*****
3 lata póżniej, Garmich-Partenkirchen…
*Andreas*
Cieszę się, że
mogę spędzić sylwestra w domu. Nie w hotelu, czekając jak nastolatek na północ,
fajerwerki i jedynie lampkę szampana, bo rano konkurs. W tym roku po raz drugi
witam nowy rok w towarzystwie mojej żony i córki.
Wzięliśmy cichy i
szybki ślub zaraz po Turnieju Czterech Skoczni, dokładnie miesiąc po tym, jak
dowiedziałem się, że zostanę ojcem. Na co miałem czekać? Przecież nic w moim
uczuciu się nie zmieniło, a chciałem oczekiwać przyjścia na świat mojego
dziecka jako mąż, głowa rodziny. Jakież było zaskoczenie dziennikarzy widząc
mnie z obrączką na palcu. Stanowczo odmawiałem odpowiedzi na pytania dotyczące
ożenku. Sam zdecydowałem, kiedy ludzie się dowiedzą. Milka robiła ze mną wywiad
przed sezonem zimowym. Wtedy już na świecie była Emilie. I mogłem z dumą
opowiedzieć co nieco o swojej rodzinie. Jestem farciarzem.
Patrzę na Sophie,
która próbuje ukołysać do snu naszą małą księżniczkę. Chyba nieświadomie
wyczuwa, że około północy będzie głośno. Cichutko wychodzę z jej pokoiku i idę
do kuchni. Szampan mrozi się w zamrażalce. Na małe przyjęcie ma przyjść Rysiek
z Domi. Wczoraj słyszałem lekką awanturę u nich w mieszkaniu. Ale wcale mnie to
nie dziwi. Tak wybuchowi ludzie nie mogą żyć razem spokojnie.
Słyszę pukanie do
drzwi. Jest 21. W sumie są punktualnie. Wpuszczam ich do środka. Są lekko
obrażeni. Widzę to. Kwituję to lekkim uśmiechem.
- Sophie usypia małą. Chodźmy do salonu.
- Przyniosłam sałatki – odzywa się Domi. Wskazuję na lodówkę.
- O co poszło? – pytam szeptem Ryśka.
- Nie nadążysz za nią – macha tylko lekceważąco dłonią.
- Gdzie Marinus? – pytam po chwili.
- Ma przyjechać później. Pojechał jeszcze do Andreasa – kiwam
twierdząco głową. Pcham Ryśka w stronę kuchni.
- Idź do niej! Nie będziecie wchodzić w Nowy Rok skłóceni – opiera
się, ale po chwili ustępuje. Kątem oka widzę, jak Sophie wychodzi z pokoiku Emilie.
– Zasnęła? – pytam, na co przytakuje. Wyciągam ramiona w jej stronę i po chwili
ją przytulam do siebie.
- Są już? – spoglądamy na kuchnię. Rysiek przytula się do pleców Domi
i próbuje ją udobruchać. Odpycha go, ale po jakimś czasie ustępuje. Nie spodziewałem
się innego rozwiązania tej sytuacji.
- Marinus będzie później. Pojechał do młodego.
- Szkoda, że go nie przywiózł. Emilie ciągle mówiła o Andim. Chyba się
polubili – chichocze. Moja żona najwyraźniej próbuje już znaleźć odpowiedniego
męża dla naszej córki. Całuję ją w czoło. Kątem oka widzę, jak Rysiek zaczyna
dobierać się do tyłka Domi, na co wywracam oczami. On naprawdę się zrobił
niewyżyty przez nią.
Godzinkę później
słyszymy pukanie do drzwi. Chyba wszyscy się nauczyli, że jak mówię pukaj, a nie
dzwoń, bo śpi moje dziecko, to trzeba mnie słuchać. Czasem potrafię być
naprawdę wrzodem na dupie. Ale nic nie poradzę na to, że chcę by moja córka
była wyspana. W końcu to nam marudzi potem cały dzień.
- Wchodź – zapraszam go do środka. Trochę się zmienił przez te trzy
lata. Zmężniał. Jest bardziej dojrzały i wszystko co się wydarzyło dużo go
nauczyło. – Co u młodego?
- Nie chciał mnie wypuścić. Ale nie jestem w stanie spędzić dużo czasu
z Laurą, więc jak tylko zasnął to przyjechałem.
- Daj kurtkę – wieszam w korytarzu. Wyciągam z lodówki piwo. Wiem, że
przyda nam się lekkie odmóżdżenie.
- Czy ty aby nie zapomniałeś, że rano masz konkurs? – Soph burzy się,
gdy przynoszę do salonu 5 butelek.
- Nie zapomniałem – siadam obok niej i całuję jej policzek. Nie chcę,
żeby była na mnie zła. Dobrze mi z nimi. Są jak moja druga rodzina.
Od kiedy wygoniłem mamę z mieszkania, nie
utrzymujemy jakiś kontaktów. Wręcz kompletnie ze sobą nie rozmawiamy. Jedynie z
siostrami i z tatą. Oni chociaż trochę się o mnie martwią. I jako jedyni
przyjechali do nas na święta. Mama postanowiła zostać w domu. Może i dobrze?
Wiem, że ma mi za złe cichy ślub i zatajenie informacji o ciąży praktycznie do
samego porodu. I tak byłem zaskoczony, że gdy przyjechała zobaczyć Emilie, to
nic nie mówiła. Była nawet miła. Ale nie chcę myśleć dzisiaj o mamie. Chcę
myśleć jedynie o mojej żonie, dziecku, przyjaciołach i no i oczywiście skokach.
***
*Marinus*
Uwielbiam uśmiech
mojego syna. Prawda jest taka, że ja od początku wiedziałem, że to moje dziecko.
Wewnętrznie to czułem. Ale potrzebowałem dorosnąć do tego momentu. Gdy pierwszy
raz wziąłem go na ręce, to wszystko jakby się wyjaśniło. Dobrze, że Werner
pozwolił mi do niego dzisiaj jechać.
Około 21 wychodzę
z mieszkania Laury. Nic poza synem nas nie łączy i nie mam zamiaru spędzać z
nią sylwestra. Wręcz czuję do niej obrzydzenie. Dodatkowo jej nowy facet też
pokazuje mi, że nie jestem mile widziany w ich domu. Szkoda, że nie pozwoliła
mi zabrać małego ze sobą. Razem z córką Wellingerów świetnie się dogadują.
Około 22
podjeżdżam pod znany mi tak dobrze adres. Alpenstraße 12. Przez tyle lat był mi
tak bliski. Nie wiem czemu to wszystko trafił szlag. Ciągle o niej myślę.
Tęsknię za nią tak mocno jak nigdy za kimś innym. I bardzo mocno żałuję, że nie
obudziłem się w porę.
Idę na górę.
Pukam do mieszkania Wellingerów i czekam na wpuszczenie do środka. Pamiętam
jaką zjebę dostał Rysiek, gdy zadzwonił dzwonkiem późno wieczorem. Akurat udało
im się uśpić Emilie, a ja siedziałem z Andim w salonie. Nigdy nie widziałem go
tak wkurwionego. No, może poza momentem jak przyjechała do niego mama.
Otwiera mi
uśmiechnięty pan domu. Wchodzę do środka i słyszę głosy z salonu. Dominique i
Richie już są. Czyli jesteśmy w komplecie. Podchodzę do Sophie i podaję jej
dyskretnie mały prezent dla Emilie. Co jak co, ale już wiem jak trzeba się
obchodzić z dziećmi.
Końcówka roku
2020 upływa nam na sympatycznych, wesołych rozmowach. Naprawdę czuję się tutaj
jak w domu i nie odczuwam braku kobiety. Nie wiem czemu musiało się tak stać.
Ale najwidoczniej tak właśnie miało być.
O 23:50 Andreas
idzie po szampana. Jestem lekko podekscytowany. Pierwszy raz nie czuję żadnej
potrzeby posiadania postanowień, wymyślania sobie poprawy i wiem, że jakoś to
będzie. A jutro będę walczył o kolejne zwycięstwo, czy chociażby miejsce na
podium.
- 5… 4… 3… 2… 1... Szczęśliwego Nowego Roku! – korek od szampana
wystrzela i Andiś rozlewa nam napój po kieliszkach. Biorę jeden od Sophie i
stukamy się wszyscy. Po chwili widzę jak Andi przytula do siebie żonę i wpija
się w jej usta z czułością. Rysiek i Domi to samo. Lekko uśmiecham się na ten
widok. Nie jestem zazdrosny. Jestem głupi. Jestem głupi bo dałem odejść jedynej
kobiecie, którą kochałem. A tylko dlatego, że nie umiałem jej tego powiedzieć przez
tyle czasu…
***
*Lizzie*
- Szczęśliwego Nowego Roku kochanie! – słyszę głos mojego ukochanego
przy moim uchu. Jesteśmy na wielkiej sali bankietowej w centrum Monachium.
Wokoło jest pełno pięknie ubranych par. Panowie w smokingach, białych koszulach,
muszkach i lakierkach wypastowanych chyba miliard razy i panie przyodziane w
długie balowe suknie. Jestem w miejscu, w którym nigdy bym nie pomyślała, że
będę.
Spoglądam na
Juliana. Uśmiecha się do mnie promiennie. Wiem, że jestem jego oczkiem w głowie.
Wiem, że mnie kocha za to jaka jestem. Od pierwszego wejrzenia. Że kocha mój
wygląd, charakter, sposób bycia. I wiem, że mnie nie zostawi. I ja też go
kocham. Nie sądziłam, że można kogoś pokochać bardziej niż niego…
Poznaliśmy się
przez przypadek. Po kolejnej sprzeczce z Marinusem pojechałam pociągiem do
Innsbrucka. Musiałam odrobinę zmienić środowisko. Oprócz sezonu narciarskiego,
w mieście jest dużo spokojniej niż w Ga-Pa. Więc skorzystałam z okazji. Tam w
jednej z kawiarni poznałam Juliana. Młody biznesman, siedzący przy jednym ze
stolików i czytający wiadomości na swoim komputerze. Spoglądał na mnie kilka
razy i łapałam się na tym, że też zwrócił moją uwagę. Potem spotkaliśmy się
kilkukrotnie w Monachium, podczas buszowania po sklepach z Domi. I w końcu
znalazł mnie w sklepie, w którym pracowałam. Wziął numer i tak się zaczęło. Nie
flirtowałam z nim. Poznawałam. I potem zrozumiałam, że Marinus nie traktuje
mnie poważnie. Rozstaliśmy się…
Lekki smutek
pojawia się w mojej duszy. Całuję pośpiesznie narzeczonego i wychodzę na
balkon. Nie powinnam tego robić, ale teraz wiem, że świeże powietrze to jedyna
rzecz jakiej potrzebuję. Teraz wiem, że w końcu jestem z kimś dla kogo jestem
najważniejsza i nie wstydzi się mnie. A on? Ile razy miał okazję, by powiedzieć
mi co czuje? Ile razy byliśmy sami? Tyle razy lądowaliśmy w łóżku. Pokochałam
nawet dzieci. Dzięki małemu Andreasowi zrozumiałam, że też chcę być matką. I
mam wrażenie, że mogłabym być całkiem przyzwoitą matką. Ale on nigdy nie
widział we mnie potencjalnej żony, ani matki jego dzieci. Byłam… No właśnie…
Kim byłam? Zabawką? Chwilową fascynacją? Sam mówił, że większość jego kobiet to
puszczalskie dziwki. Och… Po co ja go w ogóle wspominam.
- Nie jest ci zimno? – marynarka Juliana ląduje na moich odkrytych
ramionach.
- Nie – odpowiadam ciepło. Nie chcę, żeby zauważył, że nadal mnie to
męczy. Kocham go, ale sprawa Marinusa jest już dawno zakończona.
- Wiesz… Pomyślałem, że może jutro wyskoczymy do
Garmisch-Partenkirchen. Są zawody, a dowiedziałem się, że kilku sponsorów ma
się tam pojawić. Można by spróbować złapać wspólny język… - w środku czuję
ogromny ścisk. Nie… Tylko nie to…
- Jestem ci tam potrzebna? – próbuję zachować spokój.
- Są tobą oczarowani – wcale nie pomagasz… - Uważają, że wniosłaś do
mojego życia coś pięknego, nowego. Że jestem innym człowiekiem! – przytula mnie
mocno.
- Jesteś niesamowity – całuję go. – Zgoda – nie mówię nic więcej.
Przecież zrobię to dla niego. Tylko i wyłącznie.
***
*Domi*
Rankiem budzę się
obok swojego mężczyzny. Przytulam się do jego ramienia i muskam ustami każdy
centymetr jego ramienia. Wiem, że już nie śpi. Mruga oczami i próbuje zahamować
uśmiech. Znam go już na pamięć.
- Wstawaj gamoniu – odrywam się i kładę na plecach.
- Jak ty do mnie mówisz?! – udaje oburzenie, po czym rzuca się na mnie
i nachyla się nade mną, przykleszczając moje ramiona do materaca.
- Tak jak zasługujesz – wytykam mu język. Ignoruje mnie i swoim
językiem torturuje moją szyję, od zagłębienia za uchem po obojczyk. Od razu
robi mi się gorąco. – Piątek, no… - jęczę. Jednym ruchem rozbraja mnie
totalnie. Próbuję uwolnić dłonie, ale nie daję rady. Czasem zapominam, że mimo
iż on wygląda jakby go zaraz miał wiaterek zdmuchnąć, to ma niewyobrażalnie
dużo siły.
- Dlaczego nie chcesz spędzić romantycznego poranka noworocznego u
boku swojego mężczyzny życia podczas namiętnego seksu w najwygodniejszym łóżku
na świecie? – wybucham śmiechem na to zdanie. On sam zaczyna się dławić ze
śmiechu.
- Ponieważ pan wyobraża sobie, że zrobi ze mnie seksualną niewolnicę.
A ja chciałabym zaznaczyć, że to podpada pod gwałt!
- Nie dobrałbym się do ciebie bez twojej zgody. Wiesz o tym doskonale
– przysuwa swoją twarz do mojej.
- Wiem. Ale skoro już wspomniałeś o tej kuszącej noworocznej
propozycji, to może przejdziesz do czynów? – mrugam zalotnie brwiami. On w
odpowiedzi prycha i schodzi ze mnie. Następnie wstaje z łóżka i idzie pod
prysznic. O nie Freitag! Tak się bawić nie będziemy. Biegnę za nim i wpieprzam
się w koszulce nocnej pod ten pieprzony prysznic. – Nie będziesz składał mi
niemoralnych propozycji, a potem uciekał jak tchórzliwy nastolatek! – wpijam
się w jego usta z całą siłą. Tak. Zdecydowanie potrzebuję seksu pod prysznicem!
Po odpowiednym
rozpoczęciu Nowego Roku, przygotowuję noworoczne śniadanie, składające się z
dwóch cieniuteńkich kromeczek chlebka żytniego i 0,5 milimetrowej warstwy
Nutelli na wierzchu. Do tego kawa. Taką porcję przygotowuję 2 razy. Siadam obok
niego, przy wysepce kuchennej. Nie pamiętam, żebyśmy kiedyś jedli przy stole.
- Masz przepustkę, nie? – dopytuje mnie po raz piętnasty. Pilnuję jej
jak oka w głowie. Nie chcę przegapić występu swojego niebieskiego króla, na
naszej domowej skoczni.
- Wiesz, że pilnuję jej bardziej niż własnych majtek – w odpowiedzi
Ryś dławi się właśnie upitym łykiem kawy. Klepię go delikatnie po plecach. –
Lepiej?
- W porządku – wyraz twarzy ma zupełnie inny. Coś w stylu: jesteś
zdrowo popierdolona. Ale i tak cię kocham. Choć jesteś zdrowo popierdolona.
- Zbieraj się. Niedługo macie odprawę – klepię go w kolano i zbieram
naczynia do mycia. Nie mogę się doczekać wizyty na skoczni. Naprawdę pokochałam
kibicowanie. Ale chyba tylko ze względu, że mam w końcu komu kibicować.
***
*Werner*
Od kilku minut
usiłuję zapanować nas moimi podopiecznymi. O ile Severin, Markus, Andreasowie
są już na miejscu, to Marinus i Richie kompletnie zaginęli w akcji. Widziałem
na trybunie dla VIPów żonę Severina. Mały Freund jest już całkiem duży, ale
Karen chyba jest znowu w ciąży. Przynajmniej tak mi się wydaje.
- Cześć – słyszę kobiecy głos. Oglądam się za siebie i widzę Domi i
Sophie razem z małą Wellingerówną.
- Cześć – przytulam je. Od razu biorę maleństwo na ręce. – Cześć
szkrabie – mała jest przesłodka. I jest oczkiem w głowie tatusia. Andreas
totalnie odpłynął po jej narodzinach. Ale chyba tak pewnego siebie i w dobrej
formie nie widziałem go nigdy. Chyba nie ma reguły, jak reagować na pojawienie
się dziecka.
- Co słychać? Gotowy na Nowy Rok? – odzywa się Sophie.
- Jestem trochę podekscytowany. Sezon przedolimpijski i powiem szczerze,
że już trochę ostrzę sobie zęby. Ostatnio było tak blisko… - nadal mam w głowie
te 0,5 pkt, o które Richie przegrał złoty medal. Andiemu brakło jeszcze mniej
do brązowego. Zaledwie 0,2 pkt… Ale chyba teraz mają większą motywację. – A u
was? Gdzie wasi oblubieńcy?
- Kręcą się gdzieś.
- Wracam do obowiązków. Życzę wam wspaniałego widowiska podczas
konkursu. Mam nadzieję, że nie pili wczoraj za dużo… - grożę im palcem i potem
odchodzę w stronę budek dla sponsorów.
Rozmawiam sobie
spokojnie z gościem z FISu, gdy nagle widzę… Lizzie? Przepraszam na moment
mojego rozmówcę i idę w jej stronę. Nie widzieliśmy się od prawie pół roku. I
co za zmiana?! To nadal jest moja córka?
- Lizzie?! – krzyczę za nią. Od razu odwraca się i na mój widok
zamiera. Czego się spodziewała? Że nie poznam własnej córki? Szepcze coś na
ucho facetowi, z którym szła za rękę i podchodzi do mnie.
- Tato – staje pół metra przede mną. – Co słychać? Szczęśliwego Nowego
Roku! – to wszystko jest takie sztuczne, wymuszone.
- Wstydzisz się własnego ojca? – nie zamierzam udawać, że wszystko
gra.
- Nie, ale… Źle się tu czuję – odpowiada bez owijania w bawełnę. – Źle
się czuję, bo tutaj są moi dawni znajomi, Marinus…
- Skoro zdecydowałaś się na życie z tym mężczyzną w Monachium, to
musiałaś wiedzieć, że jakieś konsekwencje będą. Czemu nam go nie przedstawiłaś?
Przecież oboje z mamą chcemy dla ciebie jak najlepiej…
- Ale tato…
- Co ale? Jesteś dorosła. Wiesz czego chcesz. I nie jest ci z nim źle.
To dlaczego jakimś cudem nie potrafisz się pogodzić z przeszłością i iść dalej?
- Bo to nie jest takie łatwe tato… - widzę, że kątem oka kogoś
zauważyła. Odwracam się i widzę Marinusa. Nie chciałem, żeby ją widział. To go
kompletnie sponiewiera. Jeszcze z tym gościem… - Będzie lepiej jak już pójdę.
Trzymaj się tato i powodzenia dla chłopaków – uśmiecha się lekko i idzie do
tego faceta. Chwyta jego dłoń i kieruje się do domku dla sponsorów. Spoglądam
na Marinusa, który nadal stoi wbity w ziemię. Wzrusza ramionami i wraca do
rozgrzewki. Ale ja wiem, że to po nim nie spłynęło. Jest dużo gorzej niż było.
Wyciągam komórkę
z kieszeni. Tylko jednej osoby mi tu brakuje.
- Kochanie, gdzie jesteś?
- Zaraz będziemy – słyszę głos swojej żony. – Parkuję. Za 15 minut
będę.
- Czekam przy wejściu – oznajmiam i rozłączam się. Nie żałuję, że
powiedziałem jej prawdę. Oboje zbłądziliśmy i najwyraźniej potrzebowaliśmy
takiego prysznica. Teraz jest lepiej niż kiedykolwiek. I jestem szczęśliwy u
jej boku. I wiem, że ona przy moim też.
***
*Sophie*
Patrzenie na
Marinusa przyprawiło mnie o płacz. On jest naprawdę zdruzgotany tym wszystkim.
I widok Lizzie z jej nowym chłopakiem wcale mu nie pomaga. Nie wiem po co tu
przyszła… Skoro zdecydowała się na życie z tym biznesmanem, to po co wraca w
miejsca, z którymi nie chciała mieć nic wspólnego? Według niej było wszystko w
porządku, kiedy z dnia na dzień poinformowała Marinusa, że chce się z nim
rozstać. A on biedny próbował udawać, że nic go nie rusza, że ma synka, że się
nim teraz zajmie w 100%. Ale w środku cierpiał. Doskonale wiem, że ją kochał. I
nadal ją kocha.
Podchodzę do
Domi. Stoi z rękami w kieszeni i dla zabawy wydycha powietrze. Pcham wózek z
Emilie w jej stronę i ustawiam tyłem do słońca. Mogę idealnie obserwować naszą
skocznię.
- Widziałam Lizzie – zaczynam niepewnie. Nawet na nią nie patrzę. – Z
jej nowym partnerem…
- Ma tupet! – wkurzyła się. Widzę, że nadal nie pogodziła się z jej
decyzją.
- Nie obwiniaj jej – próbuję ją tłumaczyć, chociaż sama jestem na nią
wściekła.
- Zostawiła Marinusa dla jakiegoś bogatego fiuta! Jak mam się nie
wkurzyć? Gdyby nie ja i on to nadal siedziałaby u mamusi pod kiecką i bała się
wyjść na ulicę! A gdyby wyszła, to w tych pieprzonych brązowych kozaczkach i
płaszczu dla starszej babki i nie powiedziała nikomu ani słowa!
- Spokojnie – próbuję ją uspokoić. Nie chciałam jej wkurzyć.
- Już dobrze – oddycha głęboko. Po chwili kuca przy Emilie i bawi się
z nią. – Co księżniczko? Kibicujemy dzisiaj tacie i wujkowi? – uśmiecham się na
słowo tata. Nadal ciężko mi uwierzyć, że mam takie szczęście. Najpiękniejszy
mężczyzna, najodpowiedzialniejszy ojciec, najbardziej kochający mąż na świecie.
I to mój.
- Cześć kochanie – Andi podchodzi do mnie i całuje mnie szybko. –
Księżniczko chodź do taty! – Domi odsuwa się na bok i pozwala ojcu zająć się
dzieckiem. Emilie od razu rozpromienia się na widok ojca. Jego oczko w głowie.
Owinęła sobie go wokół palca.
- Witam panie! – Rysiek podchodzi do nas z uśmiechem i wita się z
Domi. Słyszę jakieś dziewczęce chichrania i wzdychania. Patrzę w lewo i widzę
tłumek dziewczyn, które nas obserwują, a w szczególności mojego męża z córką.
Wywracam oczami. No cóż, już jesteśmy osobami publicznymi, a szkoda. Wolałabym
by ludzie nie oglądali mojego dziecka jak zwierzątka w Zoo.
- Panie, my musimy już się zbierać – odzywa się Andi, ale kompletnie
nie widzę, by zamierzał się zebrać. Nie może wypuścić z rąk malutkiej.
- Tata ić – maleńka mówiła już całkiem sporo i całkiem dużo rozumiała
jak na dwuletnie dziecko. Andiś wywraca oczami.
- Masz swoją wyganiającą ojca córkę – odbieram ją i daję mu buziaka.
- Powodzenia – uśmiecham się szeroko. Ja naprawdę czuję, że będzie
dobrze.
***
*Richie*
Siedzę w swoim
rodzinnym domu przed kominkiem. Ciepło ognia bije wprost na mnie. Ale nie czuję
tego cholernego bólu co wtedy. Teraz czuję szczęście, radość, miłość. I wiem,
że mógłbym tym obdarować cały świat. Nie muszę palić pamiątek, listów, zdjęć…
Wręcz przeciwnie. Chcę kolekcjonować wszystko co sprawia mi radość. Jesteśmy
świeżo po Turnieju Czterech Skoczni. Następny konkurs dopiero za 1,5 tygodnia.
Słyszę jak moja
kobieta rozmawia z moją mamą. I się dogadują. Nie ma chyba większej radości
niż, kiedy dwie najważniejsze kobiety w twoim życiu potrafią ze sobą rozmawiać,
bez skakania sobie do oczu. Tata wraca z dworu z koszykiem pełnym drewna. Uparł
się, że jestem gościem i nie mam prawa się tym zająć.
- Jest mi głupio – mówię w jego stronę. On jedynie uśmiecha się pod
nosem i macha dłonią.
- Tak się cieszę, że przyjechaliście.
- Tato… - muszę go o to spytać. Chyba lepszego momentu nie będzie.
- Tak synu?
- Czy też kiedy zamierzałeś się oświadczyć mamie czułeś spokój?
- Tak – patrzy na mnie zadowolony. – Cieszę się, że znalazłeś
odpowiednią kobietę.
- Myślisz, że mama ją lubi?
- A czy to ma jakieś znaczenie? Jeśli ją kochasz i chcesz, żeby była
twoją żoną, to nie pytaj nas o zdanie. To twoje życie – uśmiecha się
serdecznie. Za to cenię swojego ojca. Za szczerość.
Przy kolacji
siedzę lekko spięty. Nie uchodzi to uwadze mojej dziewczyny. Chwyta mnie za
kolano pod stołem i uśmiecha się lubieżnie. Ja nie wiem, że one takie domyślne,
a nie potrafią domyślić się jakie mamy zamiary…
Po kolacji zmywam
na ochotnika i dopiero wtedy idę do swojego pokoju. Domi siedzi na łóżku i
czyta gazetę. Nie wiem nawet jaką. Zamykam za sobą drzwi i spoglądam na nią.
Jest piękna. I chcę, żeby była moja. Do końca życia. Podchodzę do niej i podaję
jej dłoń. Patrzy na mnie dziwnie, ale chwyta ją i wstaje. Widzę w jej oczach,
że jest tym wszystkim co się dzieje zaskoczona. Ale nic nie mówię. Powoli
klękam na prawe kolano i wyciągam z kieszeni pudełeczko z pierścionkiem.
Przełykam ślinę.
- Najcudowniejsza niezależna i odważna kobieto na Ziemi, wyjdziesz za
mnie? – jej oczy od razu są zaszklone. Nie spodziewała się tego. Widzę to.
- Jesteś pewien? – odzywa się po chwili. – Wstań do cholery! – chwyta
mnie za ramiona i podciąga do pionu. Wiesza mi się na szyi i wybucha płaczem. –
Tak Rysiu, wyjdę za ciebie – ogromny głaz spada mi z serca. Zakładam
pierścionek tak jak należy i całuję ją. Moją przyszłą żonę.
KONIEC
*****
I tak oto w tym Nowym
Roku kończy się ta historia.
Domi jest z Rysiem,
Sophie z Andisiem, a Lizzie odnalazła to czego szukała, choć okazało się to być
zupełnie inne, niż planowała, Marinus poświęcił się byciu dobrym ojcem, co
wcale nie znaczy, że był nieszczęśliwy, a Werni wrócił do żony. Jest tak jak
chciałam.
Podczas pisania
zmieniałam trochę strategię. Minimalnie odbiega od planowanej wersji, ale może
i dobrze? Może czasem nie warto trzymać się sztywno schematu J
Dziękuję każdej
Osobie, która zajrzała i przeczytała choć kawałek.
I tym bardziej
dziękuję za komentarze! Jesteście niesamowite! Wszystkie!
Nic tak nie motywuje
do pisania, jak to, że komuś się podoba to co piszę J
Dziękuję Wam :*
I zapraszam Was na
moje nowe dziecko
Nowa historia, nowy
wątek, nowi bohaterowie (no może nie do końca :P )
Wiem, że możecie już
mieć dość mnie i moich wypocin, ale najlepiej pisze mi się właśnie to, a
przecież powinno się robić, to co się lubi :P
Dziękuję za uwagę i
zapraszam serdecznie :D
Witaj Kochana.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze jestem załamana,że to już koniec.
Normalnie zaraz się poryczę.
Z żyłam się z tym opowiadaniem tak samo jak z opowiadaniem o Andreasie i Annie.
Nie podejmę się wyznaczenia które jest lepsze.
Są kompletnie różne.
Oczywiście i to opowiadanie i tamto są rewelacyjnie.
Ale przejdę już do epilogu.
No powiem Ci,że jest naprawdę fantastyczny. Serio jak już piszesz zakończenie to z przytupem.
Andreas okazał się rewelacyjnym mężem i ojcem.
Pokazał,że potrafi postawić się matce.
Dobrze,że chronił swoją prywatność.
Myślę,że chciał jak najdłużej chronić swoją żonę i córeczkę.
Naprawdę mała owinęła sobie go wokół palca.
Świata poza nią nie widzi i oczywiście poza Sophie.
Po prostu szczęśliwa rodzinka.
Jestem naprawdę zadowolona,że Marinus pomimo niechęci do Laury zaakceptował i pokochał małego Andreasa.
To dobrze,że odnalazł w sobie instynkt tacierzyński.
Kocha Lizzy. To widać,że cierpi choć minęło sporo czasu rany nie zostały zalepione.
Postępowanie Lizzy dobiło mnie.
Może faktycznie kocha swojego narzeczonego ale myślę,że nie powinna pojawiać się na skoczni.
Może nie do końca zrozumieli się z Marinusem.
Może nie potrafili przekazać sobie nawzajem miłość.
Niewątpliwie kochali się.
Lizzy nadal czuje coś do Marinusa i on do niej też... szkoda,że tak się to wszystko potoczyło.
Nie dziwię się wcale Sophi czy Domi,że nie pałają już przyjaźnią do Lizzy.
Czują,że skrzywdziła ich przyjaciela.
Powiem szczerze,że właśnie fakt iż Lizzy i Marinus nie są razem jest dla mnie największym zaskoczeniem.
Cieszy mnie to ,że Werner zrozumiał swój błąd,że powiedział prawdę żonie.
Sam stwierdził,że teraz jest jeszcze lepiej niż wcześniej.
Dobrze się czyta o Wernim kiedy jest taki szczęśliwy.
No i na koniec oczywiście Richi i Domi.
Jeju kto by pomyślał Richi niewyżyty seksualnie haha.
Oczywiście nie dziwi mnie fakt,ze nasza para się kłóci oni już mają takie charaktery.
Powiem szczerze,że obawiałam się o trwałość ich związku.
Na szczęście wszystko skończyło się pięknie.
Te oświadczyny najlepsze Forever.
Domi oczywiście zachowała się jak to Domi "Wstań do cholery" mistrzostwo.
No kurde koniec...
Szkoda.
Całe opowiadanie nie raz wywołało na mojej twarzy szeroki uśmiech.
Oczywiście były momenty kiedy ciarki przechodziły mi po plecach.
Naprawdę świetny opowiadanie.
To chyba my musimy podziękować Tobie.
My mogłyśmy czytać te twoje jak to bardzo nie fortunnie nazwałaś "wypociny".
Rozumiem cię ,że musiałaś wiele czasu poświęcić na to aby dopracować każdy szczegół i za to Ci Serdecznie Dziękuję.
Cóż kiedyś trzeba skończyć ten komentarz.
Cieszę się,że mogłam czytać i komentować Twojego bloga.
Oczywiście nie rozstaje się z Tobą tylko z tym opowiadaniem.
Zaraz zaglądam na Twoje nowe cudo.
Jak tylko przeczytam prolog zostawię komentarz.
Do zobaczenia.
Buziaki :*
OMG! To jest jeden z najcudowniejszych komentarzy jaki kiedykolwiek dostałam! Dziękuję :*
UsuńNie bądź załamana! Nie kończę kariery :P (słaby żart) :P
Jest mi bardzo miło, że Ci się podobało :D
Andiś właśnie za takiego mi uchodził :P Ale w nowym opowiadaniu już nie będzie taki cudowny :P
Wątek Lizzie i Marinusa miał taki być i taki był :) Jestem chamem, ale ktoś musiał zostać czarnym charakterem :P
Rysiek to cicha woda :P I jak na niego patrzę to właśnie to widzę :p A Domi to moja ulubiona bohaterka ever (jak na razie :P ).
To ja się cieszę, że czytałaś i chciałaś komentować. Bardzo dziękuję :*
Mam nadzieję, że nowa historia się spodoba ;)
Pozdrawiam :*
Dobra jestem
OdpowiedzUsuńTelefon mi zamula, bo jedynie u Ciebie od ostatnich dwóch rozdziałów nie mogę komentować jedynie u ciebie, więc jestem teraz na komputerze... ;p
Po pierwsze: Czy ciebie dziecko drogie coś boli?! Znaczy no ja wiem, że ty jesteś raczej ode mnie starsza, no ale żeby tu z epilogiem wyskakiwać? :o Mogłaś chociaż dociągnąć do jakiejś ładnej liczby, np 20, no ale...
I masz chyba błąd w tekście, bo napisałaś, że narzeczony Lizzie to Julian a później Lucas xD I jeszcze coś chciałam dopowiedzieć, że błąd chyba, ale nie pamiętam co to było, no i no... Nie chce mi się szukać xD
Cieszę się, że Soph i Andi oraz Domi i Richie sobie życie układają, bo to takie słodkie ;3 Szkoda, że Marinus się nie odważył wyznać, że kocha Lizzie, ale no... Bo widać, że był zakochany ^^ I w sumie głupio ze strony Liz, że naprawdę przyszła na skoki, mogła wytłumaczyć, że nie chce, czy coś...
Dziękuję bardzo za to opowiadanko <3
Trafiłam przypadkiem i nie żałuję :D
Wybacz, że tak krótko, ale gonią mnie do odkurzania... ;_;
Życzę weny do kolejnego opowiadanka ;)
Szczęśliwego Nowego Roku!!
Pozdrawiam! :*
Ps.: Masz twittera? Takie rzeczy się tam dzieją, nie może ciebie zabraknąć XD
Nie wiem co się stało :O Ale chyba już się naprawiło :P
UsuńNic mnie nie boli :P Lubię mieszać i zaskakiwać xD Uznałam, że nie umiem ciągnąć historii na siłę i lepiej to zakończyć jak jeszcze to jako wygląda :P Jak sama zauważyłaś, pojawiło się trochę błędów :P
Poprawiłam :P No to powiedzmy, że to wszystkie :P
Nie ma za co! To ja dziękuję za odwiedziny i czytanie :*
Rozumiem :D
Nie dziękuję :P I dziękuję :P
Mam twittera (nie używany pierdyliard lat, ale mogę wrócić :P) A co się tam dzieje, bo zaciekawiło mnie to wszystko :D (link będzie na nowym blogu)
Pozdrawiam :*