*****
*Andreas*
Mama. Największa
zmora mojego życia. Moje całe ciało spina się na dźwięk jej głosu w drzwiach.
Nie chcę widzieć miny Sophie. Doskonale wiem jaka jest.
- Mama? – udaję zaskoczonego. Właściwie jestem zaskoczony, ale chyba
nie aż tak.
- Syneczku – upuszcza torby pełne słoików w korytarzu i biegnie do
mnie. Czuję się jak przedszkolak. Widzę kątem oka jak Sophie zagląda do toreb.
- Po co tyle jedzenia? Soph umie gotować i nie masz się o co martwić –
prycham.
- Wiem doskonale o Sophie, ale wiesz… - oho! Już coś się szykuje. –
Chciałabym zostać tutaj 2 dni.
- Nie mamy pokoju – warczę. Jeden zajmuje Rysiek, a drugi może
zajmować Marinus. Jak go zaproszę. Telefonicznie. Zaraz.
- Dlaczego? – odsuwa się i patrzy na mnie obrażona.
- Mieszkają z nami koledzy z drużyny.
- Więc koledzy ważniejsi niż matka? – znowu się zaczyna.
- Może jednak przenocujemy twoją mamę w pokoju Marinusa – Soph łagodzi
sytuację. Dziękuję jej za to. Mama od razu się uspokaja.
- Dziecko… Jedna masz w tym domu serce – nieświadomie skupia na sobie
czułości mojej matki.
- Mamo daj jej spokój, dobrze? – proszę. Chwilę potem słyszę dźwięk kluczy.
- Jezusie Nazaryjski… Jak mnie napierdziela dyńka – Rysio zaczyna swój
elokwentny wywód. Mam ochotę go udusić. Potyka się o słoiki i o mało nie wybija
sobie zębów.
- Jesteś cały? – Soph podbiega do niego.
- Podobno. Kto do cholery postawił to szkło w holu pod nogami? – moja
mam zapowietrza się.
- Claudia Hummels – wystawia dłoń w kierunku mojego przyjaciela. Jego
mina mówi wszystko. Ogólnie atmosfera jest totalnie do dupy.
***
*Marinus*
Dotarłem do
mieszkania i mam ochotę się zabić. Jak się mała poskarży ojcu, że ją
przeleciałem po pijaku, to mogę szukać innej pracy. Zwłaszcza, że widząc jej
minę, wiem, że było źle. Jeśli mógłbym cofnąć czas, to zrobiłbym to do momentu,
kiedy ten cały cyrk się zaczął. Z dwa lata temu….
Do tej pory mam
ciarki na całym ciele. Moje nieodpowiedzialne podejście do życia miało swoje
skutki. Ale czy żałuję? Sam nie wiem. Nauczyłem się czegoś. Choć czy ja wiem? W
końcu zaciągnąłem tą biedną Elizabeth do łóżka. Po pijaku. Znowu. Jestem
beznadziejny. Gdyby nie skoki chyba bym zaczął pić. Serio.
Będę gnić na tej
kanapie ile wlezie. Werner kazał mi trenować, ale co mam zrobić, kiedy nie mam
ochoty. Nie chcę nawet na niego patrzeć, bo wiem, że nie dam rady. Cholera.
Słyszę dźwięk
swojego telefonu. Wiem, że to mama. Od kilku dni próbuje się do mnie dodzwonić,
ale nie odbieram. Nie chcę z nią rozmawiać. Nadal jest wściekła za udawanie
obłożnie chorego podczas imienin. Ale co miałem zrobić? Zaprosić Lizzie?
Dziwi mnie czemu
mnie nie odepchnęła. Miała miliard okazji. Chciała tego. Jestem wręcz pewien,
że nie zrobiłem jej krzywdy. Ale kolejna rzecz której jestem pewien to to, że
właściwie ją rozdziewiczyłem… Swoim pijanym wybrykiem mogłem zniszczyć
dziewczynie życie. Nie pomyślałbym nawet, że to nowicjuszka. Choć może? Że
cicha woda. Ale Nieeee… To chyba najszczersza dziewczyna jaką poznałem. Oprócz
Sophie oczywiście. Nie ma doświadczenia w relacjach damsko-męskich, więc
obstawiam tę straszną prawdę.
