Sześć postaci, sześć historii, połączonych w jedną całość. Wszystko kręci się wokół nadchodzącego sezonu 2017 w skokach narciarskich oraz szalonej brunetki z tajemniczą przeszłością. Co z tego wyniknie?

Siedem

*****




*Richie*

                Siedzimy już dobre dwie godziny i obgadujemy sprawy codzienne. Dawno nie czułem się tak w porządku. Nie powiem, że dobrze, bo nie jest dobrze. Ona jest taka… Pewna siebie, zachłanna. Wie czego chce i zaczynam mieć obawy, że ma chrapkę na poranionego, niezdarnego Rysia. O co to to nie!
                Wstaję i lekko chwiejnym krokiem idę w stronę kosza na śmieci z 5 puszkami po piwach w dłoniach. Jestem lekko podchmielony, ale wyjątkowo dobrze się z tym czuję.
- Rysiek, może… - zaczyna mi wyjeżdżać z jakimiś propozycjami. Nieeee, muszę stąd spadać.
- Posłuchaj mnie Domi – zaczynam w miarę przyzwoitym językiem. – Nie chcę. Nie mogę. Nie umiem. Jeszcze nie.
- Ale chciałam tylko…
- Pójdę już – odpowiadam, kompletnie ignorując jej zamiary.
- Dobranoc – zaskoczony wyraz twarzy, zmienia się w pogodny. Pełen zrozumienia.
- Dobranoc – wyduszam z siebie i idę do siebie.
                Dręczy mnie to jej niezadane pytanie. Bo w sumie to nie musiało chodzić o jakieś randki czy inne cuda. A ja się zachowałem jak niedojrzała panienka. Siadam na łóżku i nasłuchuję, ale z sąsiedniego pokoju nie dochodzą żadne odgłosy natury. Patrzę na swoje stopy i myślę o wszystkim co się dzieje ostatnio. Mam poczucie, że ruszyłem z miejsca. Poznaję nowych ludzi, zaczynam się dobrze bawić, coraz mniej o niej myślę… Może jednak nie będę wiecznie rozpamiętywał jej. Co Rysiu? Dasz radę? Klepię się po policzkach.
                Idę pod prysznic. Potrzebuję lekkiego otrzeźwienia. Nie chcę, żeby znowu myśli o Caren zapchały mi mózg. Nieeee, co to to nie! Ciepła woda spływa po moim ciele. Bosko. Stałbym tak dłużej, ale kto zapłaci rachunek za wodę? Wychodzę i zawijam się w ręcznik. Podchodzę do zaparowanego lustra. Nadal jestem tym wychudzonym, mizernym Rysiem, który wszystkiego i wszystkich się boi. Mam powoli dość tej łatki. Nie chcę. Chyba fatycznie coś się we mnie zmienia.
                Zakładam bokserki i idę do swojego pokoiku. Na korytarzu spotykam Andisia, który szczerzy się do mnie jak popaprany. Pokazuję mu pukaniem się w głowę, co myślę na ten temat. Kto by pomyślał, że to taki ogier w łóżku?! Nasz mały, niepozorny pies na baby. Gdyby tylko te wszystkie fanki się dowiedziały, że ich ukochany skoczek nie jest taki święty i ma sporo za uszami? Przecież jak go poznałem, to imprezował na okrągło. Jak tylko mógł, to jeździł do Monachium na imprezy ze znajomymi. Dziwię się, że spotkanie Sophie tak go odmieniło. Gdzieś pewnie siedzi w nim chęć pobalowania, ale najwyraźniej jest skutecznie duszona przez miłość do szatynki.


***

*Marinus*

                Gdy dotarłem do domu, czułem się dziwnie. Brakowało mi atrakcji, treningów, skakania. Jednak co Ga-Pa, to Ga-Pa. Następne zgrupowanie na szczęście za tydzień. Inaczej skisnąłbym w tym mieszkaniu. Przerzucam leniwie kanały w telewizji. Nic nie ma, no nic kompletnie!
                Ciągle mam w głowie obraz Domi. Co ona ze mną zrobiła? Wyzwoliła ze mnie jakieś moce ciemne… Ja… Ja nie umiem tego wytłumaczyć. Jak ją widzę, to się staję taki wredny, oschły. Chcę tylko ją i nikogo innego. A ona ma mnie w dupie. Głęboko. Wiem, że to nie wina tej małej, ale sama jej obecność mnie denerwuje. Nie mam swobodnego dostępu do brunetki. Chodzi za nią jak cień.
                Ech, Kraus. Czego ty właściwie chcesz? Przecież nie potrzebuję dziewczyny na zawsze. Wręcz mnie to przerażą. Wolny, krótki, ale intensywny związek będzie najlepszy. Żeby się nikt nie zaangażował. Bo nie chcę tego drugi raz przechodzić. Uhgr! Wzdrygam się na te myśli. Nigdy więcej o niej nie myśl Kraus! Nigdy!
                Słyszę, że ktoś wchodzi do mieszkania. Nie zamknąłem drzwi? Wstaję i podchodzę ostrożnie do korytarzyka. Mama?!
- Widzę, że nie masz tutaj nic cennego – prycha. Nie mamy zbyt dobrego kontaktu. Wręcz się nie znosimy. Odkąd wyprowadziłem się z domu, to ma mnie za idiotę i co jakiś czas wpada do mnie, denerwuje i mówi, że jestem nieporadny i wie, że sobie nie poradzę.
- Nic cenniejszego ode mnie nie znajdziesz – odpowiadam. Nawet mnie nie interesuje, co zamierza zrobić. Idę z powrotem na kanapę i dalej przerzucam kanały.
- Jak zgrupowanie? – pyta. Ona jest ciekawa co u mnie? Czegoś pewnie chce.
- Czego chcesz? – nawet się nie bawię w formy grzecznościowe.
- Ciocia Lisa przyjeżdża na weekend. Razem z ojcem szykujemy obiad. Chcemy, żebyś się pojawił.
- Muszę? – nienawidzę ciotki Lisy. Wiecznie uśmiechnięta, zadowolona, za każdym razem coraz grubsza. Wciska we mnie jedzenie, a potem choruję przez 2 tygodnie. I ciągle się czepia, że nie mam żony. Żona, prycham. Na co komu żona? Obiad mogę kupić na mieście, piwa się sam napiję, a do sprzątania mogę kogoś wynająć. Jakoś niespecjalnie mi zależy na byciu ojcem. W zasadzie to na niczym mi nie zależy.
- Tak. I zależy nam, żebyś przyprowadził ze sobą dziewczynę… - co do cholery? Jaką dziewczynę?
- Nie mam dziewczyny!
- To znajdź!
- Pierwszą lepszą? Może masz jakąś dziwkę upatrzoną? – widzę, że podnoszę jej ciśnienie.
- Masz 3 dni. W niedzielę o 14 widzę cię w domu, z dziewczyną, pod krawatem. Najlepiej ubierz garnitur. Koszula będzie wyglądać dobrze. A… Miej na względzie chore serce ciotki. Dziwki do domu nie wpuszczę – dodaje i wychodzi bez pożegnania. Oszalała! Gdzie na znajdę dziewczynę w 3 dni?!

***

*Dominique*

                Rysiek jest dziwadłem! Nikt nigdy mnie tak nie potraktował. Owszem, wyszłam z tego z twarzą. Ale chciałam dupka spytać o pożyczenie samochodu na dzisiaj, a nie na Bóg wie co. Co on sobie wyobraża? Że jest taki wspaniały i będę za nim latać jak postrzelona małolata?
                Mój telefon daje mi do zrozumienia, że ktoś usiłuje się ze mną skontaktować. Spoglądam na wyświetlacz. No jasne…
- Tak? – nie mam ochoty z nim gadać.
- Co nagadałaś Lizzie?! – warczy. Och, żoneczka zadziałała?
- Powiedziałam jej to, co powinna usłyszeć od swoich rodziców. Przynajmniej milion razy.
- Nie wpieprzaj się w sprawy mojej rodziny! – auć! To teraz jest jego rodzina, a ja jestem zła? A jak skomlał pod moimi drzwiami i pieprzył się ze mną codziennie to było dobrze? Jak nienawidził swojej żony i miał w dupie dzieci.
- Jesteś świniakiem podłym – mówię spokojnie. Nie dam się wciągnąć w te gierki.
- Ja? Bo? Bo dbam o swoją rodzinę?
- Mam ci przypomnieć jak chciałeś się rozwieść? Podobno nie kochasz żony, a dzieci masz dorosłe. Co? Żmija się dowiedziała?
- Przeginasz…
- Ty przeginasz! Traktujesz mnie jak pierwszą lepszą dziwkę! Nie pisałam się na to! Maglowałeś mnie praktycznie od kiedy się spotkaliśmy o tą randkę. A teraz zwalasz wszystko na mnie! Idź do diabła! – rozłączam się. Wiem, że właściwie zakończyłam definitywnie ten „związek”. Ale teraz czuję się wolna. Tak jakbym potrzebowała tego od dawna.
                Chwilę później szykuję się do pracy. Jest po 13, a ja mam przejąć zmianę o 14. Chcę iść i poprosić Ryśka o ten samochód. A może Andiego teraz? Żeby Rysiu znowu nie uciekł. Bo płochliwy jest jak jelonek. Zakładam kurtkę, gdy słyszę dzwonek do drzwi.
- Mówiłam, żebyś dał mi spokój! – nawet nie sprawdzam kto to.
- Mnie nic takiego nie mówiłaś – Kraus uśmiecha się cwanie. A ten czego chce?


***

*Marinus*

                Patrzy na mnie jak na pijanego nastolatka pod klubem. Doskonale pamiętam ten rodzaj spojrzenia, dlatego kompletnie mnie to nie onieśmiela. Wręcz nakręca.
- Mogę? – pytam grzecznie. Dominique lekko przymruża oczy. Jednak mózg pracuje w porządku.
- Jeśli musisz… - zaprasza mnie do środka, ale raczej niechętnie. Podążam za jej krągłymi biodrami do salonu i siadam na miękkiej sofie.
- Potrzebuję twojej pomocy – krztusi się. Już punkt dla mnie.
- Nie chcę Ci pomagać. Nie mam takiego obowiązku.
- Nawet jeśli to będzie transakcja wymienna?
- Proponujesz mi układ? – marszczy brwi. Moje spodnie robią się zupełnie za małe.
- Tak – mówię prawie bezgłośnie. Mam ochotę się spoliczkować… Zachowuję się jak idiota. Kiwa głową na znak, że mogę zaczynać.
- Mama chce, żebym przyszedł z dziewczyną na imieniny cioci.
- I niech zgadnę… Miałabym udawać szaleńczo zakochaną w tobie dziewuchę?  - kiwam głową twierdząco. – Nie ma mowy! – jej łagodny wyraz twarzy zamienia się na wściekłość.
- Domi! – nie pozwolę jej się wykręcić.
- Spieprzaj! Co sobie myślisz? Że polecę na ciebie jak gówniara? Taki obrotny, a panny znaleźć nie umie.
- Nie chodzi o jakąś pannę!
- A co? Potrzebujesz ekskluzywnej dziwki? – prycha. – Myślisz, że nie wiem jak mnie zaszufladkowałeś?
- To nie tak – kurwa, jak z tego wybrnę, to jestem geniuszem!
- Idź do klubu i wyrwij jakąś przyzwoitkę. Tutaj nie masz czego szukać – wstaje. – Trafisz do wyjścia? – pyta.
- Jesteś stuknięta – prycham i wychodzę. Houston, ja naprawdę mam problem…
                Do samochodu idę bardzo wolno. Mógłbym w sumie poprosić Sophie, ale jej krystalicznie czyste serduszko raczej by tego nie ogarnęło. Wsiadam do mojego Audi i patrzę przed siebie. W głowie kołacze mi się myśl o idealnej kandydatce, która jest totalnie nieodpowiednia dla mnie, ale…
                Wybieram znajomy numer i czekam kilka sygnałów. Jeden, dwa, trzy…
- Marinus? – zaskoczony głos odzywa się w słuchawce.
- Miałbym prośbę.
- Słucham – czy mi się zdaje, czy on jest milszy niż zwykle?
- Potrzebuje numeru do Lizzie – słyszę lekkie zapowietrzanie się. Nie jest dobrze…
- Po co ci numer do mojej córki? – po tych słowach mam ochotę schować się na Antarktydzie…


