha się i kiwa głową, bym coś powiedziała. Od razu zaprzeczam ruchem głowy, co nie uchodzi uwadze Marinusa.
- Masz tiki na tle nerwowym? – prycha. Mnie całą zalewa złość i gorycz porażki. Czuję się zdeptanym karaluchem.
- A ty co? Myślisz o jakiś pierdołach, dopiero byś się wypieprzył na skoczni. Nikt tak dawno nie wkurwił Wernera jak ty i nadal będziesz cwaniakował? Cymbał w piżamce w pajacyki – Dominique puszcza wiązankę w stronę Marinusa. Richard i ja stoimy jak słupy, a sam zainteresowany patrzy gniewnie na dziewczynę. Brunetka za to pieje z zachwytu nad sobą. W duchu dziękuję jej za te słowa. Ja nigdy bym ich nie użyła, a ona załatwiła sprawę jednym zdaniem.
                Gondolka nadjeżdża i cała nasza czwórka wsiada do niej bez słowa. Richard patrzy na kolegę i zaczyna się żałośnie śmiać.
- Masz piżamkę w pajacyki? – zaczyna się dławić od śmiechu.
- Skąd to niby wiesz? – warczy w stronę Domi. – Od tej małej donosicielki? Uważaj, żeby cię nie podpieprzyła u tatusia.
- Nie boj żaby! A wiem, bo wiem i nic mi nie musiała mówić. Zamknij tą japę i skup się na skokach.
                Na górę wjeżdżamy bez słowa. Wściekły Marinus wychodzi z gondolki i idzie w stronę domku. Domi uważnie przygląda się Richiemu. Ten uśmiecha się do nas i podąża za kolegą.
- Dziękuję – odpowiadam. Nadal jestem w lekkim szoku.
- Daj spokój. Palant zasłużył sobie. Nie będzie Cię obrażał – uśmiecha się do mnie porozumiewawczo. Chyba mogę naprawdę na nią liczyć.
- Wiesz, że nie naskarżę tacie, prawda?
- Wiem mała – czochra mnie po głowie.
               
***

*Marinus*

                Jestem wściekły. Nikt mnie nigdy tak nie upokorzył publicznie. Wiem, że to ta mała łajza powiedziała o tej piżamie. Denerwuje mnie ta dziewucha. Chodzi tylko taka osierociała i podnosi mi ciśnienie. Nienawidzę takich ludzi.
- Uspokój się bo ci żyłka pęknie – Andreas podchodzi do mnie.
- Nie wkurzaj mnie!
- Co się stało? – pyta spokojnie i po cichu.
- Nieważne – aż zdziw, że radioodbiornik Freitag niczego nie pisnął. Siedzi w kącie i wiąże buty. – Potem – dodaję, widząc, że Wellinger nie ustępuje.
                Na dworze zaczyna się robić naprawdę zimno. Czas przyzwyczajać swoje chude dupsko do trzaskających mrozów. Finlandia się zbliża. Rozglądam się wokoło i widzę jak Andi tańczy jakiś taniec szamana, Rysiek to samo. Markus ćwiczy pozycję dojazdową, a Karl siedzi jak ostatnia sierota na schodkach i gapi się na buty. Dom wariatów.
                Spoglądam za siebie i widzę jak dziewczyny opierają się o barierkę i patrzą na krajobraz Ga-Pa. Patrzę na młodszą i wzdrygam się. Pulchniutka, pyzata na twarzy, zza czapki wystają jej dwa delikatne warkoczyki. Ubrana jak trzydziestoletnia kobieta, w spódnicy i jakimś przedziwnym płaszczu w jeszcze dziwniejszym kolorze. Brązowe kryjące rajstopy widoczne są w lekkiej szczelinie między końcem spódnicy a czarnymi kozakami. Werner ma jakąś świadomość wyglądu jego córki?
                Wzrok przerzucam na jej opiekunkę. Jeansy idealnie leżą na jej szczupłych nogach, kurtka wcale jej nie poszerza, a czapka z pomponem tylko dodaje jej uroku.
- Ockniesz się wreszcie? – słyszę głos Ryśka. – Zajmuj się dalej taksowaniem jej wzrokiem, a tylko ułatwisz nam zadanie w sprawie Olimpiady.