Telefon nadal nie
daje spokoju. Mama nie chce dać za wygraną. Chwytam za urządzenie i dopiero po
chwili zauważam, że dzwoni Rysiek.
- Stało się coś? – pytam bez ogródek.
- Obraziłem mamę Andisia i muszę gdzieś dzisiaj przenocować, bo ona
chce tutaj zostać i nie zniesie towarzystwa takiego gbura i nieudacznika jak
ja.
- Tak powiedziała? – cholera. Czyli nie tylko ja potrafię nie panować
nad sobą.
- Przecież nie kłamię.
- Pakuj się i wpadaj. Moja kanapa czeka – prycham. Przecież nie oddam
mu łóżka.
- Będę do godziny – kończę połączenie i rzucam telefonem gdzieś na
sąsiednią kanapę. Mało mnie obchodzi jak go później znajdę.
***
*Lizzie*
Kolejny tydzień wegetowania na kanapie Domi mija.
Jakoś specjalnie mi to nie przeszkadza, ale skoro wyjadam jej wszystko z
lodówki, to powinnam się zainteresować zakupami, pracą… Chciałam dorosłego
traktowania i innego życia, to trzeba się dostosować. Ojciec i matka uspokoili
się, gdy wysłałam do nich krótki list. Domi nie ma pojęcia, że ojciec wie, że
żyję. W sumie nie pytała czy mu coś mówiłam.
W zasadzie to ciekawi mnie ta jej praca w kadrze.
Bo od tamtego momentu nawet na moment nie pojawiła się na zgrupowaniu z
chłopakami. Cóż… Nie chcę być wścibska i dopytywać, ale chcę wiedzieć o co tu
chodziło. Ojciec kazał jej mnie pilnować pod pretekstem? Ale skąd się znali?
Wszystko jest dziwne.
- Mała? – przywykłam do tego, że mnie tak woła. Wywracam oczami i
czekam na kontynuację. – Wybierasz się do Klingenthal? – bałam się tego
pytania. Bo jak tam pojadę i ojciec mnie zobaczy z Domi, to będzie zły.
- Nie wiem czy powinnam się pokazywać ojcu na oczy.
- Mówiłaś mu gdzie jesteś?
- Tylko, że cała i zdrowa.
- Nie musimy się czaić na widoku.
- To znaczy, że miałybyśmy jechać jako turystki-kibicki?
- Tak – uśmiecha się głupawo. Coś kombinuje.
- Przyznaj się, że chcesz przypilnować Ryśka. Widzę jak go obserwujesz
w oknie.
- Przestań! – trafiłam w sedno!
- Nie mam pretensji. Też bym go pilnowała. Przecież to fajny facet –
nic nie odpowiada, tylko wychodzi do kuchni. Właściwie co mi szkodzi? – Pojadę.
- Zamawiam więc bilety – odpowiada szykując kanapkę. Chyba czas ją
podpytać…
***
*Sophie*
Jest ciężko. Moja
przyszła teściowa rujnuje wszystko w mieszkaniu. Wczoraj wróciłam z pracy i
wszystko w kuchni było poprzestawiane. Na dodatek musieliśmy wyprosić Rysia.
Cholernie byłam zażenowana. Jak ona mogła? I Andi nie chciał ustąpić, ale się
uparła. Jak stara upasiona krowa. Mam dość. Dzisiaj ma wyjechać. Oby. Ona kocha
zmieniać zdanie pod wpływem impulsu i nagłego przypływu troski o synka. Julia i
Tanja mają spokój. Zazdroszczę im czasem.
- Kochanie, mogłabyś mi zrobić herbaty? – dzisiaj mam wolne, co
Claudia wykorzystuje w 100%.
- Za moment – i nie obchodzi ją, że na jutro muszę opracować nowe
menu, od którego może zależeć mój awans. Ja mam być na jej zawołanie. Gość
nieproszony honorowy.
Chwilę potem
pojawiam się z filiżanką malinowej herbaty i stawiam na stoliczku w salonie.
Claudia ogląda jakieś programy publicystyczne.
- Kochanie bardzo jesteś zajęta? Chciałabym porozmawiać – widzę jej
świdrujący wzrok.
- Troszkę – niech ona już pojedzie! Nie, że jej nie znoszę czy coś.
Ale jest mega uciążliwa. Nie ma od niej oddechu. Nasza relacja jest super, ale
gdy jest daleko. – Potrzebuję jeszcze 20 minut.