***

*Richie*

                Wczorajsze spotkanie z panną Neuer mnie rozwaliło. Ona jest tak nieobliczalna i… Nieeee. Zdecydowanie nie jest fascynująca. Raczej zastanawiająca. Intrygująca… Taka… inna. Wbrew pozorom, czy kozaczkom. Ech… Wyrzuciłbym je dawno na śmietnik! To się nawet dla ubogich na pomoc humanitarną nie nadają…
                Mieszam od kilku minut dobrze ostygniętą owsiankę, jakby miała się stać smaczniejsza… I jest. Bo czasem niepozorne rzeczy potrafią nas zaskoczyć pozytywnie. Nie mogłem spać w nocy i mam jakieś urojenia. Mój mózg zaczyna świrować. Burdello w mojej głowie zaczyna być nie do zniesienia.
                Podczas popołudniowego posiłku (zupek w proszku i coli) wchodzimy z Andisiem na grząskie tereny. On zaczyna mi opowiadać o przyłapaniu przez mamusię przy seksie, a ja o dziwo odzyskuję zdolność mowy i nagle historia o kłótni z Caren w IKEI staje się ciekawa. Bolało. Każde wspomnienie, spojrzenie, gest… Jakby to było wczoraj. A wczoraj ma 2 miesiące. Dwa…
- Nie będziesz zły jak skoczę po Soph?
- Leć, ja sobie poradzę – i tak zostaję sam w Wellingerolandii. Jakimś cudem to miejsce stało się lepszym domem niż to co mam u mamci. Pod kiecuszką i kołderką. Mama… Nie odzywała się od pamiętnego telefonu i chyba powinienem dać jej znać, że żyję. Nawet jakby jej to nie obchodziło. W końcu to mama…
                Staję przy oknie i wybieram znajomy numer. Zdecydowanie nie czuję pieprzonej potrzeby, by ją informować. W końcu, jak może życie zaczyna przypominać jakieś życie. Wiem, że wiecznie nie zostanę w pokoiku dla dziecka Andisia i Soph, ale na razie mi tu dobrze. I chyba nie mają mi tego za złe. Chyba…
                Mam już naciskać słuchawkę, gdy moje spojrzenie skupia się na brunetce za oknem. Idzie, w tych swoich kozaczkach, przy czym zalotnie kręci biodrami. Jakby wiedziała, że patrzę. A wszystko ukrywa ten pieprzony bordowy płaszcz, który zauważyłem u niej na wieszaku. Czuję niepokój. Nie powinienem myśleć o niej. Zdecydowanie to głupie. Nie pogodziłem się w tym wszystkim do końca i nowa panna wszystko mi zaburzy. A ona jest taka… nieodpowiednia dla mnie. Śmiała, zabawna, rozrywkowa, inteligentna, piękna… Wzdrygam się.
                Wsiada do swojego samochodu. Po chwili odjeżdża, a ja zostaję sam z nagromadzeniem myśli i uczuć. Nieznanych. Wiem, że cokolwiek nie zrobię, ktoś na tym straci. I pewnie to będę ja. Odchodzę od okna i wędruję w głąb salonu. Siadam na oparciu sofy i dzwonię. Może matka palnie coś takiego, że zrozumiem co dalej…
- Nie przypuszczałam, że się odezwiesz – słyszę w słuchawce.
- Matko… - wdycham. Kuźwa, jak w jakiejś arystokratycznej rodzinie.
- Co… słychać? – waży słowa. Jednak zraniłem matkę. Ale ileż można udawać, że pasuje mi to wszystko?
- Chciałem wiedzieć czy w domu i u was wszystko gra… - kłamca. Nawet ci to przez myśl nie przeszło. Chamie do entej.
- Dobrze. Tęsknimy za naszym pączusiem – prycham.
- Ciekawy dobór słów…
- Dla nas zawsze będziesz pączusiem.
- Cieszę się, że wszystko gra – czas kończyć to gówno. – Muszę lecieć. Trening – kończę tak szybko, jak mogę.
- Trzymaj się. Byłabym najszczęśliwsza na świecie, gdybyś nas odwiedził.
- Może przed początkiem sezonu. Zobaczę – odpowiadam i rozłączam się. Wystarczy. Już mam jej dość.
                Andisia jak nie było, tak nie ma. Przerzucam z nudów numery telefonów i znajduję ten, którego nie szukałem. Bo NIE SZUKAŁEM. I włącza mi się myślenie. Freitag, nie tędy droga. Nie zrobisz tego przecież…
                Klikam. Jeden sygnał, drugi, trzeci…
- Richie? – słyszę jej zaskoczony głos. I już wiem, że popełniłem błąd…


***

 *Andreas*

                Cieszę się, że poszedłem po Soph. Jej szef jest jakimś pierdolonym zboczeńcem. Zdecydowanie. Przypieprza się do tej kelnerki jak rzep do psiego ogona. Ona nie wygląda na zadowoloną, ale nie odepchnie go. W restauracji coraz mniej ludzi. To znak, że moja kruszynka zaraz będzie tylko moja.
                Widzę ją. Jej promienny uśmiech, iskierki w oczach… Najpiękniejsza istotka na Ziemi. Podbiega do mnie i przywiera do moich warg.
- Zabierz mnie stąd – słyszę szept. Patrzę w jej oczy i widzę to czego się obawiałem. Chwytam jej dłoń i wyprowadzam na zewnątrz. Dopiero wtedy czuję jak opuszcza ją stres.
- Co się stało? – pytam po chwili. Wtula się we mnie i wypuszcza nerwowo powietrze.
- On jest stuknięty…
- Szef? – po co pytam jak wiem.
- Dobiera się do każdej. Wendy ma już dość. Ją męczy najbardziej.
- Tą kelnerkę?
- On jest chory psychicznie…
- Jutro złożysz wymówienie – mówię stanowczo. Nie pozwolę tak traktować swojej narzeczonej.
- Nie! Nie zgadzam się!
- Oszalałaś do reszty? Niedługo się zacznie sezon. Kto Cię obroni?
- Nie mogę i nie chcę panikować. Jeśli faktycznie coś zacznie kombinować odejdę. Ale potrzebuję jeszcze chwili tutaj.
- Jesteś pewna? – całuję jej czoło.
- Tak.
- Kocham Cię – szepczę przywierając ustami do jej czoła.
- Ja ciebie też – uśmiecham się na tą odpowiedź. Za nic w świecie nie dam jej skrzywdzić.