***

*Andreas*

                Umęczony wracałem do domu razem z moimi dwoma kompanami. Obiecałem Marinusowi, że będzie mógł przenocować dzisiaj, a dopiero rano pojedzie do domu. Miejsca jest aż za. Dominique wzięła Lizzie na noc do siebie, co mnie lekko zdziwiło. Nie uchodziła za dobrodziejkę o wielkim sercu. Wręcz miałem wrażenie, że ona nienawidzi młodej.  Młodej… Prycham w myślach. Przecież na jest starsza ode mnie!
                Podjeżdżam pod mój blok. Szturcham lekko zaspanego Ryśka na fotelu obok. Spoglądam w lusterko tylne i widzę, że Marinus niespecjalnie kwapi się do wysiadki.
- Idźcie na górę, a ja skoczę jeszcze po piwo – oznajmiam.
- Nie będziesz się włóczył po nocy – Rysiek patrzy na mnie z troską. Ryś i troska…
- Przejdę się – odpowiadam stanowczo. Przecież sklep jest dosłownie za rogiem. – Idźcie i powiedzcie Sophie, że zaraz wracam – chłopaki kierują się na górę, a ja idę w stronę spożywczaka.
                Wchodząc tam miałem wrażenie, że sprzedawczyni zje mnie wzrokiem. Młoda, zgrabna blondynka  przyglądała mi się, jakbym był jedynym mężczyzną w okolicy. Szybko biorę dwa czteropaki i podchodzę do kasy.
- Wszystko? – pyta słodko, a mnie zaczyna mdlić.
- Tak – odpowiadam chłodno. Nie mam czasu i ochoty z nią rozmawiać. Chcę do swojej dziewczyny. Płacę i wychodzę bez słowa.
                Uskrzydlony wchodzę na drugie piętro i kluczami otwieram drzwi wejściowe. Słyszę śmiechy w kuchni. Chłopaki się rozluźnili najwidoczniej. Zamykam drzwi za sobą. Zdejmuję kurtkę i buty, zakładam swoje ukochane klapki z Adidasa i wchodzę do kuchni. Sophie obdarza mnie swoim ciepłym i kojącym uśmiechem. Kładę piwo na blacie i podchodzę do swojej kobiety i mocno do niej przywieram. Wtulam głowę w jej włosy i wdycham jej zapach. Czuję jej usta na swojej szyi. Lekki uśmiech przecina moje usta.
- Jak ci minął dzień skarbie? – chwytam w dłonie jej twarz i spoglądam w jej piękne brązowe oczy. Uśmiecha się do mnie szeroko, co już kompletnie wytrąca mnie z równowagi. Całuję jej pełne usta z zachłannością. – Stęskniłem się – dodaję po chwili.
- Ja też. Byłam po fartuszek w restauracji. Od jutra zaczynam – odpowiada mi. Moja zdolna kucharka. Muskam ustami jej czoło i dopiero chrząknięcie Ryśka przypomina mi, że nie jesteśmy sami. – Siadaj do stołu, czekaliśmy na ciebie – całuje mnie w policzek i podchodzi do kuchenki.
                Po chwili przede mną ląduje gotowana pierś z kurczaka, z warzywami i ryżem. Jem wszystko szybko, podobnie jak chłopcy. Sophie patrzy na mnie dumnie i uśmiecha się. Ile bym dał, żebyśmy byli sami w mieszkaniu i bym mógł zatopić się w niej w naszej sypialni.
- Pojedli? Do salonu – wstaje i wygania nas z kuchni. Zbiera naczynia i bierze się za mycie. W salonie rozdaję chłopakom po puszce. Siadamy na kanapie i zaczynamy od neutralnych tematów.
- Co się dzieje – pytam Marinusa. Chłopak właściwie nic nie mówi, a mnie już kurwica bierze.
- Nieważne – odpowiada smutno.
- Powiedz o co chodzi, durniu. Martwimy się! – dodaje Ryś. – Chodzi o tą akcję z Domi?
- A co ona zrobiła? – dopytuję się.
- Zbeształa go w gondolce. Bo się podśmiewywał z Lizzie. Podobno śpi w piżamie w pajacyki…
- Zamknij się paplo! Może ty nam powiesz dlaczego przyjechałeś i zwalasz się na głowę Sophie i Andreasowi?
- Nie twoja sprawa – świetnie. Wywracam oczami. Do pokoju wchodzi Soph i siada mi na kolanach. Oboje nie chcemy tutaj kłótni.
- Oboje, zamknąć się! – moja dziewczyna postanawia to zakończyć. – Nie mówcie jak nie chcecie. Marinus, nie powinieneś tak się pastwić nad Lizzie. Nic ci dziewczyna nie zrobiła i nie możesz się tak zachowywać.. Nie przystoi mistrzowi olimpijskiemu. A ty Rysiu, obiecałeś mi rozmowę, ale nie będę naciskać. Powiesz, jak uznasz, że już czas.
- Masz siostrę bliźniaczkę? – spytał Marinus. – Andiś wygrał los na loterii – oboje z Ryśkiem spojrzeli na mnie z zazdrością. Chwyciłem swoją kobietę w pasie i przyciągnąłem ją mocniej do siebie.
- Nikt mi nie musi przypominać, jakie szczęście wygrałem. Każdego dnia się w tym utwierdzam – po tym soczysty całus ląduje na policzku mojej narzeczonej.

***

*Richie*

                Od godziny leżę w łóżku i liczę barany. Nie mam ochoty na sen. Wręcz mam ochotę iść na jakąś imprezę i potańczyć z kimś.
                Przez okno do pokoju wpada trochę światła przez co nie czuję się jak w ciemnicy. Dzisiaj na widok Sophie i Andreasa coś mnie tknęło. Przypomniałem sobie od razu o swojej samotności i tęsknocie za Caren. Brakuje mi jej. Brakuje mi każdego momentu z nią. Brakuje mi jej dotyku, smaku jej ust, jej pięknych niebieskich oczu. Nie sądziłem, że to jest możliwe, ale kochałem kogoś do tego stopnia, że nie mogę się otrząsnąć.
                Tyle razy próbowałem do niej zadzwonić, ale wiem, że ona miałaby to gdzieś. Nie wiem czy mama jej mówiła, ale gdyby zauważyła, że mnie nie ma, to mogłaby chociaż zadzwonić. Przecież to ona zostawiła mnie bez słowa wyjaśnienia. „Nie mogę tak dłużej. Przepraszam”… Dzwoniło mi to w uszach. Jej ton głosu. Taki beznamiętny. Jakbyśmy się spotykali w szkole, a nie byli parą.
                Obracam się na drugi bok. Mama mówiła, że zawsze łatwiej zasnąć na lewym boku. Mama… Moja ostoja, mur obronny, fosa. Nigdy nie pozwalała nikomu mnie skrzywdzić. Byłem jej ukochanym małym synkiem. Szkoda, że odpowiednio wcześnie nie prześwietliła Caren. Może faktycznie nie pozwalałem jej na to. Zawsze broniłem dostępu do tego związku. Gdybym jej dał szansę, może ostrzegłaby mnie przed czasem. Oszczędziła tego całego bólu rozrywającego mi serce.
                Co ja pieprzę?! Przewracam się na drugi bok. Pieprzone wyrzuty sumienia. Niedługo zacznę przepraszać za to, że oddycham. Zamykam zmęczone powieki. Ileż energii potrafi ze mnie wyparować na jej wspomnienie. Liczę… Jeden baran, drugi baran, trzeci baran… Zasypiam, w końcu!

***

*Dominique*

                Upewniam się, że mała śpi i dzwonię do Wernera. Próbuję od kilku minut, ale nie odbiera. Celowo? Wściekł się znowu o coś? Mam już pomału dość tej pieprzonej konspiracji. Ile będę udawać jego asystentkę? Przecież nie będę za nimi jeździć jak hotka.
                Dzwonię kolejny raz. Pomału zaczyna mi się podnosić poziom wkurzenia.
- Nie mogę teraz, czego nie rozumiesz? – warczy na mnie na początek.
- Warczeć to możesz na tą czterdziestoletnią łajzę w swoim domu. Skoro nie chcesz posłuchać o moim mało ciekawym dniu i swojej córce, to idź się zajmij ważniejszymi rzeczami – odpowiadam i rozłączam się. Wyłączam telefon i ciskam go gdzieś w kąt. Kładę się pod ciepłą kołdrą i próbuję zasnąć. Jestem zdenerwowana i wiem, że to trochę potrwa. Nie mogę zrozumieć o co mu chodzi. Mógł napisać smsa, a nie wrzeszczeć jak na robola. Jak tak to strasznie się martwi gdzie polazłyśmy, a jak tak to gówno go obchodzi, gdzie jesteśmy. Frajer…
                Moja znajoma mówiła, że najlepsze na zaśnięcie jest liczenie baranów. Akurat! Chyba, że wyobrażę sobie barana z głową Wernera i Krausa. Może pomoże. Wzdrygam się. Nieeee… Nie będę przywoływać sobie widoku tego pajaca Krausa. Jak on w ogóle może tak naskakiwać na małą? Im więcej czasu z nią spędzam, tym bardziej jej współczuje. Rodzice mają ją gdzieś. Żadne do niej nie zadzwoniło. Nie słyszałam przynajmniej. Ona sama wszystkiego się boi. Ale jak ma to zmienić, jak nikt nie chce jej tego pokazać?
                Ja przecież sama się wszystkiego nauczyłam. Fakt, dostałam lekcję życia w Hamburgu, ale nie żałuję, że przeniosłam się do tego zadupia. Dobrze mi tutaj. Jest spokojniej. Rodzice nigdy się mną nie przejmowali, więc od wyjazdu z miasta nie zaszczycili mnie nawet telefonem. Ja sama przecież się nie odezwę. O co to to nie!
                Jeden baran, drugi baran, trzeci baran… Cholera….

***

*Sophie*

                Poranek był ciężki. Gdy tylko otworzyłam oczy poczułam spięcie na całym ciele. Nie pomagał nawet kojący dotyk Andreasa. Miał przerzuconą rękę przez moją talię. Leżał na boku, a swoimi ustami dotykał mojego ramienia. Uśmiechnęłam się lekko. Mój Andiś…
                Delikatnie dotykam dłonią jego policzka. Lekki zarost pojawił się od wczoraj. On uważał, że z brodą wygląda komicznie i nigdy nie pokaże się światu w czymś takim. A ja uważałam, że to najseksowniejsza rzecz na świecie. Do tej pory mam w pamięci jak postanowił mnie torturować i obsypywał pocałunkami mój brzuch i podbrzusze. Przyjemne kolenie… Westchnęłam głośno. Chyba nawet za głośno, bo mój mężczyzna poruszył powiekami. Delikatnie zsunęłam jego ramię i wstałam z łóżka. Nie mogłam tam leżeć wiecznie.
                Przyszykowałam śniadanie. W końcu chłopaki jeszcze tu są. Marinusowi zapakowałam kanapki na drogę. Zjedliśmy całą czwórką i razem z Marinusem i Rysiem wyszliśmy z mieszkania. Andiś miał posprzątać. Na pożegnanie dostałam soczystego całusa i słowa otuchy. Kocham tego mojego Wellingera.
A teraz wchodzę na miękkich nogach do restauracji. Od wejścia wita mnie słodki zapach jedzenia. Wiem, że to jedna z lepszych restauracji w okolicy i sama możliwość pracy tutaj to zaszczyt. Wieszam kurtkę i idę do serca lokalu. Widzę 10 ludzi krzątających się naokoło blatów i sprzętów kuchennych. A po chwili dociera do mnie zapach pieczonego jabłecznika.
- Sophie – manager „Avity” wita mnie szerokim uśmiechem i ściska mnie lekko. Jest mi tu dobrze, przynajmniej na początek. – Wejdź. Pomożesz nam, co? Musisz od czegoś zacząć – lekko pcha mnie w kierunku zmywaka. Każdy przecież tak zaczyna. – Załoga! – mówi, po czym wszyscy odrywają się od pracy i odwracają w jego stronę. – Poznajcie się – zaczyna przedstawiać mi wszystkich po kolei. Ja oczywiście zapamiętuję 2/10 imion. Wiem o Erneście, szefie kuchni i Marion, jego zastępczyni. Uśmiecham się szeroko. Mam nadzieję, że przyjmą mnie do siebie jak swoją.

***

*Andreas*

                Od rana drżę o moją maleńką. Jej pierwszy dzień w pracy. W tak dużej i znanej restauracji. Wiem, że da sobie świetnie radę, ale jednak się martwię. Zależy mi, żeby się spełniała i realizowała marzenia. Od kiedy się poznaliśmy, kochała gotować. Nigdy mi nie przeszkadzało, że ma troszkę więcej ciałka. Przecież to więcej do kochania.
                Po śniadaniu wyszła prosto do Avity. Ja posprzątałem i usiadłem w salonie. Marinus wyszedł z domu razem z moją dziewczyną i udał się do domu. A Ryś… Mruknął coś niewyraźnie pod nosem i zniknął. Ja za nim nigdy nie nadążam. Soph jako jedyna potrafiła do niego dotrzeć. Przykro mi z tego powodu, że mój najlepszy kumpel z kadry mi nie ufa. Od jakiegoś czasu trzymaliśmy się najbliżej. Severin od kiedy został mężem i ojcem, lekko się wycofał z życia kadry i Rysiek został sam. Od kiedy poznałem go dobrze, to wiem, że to romantyczna i tajemnicza dusza, choć starannie to maskuje.
                Przerzucam kanały w nowo zakupionym telewizorze. Zamówiłem go przez neta i wczoraj przyszedł. No bo jak to tak bez okna na świat? W głowie kołacze mi się myśl, że może powinienem iść na siłkę. Wstaję i idę do szafy. Wyciągam z niej strój i pakuję do torby. Muszę się poruszać. Moja dziewczyna wraca dopiero o 17. Nie będę się pasł na kanapie. Dzwonię do Ryśka.
- Tak? – odbiera prawie natychmiast.
- Idziesz ze mną na siłownię?
- Teraz?
- Tak. Bo nie masz kluczy, a nie chcę, żebyś stał przed drzwiami. Drugi komplet ma Soph. Musimy Ci dorobić, jeśli chcesz u nas zostać trochę.
- Daj mi 10 minut – rozłącza się. Wyjmuję z lodówki batoniki energetyczne. Jednego zjadam, a drugiego ładuję do torby. Tak samo robię z butelką wody. W tym czasie Rysiek wpada do mieszkania zziajany. – Chwila, tylko się spakuję – odpowiada i znika w pokoju.
                Oczywiście nie chce nam się iść z buta na drugi koniec miasta i jedziemy do siłowni moim samochodem.
- Soph dzwoniła? – pyta mnie brunet.
- Nie. Wiem, że nie ma na to czasu.
- Wiesz... – zaczyna. Wyczuwam zwierzenia. – Myślałem nad tym co wczoraj się działo. Jestem winien wam wyjaśnienia, dlaczego zwaliłem się wam na głowę…
- Daj spokój – odpowiadam. Całkiem szczerze. W dupie mam to. Trzeba mu pomóc, to pomagamy. Nie chcę, żeby się zmuszał do tłumaczenia nam sytuacji. Przecież to musi być coś ważnego, skoro wywiało praktycznie na drugi koniec Niemiec.
- Ale powinienem… - patrzy na mnie pytająco.
- Stary, mówię poważnie. Koniec tematu. Chyba, że potrzebujesz porady, pomocy, to wal jak w dym. Ale nie spowiadaj się na siłę. My naprawdę nie oceniamy.
- Ale chcieliście odpocząć, być sami…
- Ale uwierz mi, odpoczywamy. Każdy dzień bez mojej mamy to odpoczynek – klepię go po ramieniu. Freitag się rozchmurza. Chyba już z nim lepiej.

                Na siłowni spędzamy prawie 2 godziny. Plan treningowy był dokładnie rozpisany na dni. Na samą myśl, że to przygotowania do igrzysk, przechodziły mnie ciarki. Już raz występowałem na olimpiadzie i chcę się załapać do niej po raz kolejny. Werner nie będzie się sugerował niczym, poza naszą formą. Każdemu zależy na przywiezieniu medalu. Indywidualnego i w drużynie. Najlepiej tego najcenniejszego. Jeden już wisi w naszym mieszkaniu, zaraz nad kominkiem. Idealnie miejsce dla niego. Za każdym razem jak na niego spoglądam, mam ciarki. Piękny dzień. Mistrz olimpijski… 

2 komentarze:

  1. Witaj Kochana.
    Jej wiele się działo.
    Marinus obrażony na cały świat.
    Widać że nie cierpi córki trenera.
    Richi i jego problemy.
    Biedulek chyba musi się wygadać.
    Może pogada z Wellingerem
    Oczywiście u Sophie i Andreasa bez zmian miłość kwitnie
    Czekam na kolejny.
    Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie będzie słodko-pierdząco ;P Rysiu może się ogarnie, a Marinus to ciężki typ człowieka :P
      Buziole :*

      Usuń

Jeśli Czytacie, a Chcielibyście zostawić komentarz, zapraszam.
Będzie mi bardzo miło :))
© Agata | WS | x x.