- Jasne – uśmiecha się i odwraca do telewizora. O coś jej chodzi.
Gdy kończę,
zaparzam sobie melisy. Na wszelki wypadek. Z nią nigdy nie wiadomo.
- Moja droga – siadam na kanapie obok niej i czekam. – Wiesz, myślałam
o waszym ślubie – oho! Już kłopoty. – Uważam, z resztą mam wrażenie, że
słusznie, że powinniście zorganizować wesele na wiosnę u nas w kościółku, z
hucznym weselem u nas w ogrodzie. Z resztą rozmawiałam o tym z naszym
proboszczem i nie ma sprzeciwu… - zamieram. Wiedziałam, że znajdzie sposób,
żeby zacząć planować nam wesele.
- Jeszcze o tym nie myśleliśmy – odpowiadam twardo. Jeśli nie
zainterweniuję, to wejdzie nam na głowę.
- Może już czas najwyższy.
- Może jeszcze nie.
- Dlaczego? - na jej twarzy
pojawia się grymas.
- Andi zaczął sezon, ja pracuję, dopiero się wprowadziliśmy. Mamy
czas.
- Skoro tak uważasz – oho! Nastąpiła obraza.
- Wróciłem – mam nadzieję, że Andi uratuje sytuację. – Jak się ma moja
kobieta? – dostaję stęsknionego buziaka w policzek. Uśmiecham się szeroko. – I
moja mama – dodaje mniej entuzjastycznie i lekko cmoka ją na przywitanie, też w
policzek.
- Myślę, że na mnie pora – odpowiada. Wstaje i jak gdyby nigdy nic,
żegna się ze mną uściskiem. Ta kobieta jest dziwna. Mega dziwna. I oddycham z
ulga gdy wychodzi. Patrzę tylko przez okno jak wsiada do nie wiadomo kiedy taksówki i całe
napięcie opuszcza moje ciało.
***
*Dominique*
Bilety zakupione.
Nie mogę się doczekać tego wyjazdu. Rysiek mnie unika, ale ja tak tego nie
zostawię. Muszę wiedzieć o co chodzi. Moja chorobliwa ciekawość nie odpuści.
Wracam do domu z
zakupów i widzę Ryśka jak pakuje sprzęt do samochodu. Skradam się i staję za
nim, opierając się o auto Andreasa. I modląc się w duchu, żeby alarm nie zaczął
wyć na pół Ga-Pa. Kiedy upewniam się, że nie ma nic ostrego w ręku wciągam
powietrze i zaczynam.
- Długo mnie będziesz unikać? Czy może moje wypłakiwanie się w twoje ramię
to nieporównywalna bliskość i masz do mnie obrzydzenie? A może, co gorsza dla
narodu, jesteś gejem? Nie podejrzewałabym, ale może jednak coś przeoczyłam w
swojej obserwacji. Słyszałam, że miałeś dziewczynę, ale może skrzywdziła cię do
tego stopnia, że masz dość każdej następnej? Nie chcę się narzucać. Jeśli masz
coś do mnie to powiedz mi to w twarz, a nie ukrywaj się jak przed wariatką.
Chociaż może jestem wariatką. Piwo nie czyni z nas przyjaciół, ale też nie
powinno zrobić ze mnie wariatki. Odpowiesz coś w reszcie? Chyba, że pucowanie
samochodu kompletnie zajmuje twoje myśli i nie potrafisz się oderwać na moment
i skupić na dwóch rzeczach na raz… - chcę coś powiedzieć dalej, ale szmatka do
szyb ląduje w moich ustach.
- Teraz lepiej – uśmiecha się zawadiacko. Kurwiki tańczą mu w oczach,
a ja wypluwam tą obrzydliwą szmatę z ust.
- Pojebało cię? – rzucam nią w niego.
- Pozwól, że odpowiem. Nie wiem. Nie. Tym bardziej nie! Nie. Nie mam.
Nie jesteś wariatką. Umiem się skupić na dwóch rzeczach na raz, jak widzisz –
odpowiada. Opiera się o samochód. – Musiałem.
- Czemu? Zrobiłam coś nie tak?
- Ja zrobiłem. Zapomniałem się – nic nie rozumiem. Nawet mnie nie
pocałował.