***

*Dominique*

Mówcie co chcecie. Ale ta dziwaczna sytuacja mnie przerasta. Werner staje się dla mnie dziwnie obcy. Kiedyś przyjazd do naszego motelu czy mojego mieszkania to było coś. A teraz? Czuję się jak na skaraniu. Tylko grochu brakuje. I żebym klęczała. A ten dureń szarpie się z winem. W dodatku czerwonym. Aż tak mało mnie zna, że nie wie, że nienawidzę czerwonego?
- Czas wypić za nas – eureka! Pan szybko i dyskretnie uwinął się z tą butelką w 15 minut. Mam już klaskać?
- Jakaś specjalna okazja?
- Rocznica – wybałuszam oczy. W mojej głowie wałkuje się miliard dat, ale żadna nie przypomina mi o nim. Serio aż tak mało mnie z nim łączy?
- Twojego ślubu? Bo nic naszego mi do głowy nie wpada – widzę jak się czerwieni. Żyłka na szyi podskakuje nerwowo.
- Poznaliśmy się 2 lata temu… - jest mu smutno. Mnie w sumie też. Ale mam pamiętać każdy moment kiedy kogoś poznaję? Nawet nie pamiętam kiedy poznałam L…. Nie to głupi przykład.
- Przepraszam, na śmierć zapomniałam – odpowiadam słodko.
- Wybaczam – podaje mi kieliszek z winem jak zwycięzca. Uśmiecham się krzywo. Zdecydowanie chcę stąd iść. – Nasze zdrowie! – wyciąga kieliszek w górę i patrzy na mnie tymi oczkami. Tymi oczkami, które mnie czarowały tyle czasu. A teraz jakby były obce.

- Nasze – wtóruję mu. Mam już upić łyk, kiedy słyszę dzwonek telefonu. Łapię za niego jak za wybawienie i widzę… O kurwa!

*****

Trochę do dupy, ale obiecany ;))
Bo liczy się gest, prawda? :P :))

*

Dziękuję za głosy :*

4 komentarze:

  1. co to za 'do dupy' ? jest świetnie! :)
    dłuższe wywody jutro :) yyyy dzisiaj :P
    M. :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jeszcze grubo przed północą, więc zdążyłam dziś ;)
      oczywiście jak zawsze genialny, nie muszę chyba tego pisać :)
      skupię się na mojej ulubionej dwójce, wybacz, ale Ty wiesz, że ich kocham najbardziej ;)
      Rysiek zniszczyłeś nastrój piwkowania :P no jak on mógł sobie pomyśleć, że Domi będzie mu chciała składać dwuznaczne propozycje... nie dał jej dokończyć to niech się teraz głowi o co chodziło :P
      "wbrew pozorom, czy kozaczkom" hahaha xD kocham Twoje teksty, rysiowe przemyślenia i jego sokole oko xD kurczaki, czyżby przypadkiem Ryś poczuł mięte do Dominique? jestem na tak! tak tak tak! wbrew pozorom, czy kozaczkom, pasują do siebie :D
      co on taki odważny, że dzwoni do Domi? pewnie namieszasz :P czekam z niecierpliwością co ;) i kto to jest L...? :P
      do następnego, pamiętaj motywatorze żeby szybko napisać ;)
      buźka :*
      M.
      p.s. świniak :D nie był podły tylko przebrzydły xD

      Usuń
    2. Świniak przebrzydły jest tylko jeden :P I obie wiemy jaki ;P
      Rysiu i Domi :P zestawienie roku :P
      Ryś nie tak łatwo się ugnie :P
      O L się niedługo dowiesz :P
      Buźka :*

      Usuń
    3. wiemy, wiemy :P ale już nie taki świniak i nie taki przebrzydły :P
      zestawienie życia xD
      wiesz, że czekam z niecierpliwością na następny :P
      :)

      Usuń

Jeśli Czytacie, a Chcielibyście zostawić komentarz, zapraszam.
Będzie mi bardzo miło :))
© Agata | WS | x x.