*****
Na specjalne życzenie M.
*Domi/Nina*
Ja chyba śnię…
Obudziłam się chwilę temu i poczułam dłoń na swoim biodrze. Jest środek nocy.
Powoli przywołuję sobie w pamięci wczorajszy wieczór. Nie wierzę, że to
wydarzyło się naprawdę. Rysiu w moim mieszkaniu. Moim łóżku. W moim życiu. To
może dziać się naprawdę?
Obracam się
delikatnie na plecy. Rysiek przytula się do
mojego ramienia i przywiera ustami do barku. Uśmiecham się na ten widok.
Słodki, śpiący Ryś. Nie chcę za wcześnie wstawać. Nie chcę burzyć tego pięknego
obrazku. Po tym wszystkim co przeszłam ostatnio mam wrażenie, że nie wolno mi
zbyt wcześnie wierzyć ze wszystko skończy się dobrze. Ale dlaczego? Przecież
wszystko jest dobrze. Nie licząc faktu, że nie wiem co będzie dalej. Jak się
zachowamy. On i ja razem? Przecież to niemożliwe. Bez sensu. Ja nie umiem być z
kimś na długo, a on nie będzie chciał kogoś na chwilę.
Dopada mnie myśl,
że byliśmy zbyt pochopni. Powinniśmy panować nad sobą. Przecież emocje mogą zgubić
człowieka. On zaraz pojedzie na kolejne zawody, potem święta…
- Nad czym tak myślisz? – słyszę jego lekko zachrypnięty głos. Nie
potrafię mu odpowiedzieć. Nie wiem co mu odpowiedzieć. To wszystko mnie
przerasta. – Masz wątpliwości? – chyba jest lepszym Szerlokiem niż myślałam.
- To wszystko jest takie zakręcone – w końcu patrzę na niego. Oparł
głowę na ramieniu i patrzy wyczekująco. Po chwili drugą dłonią dotyka mojego
policzka.
- Jest. Ale życie byłoby nudne, gdybyśmy żyli jak Soph i Andi –
chichocze. Najbardziej uroczy chichot świata.
- Umarłabym z nudów – uśmiecham się, ale po chwili poważnieję. - Wiesz
jaka jestem. Wiesz, że mam przeszłość, o której trudno zapomnieć.. Mam wyrok,
brak wykształcenia, jakiegokolwiek talentu, perspektyw, pracy, pienię… - nie
kończę, bo przymyka mi usta swoimi. Wpija się w nie coraz mocniej, do tego
stopnia, że z trudem łapię oddech.
- Kocham cię – sztywnieję na te słowa. Słowa, których nikt nigdy do
mnie nie wypowiedział. Nigdy.
***
*Marinus*
Czekam w swoim samochodzie
już kilka dobrych godzin. Nie zdążyłem jej złapać przed pracą. Wyszła w
pośpiechu. Andi zaproponował mi nocleg, ale odmówiłem. Muszę z nią porozmawiać
w cztery oczy. Tak jak to powinienem zrobić już dawno.
Dopiero około 21
widzę jak maszeruje pośpiesznie do mieszkania. Momentalnie zrywam się z
siedzenia i podbiegam do niej. Straszę ją niechcący, ale uspokajam od razu.
- Spokojnie, to tylko ja – uśmiecham się lekko. Chyba jest zaskoczona
moim widokiem.
- Co robisz o tej porze tutaj?
- Czekam na ciebie – odpowiadam bezmyślnie.
- Stało się coś?
- Możemy porozmawiać? – mam nadzieję, że się zgodzi.
- U Domi podejrzewam, że jest Rysiek. Od kiedy zjawił się w sądzie
wyglądał jakby miał u nas nocować. Jeśli wiesz o co mi chodzi…
- Może pojedziemy do mnie? – nie wiem czemu to mówię. Brzmi jakbym ją
chciał wykorzystać.
- Ja nie wiem czy…
- Porozmawiać chcę. W spokoju. A tylko tam będzie spokój. Pogadamy i
odwiozę cię tutaj. Przysięgam – nigdy na nikim mi tak nie zależało. I te kilka
sekund oczekiwania na odpowiedź przyprawiają mnie o stan przedzawałowy.
- Chyba masz rację – mija mnie i wsiada do mojego audi. Zaskoczony
jeszcze chwilę ogarniam sytuację i po chwili wsiadam za kierownicę samochodu.
Biorę głęboki oddech i ruszam.
Przez całą drogę
patrzę przed siebie. Nie mogę spojrzeć na nią. Rozprasza mnie. Rozprasza mnie
ta spódnica do kolan, którą notorycznie poprawia, bym nie zobaczył za dużo. Ale
co można zobaczyć pod czarnymi, kryjącymi rajstopami?
W mieszkaniu jest
chłodno. Zawsze przykręcam ogrzewanie przed wyjazdem. Podkręcam je na full i
proszę o jej płaszcz. Zapraszam ją dalej do salonu. Rozgląda się po moim
mieszkaniu jak po muzeum. Nie mam tu dużo rzeczy i może faktycznie każda
wygląda trochę jak eksponat. Wskazuję kanapę.
- Napijesz się czegoś? – pytam grzecznie.
- Wody – widzę, że jest przerażona. Do tej pory nie wiem czemu się tak
zachowuje. Podaję jej szklankę i siadam obok, ale w bezpiecznej odległości.
Kojarzy mi się teraz z płochliwą sarenką. Nie patrzy na mnie, tylko na swoje
dłonie oplecione wokół szklanki.
- Powiem to szybko. Chciałem cię zaprosić na randkę, ale ty się mnie
boisz. A nie chcę, żebyś odmówiła, albo poszła ze mną, żeby to odbębnić. Liz, o
co chodzi? – przysuwam się bliżej. – O ten pocałunek? Jeśli tak, to
przepraszam. Nie wiem co mną kierowało. Choć właściwie wiem. Do ciężkiej
cholery! Przecież my spędziliśmy razem noc! Ja… Ja nigdy tego nie zapomniałem.
Naprawdę było cudownie i chcę, żebyś wiedziała, że… Chcę spróbować na poważnie!
- Marinus… - przełykam nerwowo ślinę. Z jej miny nie mogę wyczytać
niczego. – Nie miej mi tego za złe, ale ostatnio tyle się wydarzyło. Tyle
rzeczy dookoła się pozmieniało. Domi, ojciec… To prawda, że masz dziecko? –
przytakuję głową. Ona mnie nie chce. – Sam widzisz. Mam w głowie przeraźliwą
myśl… Bo co jeśli próbujesz znaleźć jakiś punkt zaczepienia? Co jeśli to tylko
wymówka? Albo ucieczka od problemu?
- To nie jest ucieczka! Zależy mi na tobie!
- Ja… - wzdycha. Chyba tak samo jak ja ma kocioł w głowie. – Zróbmy
tak. Zacznijmy pomału. Małe kroczki. Nie przyspieszajmy niczego. Co było to
było.
- Jasne – ulżyło mi. Jednak coś do mnie czuje.
- A teraz odwieź mnie do domu – przyznam się, że nie tego się
spodziewałem, ale zgadzam się od razu. Jeśli to jedyna metoda, żeby jej nie
spłoszyć?
Parkuję pod ich
blokiem. Nic nie mówię, tylko patrzę na nią. Wypiękniała przez ten miesiąc.
Zupełnie inna dziewczyna niż ta z początku sezonu.
- Dziękuję - uśmiecham się lekko.
- Za co?
- Że nie uciekłaś – chwytam jej dłoń. Najpierw lekko, jakby prosząc o pozwolenie,
a potem mocniej. Uśmiecha się. Kolejny dobry znak.
- Dobranoc – mówi i wychodzi. Wzdycham głośno i opieram głowę na
kierownicy. Przez ilość endorfin długo nie będę mógł spać. Po chwili słyszę, że
drzwi się otwierają. Na moim lewym policzku ląduje soczysty całus. – Jedź
ostrożnie – szepcze, po czym zamyka drzwi i idzie do środka. Elizabeth
Schuster, jesteś najcudowniejszą dziewczyną ever!
***
*Sophie*
Chłopcy pojechali
do Engelbergu, na przedświąteczne konkursy. Zostałam znowu sama w tym wielkim
mieszkaniu. Po powrocie z domu rodzinnego zdecydowałam się rzucić pracę. I
byłam nawet złożyć wypowiedzenie, ale poinformowano mnie, iż wygrałam konkurs
na menu i awansowali mnie na pomocnika kuchennego. Po długiej rozmowie z Andim,
zdecydowałam się zostać. Może jednak mam jakieś szanse w branży
gastronomicznej?
Po powrocie z
pracy wzięłam długą, relaksującą kąpiel i w andisiowej koszulce udałam się do
salonu. Bez namysłu przerzucałam kanały i coś mnie tknęło, by zadzwonić do
Domi. Przecież nawet nie miałyśmy okazji porozmawiać porządnie od paru tygodni.
- Cześć – słyszę lekkie odkaszlnięcie rozmówczyni.
- Cześć Soph – jest radosna. Chyba już wszystko w porządku. Andi mi o
wszystkim opowiedział.
- Słuchaj… Masz jakieś plany na wieczór?
- Właśnie przeskakujemy z kanału na kanał z Liz.
- Może wpadłybyście do mnie? Posiedziałybyśmy, pogadały?
- Chętnie. Zaraz będziemy – rozłącza się. Ogarniam szybko salon i
ubieram pierwsze lepsze dresy Andreasa, które znajduje w szafie. Lubię chodzić
w jego ubraniach. Przynajmniej mi go nie brakuje.
Siedziałyśmy u
mnie 3 godziny i naprawdę było sympatycznie. Dowiedziałam się, że Domi i Ryś
zaczęli coś razem kręcić, Lizzie spotyka się z Marinusem i wszystko zaczyna się
układać.
Rano budzę się
totalnie zmulona. Zdecydowanie za bardzo się wczoraj obżarłam. Od razu biegnę
do toalety i pozbywam się problemu. Nie pamiętam, żebym ostatnio tak
wymiotowała i tak okropnie kręciło mi się w głowie. Dzwonię do przychodni i
umawiam się na wizytę. Nie będę czekać, aż jakieś choróbsko mnie rozłoży. W
przychodzi cieszą się, że nic nie jadłam i robią mi badania krwi. Ponoć
wszystko wygląda normalnie.
W pracy jest
masakra. Ze trzy razy straciłabym palec. Szef zmiany wysyła mnie do domu.
Żadnego pożytku ze mnie dzisiaj nie ma.
Od godzinki leżę pod kocykiem i oglądam jakiś
serial. Ale jakoś niespecjalnie przykuwa moją uwagę. Dzwonię do Andreasa. Muszę
się uspokoić jego głosem.
- Wszystko dobrze skarbie? – pyta mnie po chwili. On jedyny potrafi
wyczuć, czy wszystko gra.
- Kiepsko się dzisiaj czuje. Chyba się czymś zatrułam.
- Gdybym był w domu, to chociaż bym o ciebie zadbał. Poproszę Domi
albo Liz co? Zajrzą do ciebie, albo z tobą posiedzą, hmm?
- Nieeee, nie chcę żeby się zaraziły.
- Na pewno? – tylko niepotrzebnie go zmartwiłam.
- Na pewno. Idź już spać! – chcę żeby wypoczął przed jutrem. –
Dobranoc. Kocham cię.
- Ja ciebie też. Śpij słodko – posyła mi całusa i się rozłączam. Nie
wiem kiedy, ale zasypiam.
***
*Domi*
Powitanie Rysia
na lotnisku jest najcudowniejszym uczuciem ever! Widzę jak idzie i się rozgląda
nerwowo. Gdy mnie widzi od razu się rozpromienia, a mnie serce rośnie. Po jego
ostatnim wyznaniu kompletnie mój świat się rozpromienił. Czekam aż odbierze
walizkę i podchodzę do niego pomału. Chwilę później chwyta moją twarz w dłonie
i czule całuje. Jest mi tak przyjemnie…
- Tęskniłaś? – pyta z wielkim uśmiechem na ustach.
- A jak myślisz kocie? – daję mu buziaka i biorę torbę podręczną.
- Co to za zwyczaje, że kobieta nosi mężczyźnie bagaż? – burzy się na
żarty.
- Nie marudź, tylko chodź – chwyta mnie za rękę i idziemy do jego
samochodu. Pozwolił mi nim jeździć, kiedy był w Szwajcarii. W środku czekamy na
Andreasa, który nie chciał fatygować Soph, skoro ja tu jestem i Marinusa, który
musi koniecznie zobaczyć się z Lizzie. Do czego to doszło, że każda znalazła
swojego adoratora?
Pod blokiem
wleczemy się jak możemy. Chłopcy uciekają na górę do swoich dam serca, a my
zostajemy. Patrzymy się na siebie intensywnie.
- Ale tak pod blokiem? – nie wiem czemu mnie to śmieszy.
- Zaniosę rzeczy na górę i gdzieś cię zabiorę, ok? – całuje mnie i
znika na moment. Po dłuższej chwili wraca i daje znak do odjazdu.
- Dokąd jedziemy? – pytam mojego GPSa.
- Znalazłem to miejsce, jak próbowałem wszystko sobie ogarnąć – chwyta
moją dłoń na drążku od biegów i palcem pokazuje, gdzie skręcić. Parkuję na
jakimś zadupiu pod lasem. Szczęśliwy, mały chuderlaczek wysiada z samochodu i
chce, żebym szła za nim. Chwytam jego dłoń i idę tak gdzie mnie prowadzi. Nie
obchodzi mnie to w sumie dokąd. Wszędzie bym za nim poszła. – Zamknij oczy –
prosi mnie. Spełniam jego prośbę. Zatrzymujemy się i czuję powiew wiatru na
policzkach. Ale nie otwieram oczu. Skoro mnie tu przyprowadził, to znaczy, że
to miejsce musi być magiczne. – Teraz otwórz – szepcz do ucha. Otwieram i widzę
najpiękniejszy zachód słońca na świecie. Patrzę na niego. I widzę w jego oczach
dokładnie to, czego potrzebuję. Miłość.
- Ja ciebie też kocham – w końcu mogę to powiedzieć. W końcu wiem, że
to właściwy i najlepszy moment.
***
*Andreas*
W mieszkaniu
panuje lekki chaos. Zupełnie jak nie u nas. Rzucam tobołki na podłogę i idę do
salonu. Nie ma w nim Soph, telewizor jest wyłączony. Znowu przeraża mnie fakt,
że mogła ode mnie odejść.
- Sophie? – gdzie ona do cholery jest?!
- Jesteś – słyszę jej cichy głos. Stoi w progu sypialni w moich
ubraniach i jest totalnie przerażona.
- Co się stało kochanie? – podchodzę do niej i całuję ją. Coś musiało
się wydarzyć, skoro jest taka przerażona.
- Andi, ja… - naprawdę jestem przerażony. Tulę ją do siebie z całej
siły. Cokolwiek to jest wiem, że muszę z nią przez to przejść.
- Spokojnie. Chodź, usiądziemy – prowadzę ją do sypialni i sadzam na
naszym łóżku. – A teraz powiedz mi co się stało – chwytam ją za dłonie.
- Będzie lepiej jak ci to pokażę – zagląda do szuflady i wyciąga z
niej jakąś kartkę. Podaje mi i chowa twarz w dłoniach. Zanim spoglądam, to
przytulam ją do siebie i obejmuję ramieniem. Całuję jej głowę i biorę głęboki
wdech. Patrzę na karteczkę i nie wierzę w to co widzę. – Chryste!
- Tak Andi. Ja nie wiem jak to możliwe – słyszę jak zaczyna płakać.
- Ale dlaczego ty płaczesz?! – w środku zalewa mnie fala radości. –
Sophie, ja właśnie stałem się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! Będziemy
mieć dziecko! – rzucam na bok USG i przytulam ją do siebie. – Wiem, że mieliśmy
inne plany i to wszystko miało być w innej kolejności, ale najwidoczniej
właśnie tak ma być! Spójrz na mnie – podnoszę jej podbródek. Ocieram łzy z jej
policzków. – Dlaczego ty płaczesz? – Całuję jej czoło.
- Bo jak my to ogarniemy? Ja pracuję, ciebie ciągle nie ma… To miało
wyglądać inaczej…
- Wiem, że to miało być za 2-3 lata, ale jeśli jest teraz, to i tak
jestem szczęśliwy.
- Naprawdę się cieszysz? – chyba zdziwiła ją mocno moja reakcja.
Spodziewała się awantury?
- Kocham cię. I kocham nasze dziecko – uśmiecham się szeroko i
mimowolnie patrzę na jej brzuch. – Oczywiście, że się cieszę. Masz mi więcej
nie płakać. Od teraz masz o siebie dbać. Jesteś królową tej rodziny – słowo
rodzina nabiera teraz innego znaczenia. Będę ojcem. Będę miał prawdziwą
rodzinę. Z moją ukochaną Sophie.
- Jesteś niesamowity – uspokaja się i wtula we mnie mocno.
- To ty jesteś niesamowita. Czy to się stało zaraz po przeprowadzce?
- Najwyraźniej – chichocze.
- To co ze świętami? U mnie czy u ciebie?
- U nas – mówi stanowczo. Naprawdę podoba mi się ten pomysł. Wigilia i
Boże Narodzenie u nas w mieszkaniu. Cudowna rzecz.
- Wedle rozkazu – całuję ją.
***
*Richie*
W drodze
powrotnej ustalamy, że zostaję na święta tutaj. Nie chcę jechać bez niej do
domu, ale nie chcę jej jeszcze przedstawiać mamie, z powodu tego, że mama by ją
zjadła. Wchodzimy do jej mieszkania po cichu, bo wiemy, że w środku są Liz i
Marinus.
W salonie widzimy
jak dzieciaki śpią przytulone do siebie pod kocykiem. Uśmiecham się na ten
widok. Jednak Marinus jest zdolny do uczuć.
- Chodź – Domi szepcze mi do ucha i prowadzi do sypialni.
- Ale serio chcesz, żebym został u ciebie na święta? – pytam,
pozbywając się swojej i jej koszulki.
- Lizzie jedzie do domu, to chyba oczywiste, że chcę, żeby mój chłopak
ze mną został – pierwszy raz używa tego określenia. Przerywam striptiz i
uśmiecham się szeroko. – Co? Powiedziałam coś nie tak?
- Kocham cię, moja dziewczyno – przysuwam ją do siebie i całuję
namiętnie. Nie wiem skąd we mnie te pokłady, ale czuję się świetnie. I to
wszystko dzięki pannie Neuer.
Rankiem szykuję
nam wszystkim śniadanie. Słyszę bose stopy na panelach w korytarzu i po chwili
widzę jak moja dziewczyna kroczy na palcach w mojej koszulce.
- Wyglądasz przepięknie – odrywam się od smarowania kanapek. Podchodzi
i obejmuje mnie ramionami od tyłu. – Dobrze spałaś? – pytam troskliwie.
- Najlepiej – jeju! Chyba wygrałem los na loterii.
- Budzimy ich? – kiwam głową na śpiącą dwójkę. Nadal się od siebie nie
oderwali.
- Jeszcze moment. Niewyspana kobieta, zła kobieta – kradnie jedną z
kanapek z masłem orzechowym, po czym daje mi soczystego buziaka w usta.
Koło południa
wracam do siebie na dół. Andi i Soph nadal biegają w piżamach po mieszkaniu. W
powietrzu czuć, że coś się wydarzyło. Chwilę później Andi rzuca mi się na szyję
i informuje, że zostanie ojcem! Biedne dziecko… Mimo wszystko gratuluję im
obojgu. Cieszę się, że zostaną rodzicami. Serio. Bo oni jak mało kto potrafią
stworzyć dom i atmosferę rodziny. I ich dziecko dostanie niewyobrażalnie
obrzydliwie wielką dawkę miłości.
- Co ze świętami? Wracasz? – pyta mnie przyszła mama.
- Nie. Zostaję tutaj. Z Domi. A wy?
- Też – chyba oboje z Soph wpadamy na ten sam pomysł.
- Wspólna Wigilia? – mówi pierwsza.
- Bardzo chętnie – to jest naprawdę moje miejsce na ziemi. Garmisch-Partenkirchen.
***
Jako, że to ostatni rozdział w tym 2015, to życzę Wam Szczęśliwego Nowego Roku!
Oby był przynajmniej dokładnie taki jak zaplanowaliście, albo i lepszy!
Mam nadzieję, że wszystko się dobrze ułoży :D
Pozdrawiam :*
Witaj Kochana.
OdpowiedzUsuńDziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję za wątek Marinusa i Lizzy i ogólnie za cały ten fenomenalny rozdział.
Wszystko się układa tak pięknie.
Rich i Domi no po prostu miłość.
Kochają się i świata poza sobą nie widzą.
Cud miód i orzeszki.
Oczywscie moja ukochana para Marinus i Lizzy.
Kocham ich. Dobrze że wszystko sobie wyjaśniają powoli.
Cieszę się że Lizzy wie o dziecku przynajmniej nie będzie potem nieporozumień między nimi.
Ta scena jak śpią razem przytulni pod kocykiem , tak słodko.
I po prostu najlepsza wiadomość.
Andiś ojcem.
Jego reakcja była wymarzona. Zachował się jak prawdziwy facet.
Taka radość od niego bije ze ojeje.
Jest taki kochany i czuły dla Sophi... Pięknie.
Oczywiście Rysiu wygrał scenę...
"Biedne dziecko"
Wow jeszcze jestem pod wpływem pozytywnych emocji ... dziękuję.
Czekam na kolejny.
Buziaki :*
Witam :D
UsuńBardzo proszę :D No bo miłość jest bardzo ważna :D
I bardzo się cieszę, że spełniłam oczekiwania :D
Która by nie chciała takiego Andisia?? :P
Pozdrawiam :*
Co prawda śledzę to opowiadanie już trochę ale komentuje dopiero teraz bo zawsze byłam trochę do tyłu :) Masz świetną wyobraźnie i gdy przelewasz te myśli w tekst to po prostu aż chce się to czytać. Czytałam dużo opowiadań ale to jest jednym z najlepszych. Ciekawość mnie zżera co będzie dalej.Czekam na następny :)) xxx
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za komentarz :D I bardzo się cieszę, że czytasz :D
UsuńMiło mi to słyszeć i naprawdę się nie spodziewałam czegoś takiego. Wielki uśmiech mam na twarzy :D
Zapraszam jutro :))
Pozdrawiam :D
na specjalne życzenie, a M. zasnęła... :/
OdpowiedzUsuńbyło boom, więc i będzie obiecany komentarz :)
jak nigdy, każdy wątek przypadł mi do gustu, bo Ty wiesz że mam jeden swój najulubieńszy ;) a tu każdy był magiczny i wciągający, słodki, ale nie przesłodzony :) ogólnie to tak się tam zrobiło u nich wszystkich jeszcze bardziej rodzinnie i ciepło :) mam nadzieję, że zbytnio nie namieszasz :P
czekam na ich wspólną wigilię i szalonego sylwestra w Ga-Pa ;) :D
buźka :)
wierna fanka domisiowych zawirowań ;)
M.
p.s. spełnienia marzeń w nowym roku, tych skocznych i tych mniej skocznych :*
No nieładnie M. :P
UsuńWiem, że masz i ten wątek chyba najbardziej w mojej głowie się rozwinął :D
Oj tam :P Bez mieszania nie może się obejść :P
Dziękuję i wzajemnie :*