- Wszystko ok? Między nami? – jakkolwiek to brzmi, z jego miny widzę,
że odczytał to prawidłowo.
- Tak – odpowiada. Uśmiechamy się do siebie jak dwa debile. Ale to
dobry znak. Poklepuję go po ramieniu i idę do siebie.
W mieszkaniu
zastaję ład i porządek. Na stole w kuchni jest mała karteczka, którą dostrzegam
dopiero po chwili: „Posprzątałam ;P Teraz
jestem na rozmowie o pracę. Nie martw się. Zaczynam dorastać. Liz”
Moja mała siostra
dorasta. Chowam zakupy do lodówki. Włączam telewizor i zaparzam sobie kawy.
Jestem jakaś śpiąca po tej rozmowie. Ale spokojna. Bo wiem, że Rysiek nic do
mnie nie ma. Słyszę swój telefon. Odbieram bez patrzenia na wyświetlacz.
- Tak? – mówię szybko. Ekspres odrobinę zaszwankował.
- Cześć słoneczko – na dźwięk tego głosu moje ciało przechodzą ciarki.
Spinam się całkowicie i oddech przyśpiesza. Znalazł mnie skurwiel.
- Czego chcesz? – nie rozłączam się. Jeśli ma mój numer, to jasne, że
znajdzie adres.
- Nie ładnie tak wystawiać bliskich na pożarcie psom.
- Sam się wystawiłeś! – łzy napływają mi do oczu.
- Ale ty wykorzystałaś moment i zwiałaś.
- Czego chcesz? – pytam ponownie.
- Zemsty – odpowiada radośnie. – Pogadamy następnym razem – dodaje i
rozłącza się.
Skulam się na
podłodze i zaczynam beczeć. Mam przejebane. Jeśli mnie znajdzie to już po mnie.
Nie mogę uciec. Nie zostawię Liz, ani nie będę jej ciągnąć za sobą. Co teraz?!
Co mam robić?! Uciekałam przed przeszłością, a i tak mnie dogoniła…
Wszystkiego mi
się odechciewa. Brak wyjścia jest najgorszą możliwą rzeczą. Nie wiem co on
wymyślił, ale nie jestem bezpieczna. Pewnie chce pieniędzy. Zawsze chodziło mu
o nie. Jak mogłam być z kimś takim... Muszę się wziąć w garść. Lizzie nie może
mnie zobaczyć w tym stanie. Nie będę jej w to wciągać. Muszę znaleźć dla niej
jakieś schronienie.
***
*Lizzie*
Klingenthal.
Początek sezonu, tłumy kibiców. Śpiewają, tańczą, śmieją się. A ja z Domi
gdzieś między nimi. Łapiemy atmosferę. Choć Domi jest jakaś spięta. Od kilku
dni mam wrażenie, że jest w innym świecie. Nie chcę wypytywać, ale jeśli tak
dalej pójdzie, to nie będę miała wyjścia.
- Pójdę po herbatę – mówię do niej. Właściwie krzyczę. Kiwa mi głową
twierdząco. Przeciskam się przez wrzeszczący tłum i podchodzę do butki z
napojami.
Odbieram
zamówienie i kątem oka dostrzegam rozgrzewającego się za ogrodzeniem Marinusa.
Skoczkowie są oddzieleni od kibiców, ale przez te siatki i tak się pewnie czują
jak w ZOO. Widzę jak na mnie patrzy. Dostaje piłką w głowę od Ryśka. Uśmiecham
się lekko. Nagle zrywa się i podbiega do ogrodzenia.
- Lizzie! Możesz podejść? – krzyczy, czym zwraca uwagę pozostałych
wokoło. Czuję się dziwnie. Od tamtej nocy nie mieliśmy kontaktu. Ale co mam do
stracenia?
- Nie mów ojcu, że tu jestem – proszę na wstępie. Wredne i zazdrosne
spojrzenia dziewczyn sztyletują mnie na wylot.
- Możemy porozmawiać wieczorem?
- O czym? – pytam niepewnie.
- Spokojnie. Nic takiego – no tak… Powiesz mi, żebym nikomu nie
mówiła, że było dziwnie i że ma wyrzuty sumienia.
- Punkt 19 pod skocznią – mówię i odchodzę, pokazując na napoje. Nie
wiem czy dobrze robię, ale chcę to zrobić. Chyba.
***
Zaczyna się :))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz