*Lizzie*
Końcówka
listopada… Wiem, że sama sobie robię krzywdę. Po miesiącu nieodzywania się,
nagle wparuję do Domi i poproszę, żeby mnie przygarnęła? Że rzuciłam szkołę? Na
chwilę? Poroniony pomysł.
Ojca nie ma od
tygodnia. Zaczyna się sezon – ojciec wyjeżdża na pół roku. Bo po co ma siedzieć
z córeczką i jej chorą psychicznie matkę. Och… Wszystko zaczyna ze mnie
ulatywać. Domi miała rację. Kiedyś pęknę od natłoku myśli. Spoglądam za okno
pędzącego pociągu. Śnieg. Śnieg, biel, czystość, obietnica?
Pociąg dociera do
upragnionego celu. Wiem, że ojca tam nie ma, więc jestem bezpieczna. Zapinam
ten cholerny długi brązowy płaszcz, w którym wyglądam jak ofiara losu. Chyba
czas ruszyć oszczędności na czarną godzinę… Wzdycham. Nie planowałam tak szybko
pozbywać się środków do życia, ale co ja poradzę?
Stawiam swoje
wielkie stopy na peronie i wyciągam z przedziału torbę podróżną, wypchaną
ciuchami. Wzięłam tego naprawdę sporo… Żeby tylko Domi mnie przygarnęła. Drapię
się w czoło. No dobra. Powiedziałam A, to powiem i B.
Przeglądam
rozkład autobusu po Ga-Pa. Psia krew… Godzinka w plecy do następnego. Włączam
Internet w telefonie i szukam drogi do mieszkania Dominique. Będzie szybciej
jak ruszę swój tłusty tyłek z buta.
Idę sobie
spokojnie uliczkami miasteczka. Nie mijam właściwie nikogo. Wszyscy w pracy,
przecież jest po 11. Spocona jak dzika świnia wlokę na ramieniu swoją torbę.
Mogłam wziąć walizkę… Nie, ja zawsze mądrzejsza. Mam pecha. Jest troszkę
powyżej 0°C i pada deszcz ze śniegiem. I wspominałam, że mamy miłych i
kulturalnych kierowców? Mój paskudny płaszczyk jest cały z błota. Uśmiecham się
krzywo do jakiejś starszej babci, którą mijam przypadkiem. Widzę w jej oczach
pogardę. Pewnie wyglądam jak bezdomna. Usmarowana błotem, zaróżowiona na
twarzy, z potem cieknącym po czole i policzkach. Patrzę od razu na ziemię. I
tak, że w ogóle spojrzałam tej kobiecie w oczy. Moje paskudne brązowe kozaczki
wyglądają jak dla przedszkolaka, albo po starszej siostrze w spadku. Wzdycham
ciężko.
Po 54 minutach
docieram na znajomy teren. Rzucam torbę na kostkę brukową parkingu i spoglądam
w górę. Okno na poddaszu jest uchylone. Są dwa wyjścia. Albo wyszła, albo właśnie
wstała. Biorę głęboki oddech. WCHODZĘ!
***
*Richie*
Moje życie wygląda
ostatnio jak jakaś pieprzona karuzela. Odkąd wyjechaliśmy na zgrupowania przed
nowym sezonem, nie mam czasu nawet porządnie się ogolić. Chodzę zarośnięty jak
dziadek leśny. Tylko czapki krasnala mi brakuje.
Kroczę dumnie z
moimi pięknymi nartami na szczyt Paul-Ausserleitner-Schanze. Tutaj w Austrii
jest chociaż trochę śniegu. Można poudawać zimę. W Niemczech ponoć plucha. Tak
przynajmniej twierdzi Andiś. Jego rozmowy z Sophie już są hitem. Ostatniej nocy
ustawiliśmy się pod drzwiami jego pokoju i podsłuchiwaliśmy. Nie jestem pewien
czy chciałem słuchać fragmentu o tym jak „zdejmuje koszulkę i sięga dłonią do
paska od spodni. Powolnym, zmysłowym ruchem…” ale nie miałem wyjścia. Chłopcy
chichrają się po kontach z tego, ale wiem, że jak on się dowie, że oni wiedzą,
to już nie będzie takie śmieszne. W zasadzie to on nas zabije.
Andiś siedzi na
schodkach, zziajany, choć próbuje zatuszować brak kondycji. Gdy mnie widzi od
razu się prostuje i na jego ustach pojawia się uśmiech nr 6. Mimo wszystko
widzę w jego oczach jak tęskni za swoją narzeczoną. Przecież ten człowiek jest
jak otwarta księga. Wszystko z niego wyczytasz, jeśli oczywiście chcesz.
Dosiadam się.
Chyba oboje potrzebujemy pomilczeć. I ustabilizować oddech.
- Co u Soph? – zaczynam neutralnie. Przecież wiem, że mnie powie.
- Radzi sobie. Ostatnio ruch się wzmógł. A ten patałach już się do
niej nie dostawia po moich prośbach.
- Twoje prośby o mało nie pozbawiły go jedynek.
- Z moją dłonią byłoby gorzej.
- Twoja dłoń dałaby radę.
- Czemu pytasz? – dodał po chwili. Cóż, spodziewałem się tego pytania,
ale odrobinę później.
- Z ciekawości. Wiesz, brakuje mi tego mieszkania z tobą… - to
zabrzmiało jakbym mu właśnie wyznawał, że jestem gejem?!
- Stary, wiesz… - zaczyna chichrać.
- Opamiętaj się, wiesz? Wiesz dobrze, że gustuję jedynie, tylko i
wyłącznie, na wieki wieków w KOBIETACH – akcentuję, ten jakże ważny, wyraz.
- Wiem. Też się przyzwyczaiłem że się plączesz po mieszkaniu. Ale w
zasadzie… Nie przeszkadza mi to. Jest nawet fajnie.
- Obiecuję, że coś znajdę i się wyniosę – bo kiedyś się wyniosę.
- Dzwoniła do ciebie? – Andiś, wchodzisz na grząski teren…
- Nie i mam nadzieję, że da mi spokój.
- Ile będziesz udawał, że masz ją gdzieś?
- Do skutku. To już zamknięty temat – odpowiadam ostro. Zbyt ostro.
Ale to racja. Chcę to uciąć raz na zawsze. Ta kobieta w moim życiu nie
istnieje.
- Jakby co, to wiesz – klepie mnie po plecach.
- Wiem. I Soph też – uśmiecham się. Potrzebuję ich. Jak matki i ojca.
Są mi bliżsi niż myślałem.
Chwilę potem
siedzę na belce i spoglądam w dół. Lubię tą skocznię. Choć jest na swój sposób
smutna. Tutaj kończymy co roku Turniej Czterech Skoczni i cała zabawa
noworoczna przemija. Lubię taki natłok. Bo nie myślę o pierdołach, tylko 8
równych, no mniej więcej, skokach.
Werner daje znak
i sunę w dół z ulubioną szybkością. Wybijam się w punkt z progu i lecę. Wolny,
na swój sposób bezpieczny, sam ze sobą, swoimi myślami, uczuciami…
Ląduję na 135 metrze.
Nieźle. Piątek, coś dobrze ostatnio Ci idzie. Po wyhamowaniu odpinam narty i
staję obok Severina. Od kiedy został tatusiem nie pamiętam, żebym rozmawiał z
nim dłużej niż 15 minut. I te rozmowy były głównie o pieluchach, śpioszkach,
pampersach superchłonnych, mleczkach, jakiś jarzynowych papkach i miliardach
różnych dziwnych rzeczy. Ale patrzę na niego i widzę szczęśliwego człowieka. I pierwsza
myśl jaką mam w głowie to… Ja też tak chcę.
***
*Dominique*
Bischofshofen. Jest
wieczór. Godzina 21. Nie wiem co mnie napadło. Ubrałam tą cholerną czerwoną
sukienkę i zrobiłam pełny, wieczorowy, aczkolwiek wcale nie kurewski makijaż i
zwarta, i gotowa czekam na sygnał telefonu. Dzisiaj chcę być punktualna.
Od tamtego
telefonu wszystko wywróciło mi się do góry nogami. Nieprzespane, przepłakane
noce, pełne strachu, bólu? Tak to chyba ból. Nie chciałam żeby tak wyszło. Potrząsam
głową i wyrzucam z siebie te wszystkie sprzeczne emocje. Nienawidzę siebie
czasem. Tak, powiedziałam to. Ja, Dominique Neuer czasem nienawidzę swojej
idealnej postaci.
Poprawiam szminkę
na ustach. Wiem, że wyglądam genialnie. I że mogłabym dzisiaj mieć każdego.
Zakładam moje ukochane kozaczki, tyle, że tym razem w kolorze czarnym. Są
wytworniejsze i bardziej pasują do okazji. Coś jednak w ostatniej chwili mówi
mi „zaryzykuj. Nie masz się czego wstydzić mała”. Wbiegam do sypialni i robię
to na co mam ochotę. Przecież taki był plan na dzisiaj.
Wsiadam do
taksówki. Pizga strasznie, ale jak inaczej ma być w połowie listopada? Kierowca
taksówki ma świeczki w oczach na mój widok. Przewracam oczami. Chyba
bezpieczniej byłoby iść z buta. Podaję mu wskazany adres. Wiem, że to spory
kawałek. Przynajmniej tyle wywnioskowałam z mapy. Przecież jestem w obcym
mieście. W duchu modlę się, by już znaleźć się przed tym przeklętym hotelem. W
zasadzie nie wiem co mnie napadło. Powinnam trzymać się od niego z daleka. Dla
mojego i jego dobra.
Taksówkarz
zatrzymuje się pod wskazanym adresem. Płacę i spieprzam stamtąd najszybciej jak
się da. Co jak co, ale za dziwkę nie będę uchodzić. I nie dam się zgwałcić
jakiemuś niezaspokojonemu typowi. Stawiam ostrożnie stopy na chodniku. Jednak
kozaczki i lód to kiepskie połącznie. Dopinam płaszczyk. Jaka ja kurwa jestem
mądra, naprawdę. Na taki mróz ubrać płaszczyk… Prycham. Jakaś kobieta
oczekująca na taksówkę patrzy na mnie jednoznacznie.
- Niech się pani nie obawia. Nie jestem dziwką. Ale ten facet w taksówce,
do której pani zamierza wsiąść jest niewyżyty. Czy wyglądam jakoś nienormalnie
czy nachalnie? – kobieta wybałusza oczy i odchodzi kilka metrów dalej.
Austriacy to jednak dziwny naród.
Wchodzę przez
obrotowe drzwi i czuję jak ciepło pomieszczenia rozpala całe moje zamarznięte
ciało. Ulga. Wypuszczam powietrze. Czuję się jakby mi ostrzela odmarzały.
Uśmiecham się zalotnie do recepcjonisty. Bez słowa wchodzę do windy. Skoro już
mnie mają tutaj za ekskluzywną dziwkę, to chociaż to wykorzystam. Im bliżej 4
piętra, tym oddech bardziej przyspiesza. Czuję gulę w gardle i ścisk w żołądku.
Wysiadam na
wskazanym piętrze i szukam pokoju numer 413. Zatrzymuję się pod wskazanymi
drzwiami. Pukać? Może jednak zawrócę… Cholera jasna! Przecież nie po to dałam z
siebie zrobić dziwkę, marzłam na tym pieprzonym mrozie żeby wrócić do hotelu.
Pukam.
Zdaję sobie
sprawę, że jest po 23. I grzeczni chłopcy już śpią. Rozpinam płaszcz. Raz się
żyje. Drzwi się otwierają i widzę zaskoczonego, jedynie w samych bokserkach, faceta.
- Domi? – uśmiecham się szeroko. Sądząc po widoku jego bielizny wiem,
że chyba lubi to co widzi.
- Cześć – zaczynam. Przygryzam wargę. Wpuszcza mnie do środka i zamyka
zaraz za mną drzwi. – Przyszłam, bo…
- Nie obchodzi mnie po co przyszłaś. Jedynie cholernie się z tego
powodu cieszę – nie daję rady odpowiedzieć, bo wpija się zachłannie w moje
wargi. Wręcz zrywa ze mnie płaszcz i zostaję w samej bieliźnie i kozaczkach, a
jego druga dłoń lekko pociąga mnie za włosy. Rysiek…
- RYSIEK?! – budzę się zalana potem. Siadam na łóżku i oddycham
ciężko. Ja pierdykam. Mam sny erotyczne o Ryśku?! Za dużo wina. W korytarzu słyszę dzwonek. Spoglądam
na zegarek i widzę 12:13. Kogo u licha?
Ubieram szlafrok
i zawiązuję się pod szyją. Cały czas kręcę głową z niedowierzaniem o moim
zboczonym śnie. Jestem chora psychicznie. Otwieram drzwi i wpatruję się
zaskoczona w osobnika.
- Lizzie?!
***
*Sophie*
Owszem, praca na
zmywaku nie hańbi, ale chciałabym już
awansować. Wczoraj postanowiłam stworzyć propozycję menu na nowy sezon i wziąć
udział w konkursie. Co mi szkodzi? Przecież mnie nie zdegradują…
Kolejne miliard talerzy
ląduje w zlewie i wiem, że chcę się z nimi uporać jak tylko się da. Tęsknie za
Andim, Rysiem, Marinusem i resztą tej przebrzydłej bandy. Wiem, że mój
mężczyzna życia też za mną tęskni. Rysiek przypomina mi o tym w krótkich
smsach, Andisiowi zachciało się seksu przez telefon, co z jednej strony było
kuszące, ale przez telefon?
- Sophie? – kierowniczka podchodzi do mnie. Uśmiecha się tajemniczo.
To oznacza dwie rzeczy, albo wylatuję, albo coś dobrego się wydarzyło. –
Przyjdź do mnie w wolnej chwili – prosi i wychodzi.
Spoglądam na
Marie, moją jedyną bratnią dusze tutaj. Ona najbardziej mnie wspierała w tym,
bym jednak wzięła udział w tym konkursie. Pomoc kuchenna z niej genialna, ale
wiem, że może więcej.
Gdy kończę idę do
kantorka kierowniczki. Widzę jej szczery uśmiech na mój widok. Przecieram
przemoczone dłonie o fartuch i siadam na krześle przed jej biurkiem, na które
wskazała dłonią.
- Wiesz co chcę powiedzieć?
- Nie mam pojęcia – mówię równie spokojnie jak ona. Mów do cholery, bo
zejdę na zawał.
- Twoje menu jest godne zastanowienia się.
- Naprawdę? – wątpisz w siebie niepotrzebnie, słyszę w swojej głowie.
- Chcielibyśmy, byś spróbowała odtworzyć to danie. Może dzisiaj po
zmianie? Potem zdecydujemy co dalej. W każdym bądź razie te przepiórki brzmią
zachęcająco.
- Z chęcią – Andreas zabronił mi zostawać dłużej niż potrzeba w pracy,
ze względu na tego erotomana, ale nie mogę przepuścić takiej okazji. Kiwam
twierdząco głową.
- Widzimy się po 17 – przecież mam samochód, to co może mi się stać?
***
*Dominique*
- Co tu robisz? – pytam młodą, gdy wpuszczam ją do środka.
- Uciekłam – łzy stają jej w oczach – zapominam o dream-pornosie i
przytulam pączusia do siebie. – Bałam się, że mnie wyrzucisz za drzwi… - już
się rozbeczała. Pcham ją w stronę salonu, jednocześnie zabierając od niej ten
kompletnie uwalony błotem płaszcz. Trochę dałam za te meble.
- Czemu?
- Bo się nie odzywałam.
- Miałaś prawo. Szkołę. Chorą psychicznie matkę… - to dodaję ciszej.
- I wszystko pieprznęłam. Mam dość! – chwyta się za głowę. Już nawet
nie kontroluje łez.
- Mała – obejmuję ją ramieniem. – Dobrze, że przyjechałaś. Coś
zaradzimy.
- Nie wyrzucisz mnie? – dziwi się. – Nie zmusisz do chodzenia do
szkoły?
- Nie. Nie mam prawa. Ale Ty jesteś dorosła. Sama za siebie odpowiadasz.
Wiesz co robisz. I ja wiem, że dasz radę.
- Dziękuję – obejmuje mnie. I pierwszy raz od dłuższego czasu czuje
się komuś potrzebna. Zapominam chwilowo o tym fantastycznie pobudzającym emocje
i doznania śnie. Przecież moja mała siostrzyczka jest ważniejsza.
- Zakupy? – wiem, że odpowiedź jest jedna. – Daj mi 30 minut. Nie
pójdę w szlafroku i z rozwianym włosem.
Postanowiłyśmy pojechać
do Monachium. Co jak co, ale stolyce landu trzeba zwiedzić. A dawno tutaj nie
byłam. Włazimy do pierwszej lepszej galerii i zaczynamy szaleństwo. Chcę małą
ogarnąć na tyle, żeby poczuła się dobrze sama ze sobą.
Po 3 godzinach
mamy już kilka promocyjnych cudeniek i szukamy młodej jakiegoś ogarniętego
płaszcza. Ale jak na ironię, przechodząc obok jednego z wielu sklepów
poświęconych modzie dla młodych/starych, odpowiednie skreślić, nie mających co
zrobić z kasą pań zobaczyłam TEN płaszcz. Ten sam, jaśniutki płaszczyk,
sięgający do kolan… Wiedziałam, że nie mam go w szafie, ale zawsze chciałam i
chyba ten sen to było jedno wielkie pragnienie.
Zatrzymuję się.
Przecież to niemożliwe. Jak mogę pragnąć Ryśka? Nieporadnego Rysia-pysia,
który, nie powiem, ma genialną budowę wychudzonego ciała, posiada umiejętność
szybkiego golenia się i ma przepiękny uśmiech, ale, żeby zaraz pożądać? W
bieliźnie i kozaczkach?
- Domi? – słyszę głos Lizzie. Uświadamiam sobie, że stoję na środku
pasażu i gapię się na ten płaszczyk z rozbałuszoną japą.
- Tak – odpowiadam niepewnie.
- Myślałam, że coś się stało – podchodzi bliżej. – Ładny, ale ja nawet
tyle gotówki w rękach nie miałam – podchodzę bliżej i spoglądam na cenę.
- 5000 EURO?! Ktoś oszalał? Za kawałek cieniutkiego, niepodszytego
materiału, przez który każda pizgawica przejdzie?
- Skąd wierz, że nie podszyty? Na manekinie nie widać.
- Eeeee – kolejny przykład inteligentnego słowa. No tak, skąd mogę
wiedzieć. – Na taki wygląda – odpowiadam. Dobrze, że w tym śnie chociaż
bielizna i kozaczki były moje.
- Chodźmy dalej. Trochę późno, kiedy wrócimy do domu?
- Cieszy mnie, że nazywasz moje mieszkanko domem.
