Sześć postaci, sześć historii, połączonych w jedną całość. Wszystko kręci się wokół nadchodzącego sezonu 2017 w skokach narciarskich oraz szalonej brunetki z tajemniczą przeszłością. Co z tego wyniknie?

Dziesięć

*****




                *Dominique*

                To nie jest najprzyjemniejszy widok z jakim przyszło mi się zmierzyć. Ryś? Poważnie? Ta blond wywłoka? Ja rozumiem, przyjaźń przyjaźnią, ale kuźwa!
                Widzę jak blondyna próbuje dobrać się do suwaka od kostiumu Ryśka. Zapowietrzam się. Co to to nie!
- Co chcesz zrobić? – słyszę przerażony głos Lizzie obok. Ignoruję ją i podchodzę do najbardziej interesującej mnie dwójki.
- Cześć! – piszczę przy Ryśku. Odskakują od siebie i patrzą na mnie dziwnie. Blondynkę ignoruję i nagle chyba przypomina sobie co tu robi.
- Domi? – jego głos jest…. Nieciekawy. Chyba go wkurzyłam.
- Tak to ja. Co tam? – powinnam dostać nobla za głupotę.
- Jeśli chciałaś z siebie zrobić gwiazdę wieczoru, to jeszcze ci się nie udało – prycha i odchodzi w stronę baru. Chwila… czy on mnie właśnie spławił? Czuję się jakbym dostała w twarz. Z kopa. Glanem. Ale czemu?
- Powiesz mi co się stało? – dosiadam się do niego.
- Nic. Zwyczajnie nie mam ochoty z tobą rozmawiać – bierze drinka i odchodzi. – Tylko nie idź za mną – dodaje ostrzegawczo. Chyba sobie za dużo wyobraziłam.
                Siedzę dalej przy tym cholernym barze. Zamawiam wódkę, ignorując fakt, że impreza się nawet dobrze nie zaczęła. Jeszcze nie ma nawet wszystkich ludzi ze sztabu.
- Dla mnie to samo – słyszę znajomy głos. Owy osobnik dosiada się na wolne krzesło po Ryśku.
- Nie lubisz alkoholu – prycham. Po rozmowie „wyjaśniającej” jest dziwnie.
- Chyba muszę się napić – odpowiada. Spogląda na mnie.
- Jesteś zły?
- Nie. Domyślałem się, że coś jest nie tak. Ochłonąłem i już jest dobrze.
- Wiesz, że na siłę nie ma sensu niczego ciągnąć…
- Wiem. I dziękuję, że byłaś szczera. Było nam dobrze razem, ale to wszystko gdzieś się ulotniło – pijemy na raz. Może z nim chociaż zostanę przyjaciółką. Kątem oka dostrzegam z drugiej strony baru Lizzie. Pije sok przez słomkę i rozgląda się po sali. Muszę do niej iść.
- Przepraszam, zajmę się przyjaciółką – mówię i opuszczam tą gęstą atmosferę.

***

                *Richie*

                Jestem skończonym chamem, ale musiałem to zrobić. Im szybciej ją odsunę od siebie, tym mniej ucierpimy. Ja nadal mam pokaleczone serce i to tak nie zniknie w minutę. Lubię ją, naprawdę ją lubię. I szanuję. Jest jaka jest, ale to właśnie jej urok. A wiem, że ona też mnie lubi i to nie może iść dalej. Trzeba postawić jasną granicę.
                Dosiadam się do Andisia i Soph, którzy wyjątkowo się od siebie oderwali. Sączę swojego ognistego drinka. Smakuje jak gówno, ale już się przemęczę.
- Co tam? – Sophie mnie zagaduje. Próbuje nieudolnie zepchnąć z siebie łapska Andisia. Wywracam oczami.
- Czy nawet tutaj macie potrzebę dobierania się sobie do majtek?
- Tak – Andi wyłania się zza swojej dziewczyny. Chyba oboje już są przynajmniej po jednym drinku. Mam ochotę wstać i iść stąd jak najdalej. Ale do kogo? Domi przy barze, Werner rozmawia z dopiero co przybyłą częścią kadry, Marinus zniknął, reszty nie widzę. Gdzie oni są do cholery?
- Coś się stało? – pyta szatynka.
- Wszystko ok. Idę do toalety – wstaję nerwowo i idę.
W holu jest tak przyjemnie chłodno. Widzę, że Marinus pali fajkę w drzwiach wejściowych. Podchodzę obok i już żałuję. Jest zwyczajnie zimno.
- Werner by cię zabił – prycham. Nie będę ukrywać, że nie dogadujemy się ostatnio. Magia niemieckiego teamu gdzieś znikła.
- Mam to gdzieś.
- Co się dzieje?
- Nic – denerwuję się. Nie chcę takich rozmów. Chcę odrobinę fajnej konwersacji.
- Nie rozumiem – mówię prawie szeptem. – Co się z nami dzieje?
- Nic. Idziemy na przód. Nie da się ciągle dogadywać idealnie. Co było z Wankiem i Andisiem? Kiedyś to już myślałem, że to dwa gejki, serio.
- A kto nie myślał – śmieję się sam do siebie. Wtedy jeszcze dogadywałem się z Severinem. Wtedy on jeszcze nie miał rodziny. A ja miałem Caren…
- Co tak zbladłeś? – Piątek, bez afiszowania. Potrząsam głową.
- Wszystko ok. Wracam – mówię, a ten kiwa mi dłonią na znak „idź w pokoju i mi nie przeszkadzaj”.

***

                *Lizzie*

                Miałam nie pić. Ale Domi zamówiła kolejkę i mimowolnie. Po trzech setkach zaczyna mi szumieć. I to ostro. Mówiła mi, żebym coś zjadła, ale miałam nie pić, więc nie było powodu.
- Idę do toalety – mówi mi na ucho. Muzyka robi się coraz głośniejsza, a wszyscy bardziej pijani.
- Macie tu coś słodkiego? – pytam barmana. Wskazuje palcem na stół na drugim końcu sali. Nie chce mi się tam iść, więc rezygnuję.
- Cześć – słyszę znajomy głos. Obracam się przerażona i widzę Marinusa. Jeju, jak ja miałam na imię dzisiaj?
- Martha… - mówi. Jest nawalony i śmierdzi dymem. – Ładne masz imię – puszcza mi oczko. Ciekawe czy gdyby nie był nawalony, to też by się tak do mnie przystawiał.
- A ty to Ma… - udaję idiotkę. Nieświadomie jeszcze bardziej go na siebie zapuszczam, bo on wyraźnie się zaciekawił moją osobą. Psia mać!
- Marinus – uśmiecha się w tym swoim magicznym stylu. Miękną mi wszystkie mięśnie. – Masz ochotę zatańczyć? – wyciąga do mnie swoją dłoń. Patrzę na niego przerażona. Miałam o nim zapomnieć, a tymczasem sama się pcham w jego nachalne łapska.
- Chętnie – co mam do stracenia? W sumie nic. Bo i tak mnie nie poznał.
                Obejmuje mnie w talii i przyciąga do siebie. Dlaczego teraz wolna piosenka? Kładę dłoń na jego ramionach. Nie wiem co z nimi zrobić. To najintymniejsza sytuacja w jakiej byłam. Jestem okazem prehistorycznym.
- Ładnie pachniesz – odzyskuję na moment świadomość. Czym do cholery? Próbuję delikatnie wciągnąć powietrze. Przy tym udaje mi się nadepnąć mu na stopę, zgubić rytm, wzbudzić zainteresowanie obecnych. Niezła lista osiągnięć. – Spokojnie – Marinus chichocze. Przystaje na moment, chwyta mnie za ramiona i patrzy mi głęboko w oczy. Oczy i usta to jedyne części kostiumu, z której wystaje moje ciało. On się zaraz domyśli i koniec. Przecież takie niezdary jak ja już nie istnieją. Ojciec mnie zabije, a on będzie się ze mnie śmiał do końca życia.
- Przepraszam – dukam.
- Nie masz za co. Weź głęboki wdech – prosi. Słucham go jakby rzucił na mnie zaklęcie. – A teraz spójrz na mnie – waham się. Ale spełniam jego prośbę. – O wiele lepiej – ujmuje moją twarz w dłonie i całuje mnie.
                Moje ciało zaraz eksploduje. A on mnie przecież tylko całuje. Stoję jak kłoda i wsysam się w niego jak małe dziecko w smoczek. Zaraz mu narobię siniaków. Odrywa się ode mnie i uśmiecha sympatycznie.
- Aż tak źle? Mała, spokojnie – dodaje. Chwyta mnie za ramię i wyprowadza z parkietu na zewnątrz. A ja jak to ciele idę za nim. Jakby do lepszego świata.

***

                *Marinus*

                Ta dziewczyna jest niesamowita. Nigdy nie spotkałem tak niewinnej i seksownej dziewczyny. Nie wiem co dokładnie mną kieruje, ale chcę ją mieć.
                Ciągnę ją w doskonale mi znany zaułek za klatką schodową. Lekko pcham ją na ścianę i wpijam się w jej usta. Czuję, że ona też tego chce. I nie obchodzi mnie co będzie dalej. Moje usta dostają się pod maskę obsypują pocałunkami jej szyję, a ona zaczyna jęczeć.
- Podoba ci się co? – szepczę między kolejnymi muśnięciami. Za uchem zostawiam pamiątkę po pobycie.
- Dlaczego? – słyszę jej pytanie wypowiedziane bezgłośnie.
- Jest w tobie coś takiego… - spoglądam na nią.
- I z wszystkich tutaj zgromadzonych kobiet wybierasz mnie? – droczy się ze mną czy trafiłem na wyjątkowo nieśmiały okaz?
- Może dokończymy rozmowę w pokoju – chwytam jej dłoń i ciągnę do windy. Oczywiście mamy tutaj wynajęte pokoje, co by po nocy nie wracać pijanemu. W windzie mało mnie obchodzi, że ona praktycznie schodzi z rozkoszy. To w sypialni miało się dopełnić dzieło.
                Jakimś cudem otwieram kartą pokój i nie odrywając ust od jej, idziemy w kierunku łóżka. Dalej wszystko dzieje się szybko. W ciemnościach ściągami z siebie kostiumy i momentalnie zostajemy kompletnie nadzy. Dalej już nie kontroluję siebie więcej i zatracam się w jej ciele.

***

                *Lizzie*

                Potwornie boli mnie głowa. I jest mi gorąco. I zaraz zwymiotuję. Odwracam się na bok. Leżenie na plecach to głupi pomysł. Czuję czyjś oddech na karku. Gwałtownie odwracam twarz i widzę śpiącego Marinusa.
                Dociera do mnie wszystko co się zdarzyło ostatniej nocy. Wódka, pijani Marinus, taniec, pocałunki i gwóźdź programu: seks! Co ja najlepszego zrobiłam?
                Jak on dobrze wygląda mimo wszystko… Wzdycham wewnętrznie. Gdyby okoliczności były inne. Gdybym go nie okłamała… Ale musiałam to zrobić. Wtedy by mnie nawet nie tknął, a na imprezie czułabym się jak wyrzutek ostatni.
                Wstaję najdelikatniej jak umiem i rozglądam się w poszukiwaniu bielizny. Na szczęście jest w zasięgu ramion. Ubieram się pośpiesznie i wychodzę z jego pokoju. Czuję się taka zużyta, nieczysta, kompletnie rozbita. Nie tak miało być. Patrzę na zegarek. 5:47. Który to był pokój do cholery?!
                W końcu wchodzę do właściwego. Domi śpi na jednym z łóżek i nawet mnie nie zauważyła. Biorę długi, gorący prysznic. Niczego tak nie potrzebuję jak otrzeźwienia. Chwilę później kładę się do łóżka i zasypiam. Z potężnym bólem głowy i wyrzutami sumienia.