- Dom jest wtedy, kiedy cię w nim chcą – odpowiada po chwili. Widzę
ten smutek na jej twarzy.
- Damy radę mała – musimy. Bo jak nie my to kto?
Schodzimy na dół,
kierując się w stronę wyjścia i nagle czuję na sobie czyjeś intensywne
spojrzenie. Spoglądam w lewo i widzę wysokiego, postawnego faceta. Dziwnie
znajomego.
Nagle dopada mnie
blady strach. To ten facet. W tych ciuchach. O tym przenikającym do szpiku
spojrzeniu. To on. Facet, który o mało nie zrujnował mi życia. Którego wkopałam
i który nie daruje mi tego. Jeśli jest na wolności, to mam ostro przerąbane.
Te szare oczy
poznam wszędzie. Znają mnie doskonale. Moje słabości, reakcje, zachowania.
Chwytam młodą za rękaw i ciągnę, wręcz biegiem, w stronę właściwego peronu. On
nie może nas zobaczyć. Bo nigdy nie będziemy bezpieczne.
- Domi? – widzę przerażenie w jej oczach.
- Potem – mówię zdawkowo.
- Telefon – dodaje. Racja. W tym natłoku zapomniałam, że telefon dzwoni.
Spoglądam na wyświetlacz. „Lucas”. Jestem
w czarnej dupie.
Lukas, ten gościu mi nie pasuje, czuję że będzie z nim ostra jazda ale w sumie będzie ciekawie 😁 W sumie to możliwe że to ten sam gościu od Soph lub jego wspólnik... Brawa też dla Lizzie za mądra decyzję :) Poproszę troszkę więcej uchylić rąbka tajemnicy z rozmów Andisia i Soph... :3
OdpowiedzUsuńCzekam na te sekrety!! Weny ;*
Lucas i cała przesłość Domi to zagadkowa sprawa :)
UsuńRozmowy Andisia i Soph w wersji hard? :P
Dziękuję i pozdrawiam :*
Pan Piątek w piątkową (i sobotnią) noc zawsze najlepszy ;)
OdpowiedzUsuńerotyczny sen Domi i płaszczyk xD plan na dzisiaj pt.: tylko płaszczyk hahaha genialny xD TA piosenka i w wersji mix i oridżinal tak idealnie zgrywa się z tą sceną :) :) ale kurde czemu to TYLKO SEN? miałobyć przecież inaczej :P xD dopóki Domi się nie obudziła, byłam pewna że to rzczywistość! xD no i żeby tylko Rysiek był chętny na takie pomysły i zapomniał wreszcie o pewnej pani... :P ;)
i co to za Lucas? coraz bardziej tajemniczo i ciekawie się robi...
Andi i Soph i seksy przez telefon xD tęsknią za sobą misiaki, nie dziwne że na takie amory Welliemu się zebrało :) cały czas ciągle blisko, a tu taka rozłąka..
Lizz potrzebuje zmian i kogoś takiego jak Domi, kto ją pocieszy i przytuli w trudnych momentach ale i da czasem motywującego kopniaka w tyłek :) fajna relacja między nimi się wywiązała, w sumie z przypadku :)
mam nadzieję, że nie będziesz kazała długo czekać na następny rozdział ;)
buźka :)
M.
Tak więc :P
UsuńNo taki był plan, jak tylko sprzedałaś pomysł :P Jawa byłaby zbyt oczywista dla Domi i nieoczywista dla Rysia :P
Lucas jest zwrotem akcji :P Chorym wymysłem mojego dość nieokiełznanego umysłu :P
Andiś i Sophie... :P
Nie planowałam przyjaźni Liz i Domi, samo wyszło :P
Postaram się jak najszybciej :P
:*
czekam niecierpliwie xD
UsuńM :)
xx
Świetny rozdział. Pozdrawiam i czekam na kolejny!
OdpowiedzUsuńSKOKInews.com - Skoki narciarskie - Nasza i Wasza Pasja!