***

                *Dominique*

                Młoda gdzieś zniknęła w połowie imprezy i nie widziałam jej do końca imprezy. Ja w tym czasie opróżniałam kolejne kieliszki wódki. W końcu poczułam, że czas pójść spać. Bo ileż można poniżać siebie przed samą sobą i oglądać Ryśka jak się zabawia z kelnerkami. Skąd u niego taka śmiałość? Takie niepozorny frajer.
                Głowę mi zaraz rozpierdzieli. Ostatni raz się napierdzieliłam w ten sposób. Wódka nie jest dla mnie. Zaczynam się zachowywać jak debilka totalna. Nie, żebym zwykle debilną nie była, ale bez przesady…
                Podnoszę się i łapię za tętniący łeb. Poważnie. Już nie piję. Tak dużo… Widzę na łóżku obok Lizzie. Widocznie wróciła chwilę po mnie. Ciekawi mnie co się z nią stało. Nagle ból ucieka, a zastępuje go ciekawość. Podchodzę do łóżka młodszej i przyglądam się jej. Ściska kołdrę, z której wystaje jedynie jej głowa. Śmierdzi od niej jak z gorzelni. Chyba mocno przejęła się odstresowaniem.
                Już mam odchodzić, gdy na jej szyi zauważam malinkę. Widoczną, mocną malinkę. Więc młoda trochę życia zażyła. Uśmiecham się szeroko. Coś mi się jednak udało.
                Biorę długi prysznic. Potrzebuję relaksu. Od wczoraj jestem mega spięta. Wszystko mnie drażni. Widocznie dostałam wiadomość „odpieprz się ode mnie wstrętna zdziro”. Albo domyślił się prawdy o mnie i Wernerze.
                Wchodzę do pokoju i widzę załamaną twarz Lizzie, która wpatruje się w okno. Staję w progu, ale ona mnie nie widzi. Nagle moje ciało spina się. Coś się stało. I ja ją w to wpakowałam.
- Lizzie? – nic nie mówi. – Wszystko ok? – Widzę jak łzy zalewają jej oczy. Cholera. – Ej mała – podchodzę do niej i przytulam ją. Lizzie kompletnie się rozleciała. Łzy już nie ciekną, one płyną strumieniami. Co ja najlepszego zrobiłam zabierając ją tu. – Ktoś cię skrzywdził? – pytam kompletnie zesrana ze strachu.
- Sama się skrzywdziłam. Swoją zachłannością. Mówiłaś pomału…
- Ale co się stało? – cała się trzęsie.
- Zrobiłam z siebie ladacznicę.
- Nie mów tak – mam złe przeczucia. – Co się stało?
- Przespałam się z Marinusem – zamieram. Sztywnieję i mam ochotę krzyczeć.
- Z nim? Czemu?
- Nie poznał mnie. Ja nie wiem czemu… Upiłam się trochę. On wziął mnie do tańca, potem pocałował. Ja się nigdy tak dobrze nie czułam. Mnie nigdy nikt nie pragnął tak jak on w tamtym momencie. Nie mogłam przywołać racjonalnego myślenia. Chciałam żeby to się wydarzyło…
- Było źle? – staram się, żeby to zabrzmiało delikatnie.
- Nie. Właśnie wszystko było wspaniale. Ale on mnie nie poznał. Myśli, że jestem jakąś pewną siebie Marthą. Gdyby się dowiedział, że to ja, ciamajda Elizabeth, to wyśmiałby mnie.
- A mówił coś podczas…? – cholera o co ja pytam? Widzę jej minę.
- Że jestem cudowna… - odpowiada. Ciężko jej. Widzę to. – Nie powiedziałam, że to pierwszy raz.
- Czemu się martwisz?
- Bo czuję się… brudna – mówi to z obrzydzeniem. – To się nie powinno wydarzyć. Nie przez przypadek. Nie z nim. To powinno być z mężczyzną wyjątkowym. Dla którego ja jestem wyjątkowa – czuję jej ból.  Przytulam ją do siebie.
                Pamiętam swój pierwszy raz. Z L… On mi pokazał piękne strony życia, ale też i te najgorsze. To przez niego jestem jaka jestem. Wzdycham. Nie chcę o nim myśleć. W zasadzie to chcę zabrać Lizzie stąd i spieprzać do mieszkania. Jak najdalej od tego przeklętego hotelu.

***

                *Marinus*

                Pamiętam każdą minutę. To było jak olśnienie. Coś niezwykłego. Nie pamiętam, żebym z kimś tak dobrze się czuł. Ona była wyjątkowa w każdym calu.
                Stoję na dole, czekając na wymeldowanie. Andi i Sophie przed chwilą wyszli. Pożegnałem się krótko. Przecież widzimy się za niecałe dwa tygodnie. Zaczyna się ten cały cyrk. Cyrk który kocham, ale czasem nienawidzę.
                Nadchodzi moja kolej. Pani w recepcji jest wyjątkowo miła. Za mną ustawia się skacowany Rysiek. Witam się uściskiem dłoni. Nie mamy ochoty rozmawiać. Wszyscy mamy dość po wczoraj.             Słyszę dźwięk windy. Drzwi odsuwają się i widzę Domi i Lizzie? Co ta mała tu robi? Recepcjonistka dziękuje za wymeldowanie. Odchodzę na bok i spoglądam ukradkiem na zmieszaną brunetkę. Stają w kolejce za Ryśkiem. Bez słowa. Widocznie się pokłócili. Obserwuję młodszą. I wtedy zamieram. Malinka na jej szyi mówi mi więcej niż tysiąc słów. Cholera jasna! Co ja narobiłem?!

***

                *Sophie*

                Wróciliśmy rano z tej imprezy. Ale czy impreza to dobre słowo? Patrzę na mojego skacowanego narzeczonego i swoje odbicie w ekranie telefonu. Zdecydowanie nigdy więcej alkoholu. Przytulam się do ramienia Andiego. Kocham nasz salon, naszą kanapę i mojego mężczyznę.
                Siedzimy w ciszy i spokoju. Wiem, że niedługo on będzie żył jedynie skokami. Nie ma szkoły, więc może się skupić jedynie na tym co kocha. Wyfrunie mi z domu i zostanę sama. Przynajmniej na weekendy. Całuję go w ramię. Widzę jego kochający wzrok. Zdecydowanie to jest mężczyzna mojego życia.
                Ciszę przerywa nam uporczywy dźwięk dzwonka. Niechętnie wstaję z kanapy i idę otworzyć. Mam nadzieję, że Rysiek nie zgubił kluczy. Wczoraj odstresowywał się na całego. Gdy otwieram drzwi zamieram.
- Cześć skarbie. Przyjechałam was odwiedzić! Tak dawno was nie widziałam – Claudia, mama Andiego we własnej i ciekawskiej osobie. Już po nas…

***

4 komentarze:

  1. No to wpadka... xD O gościu, co będzie się dalej działo ^^ I jeszcze ta akcja z Marinusem ;3 O jejciu, będzie jazda! Bo no jednak sądzę że Mari będzie miał zamiar to jakoś odkręcić czy coś... A jeszcze Richie... Kto mu zabronił? Czy to ten facet od Domi??
    Czekam bardzooooo !! ♡

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaszalałam z wątkami :P Ale trzeba rozkręcić tę nudę :P
      Marinus ma nieczyste sumienie już od dawna ;)
      Może facet, może nie ;)
      Pozdrawiam :* :D

      Usuń
  2. Witaj Kochana.
    Rozdział świetny.
    Domi zazdrosna o Rysia, a Rysiu odwala jakieś numery. Nie dobrze.
    Jestem bardziej ciekawa co teraz będzie z Marinusem i Lizzy.
    Moze oni uważają że nie pasują do siebie ale prawda chyba jest inna.
    Oboje twierdzą że tej nocy było im ze sobą dobrze.
    Oczywiście jak zawsze kochający się nad życie Sophie i Andreas <3
    Ciekawe co mama Wellinger wymyśli
    Czekam na kolejny.
    Buziaki:*

    OdpowiedzUsuń
  3. Dziękuję :D Sama jeszcze nie wiem co im wymyślę :p Ale nie będzie słodko-pierdząco, mogę chyba obiecać :)) A Mama Wellinger... :P
    Pozdrawiam :* :D

    OdpowiedzUsuń

Jeśli Czytacie, a Chcielibyście zostawić komentarz, zapraszam.
Będzie mi bardzo miło :))
© Agata | WS | x x.