*****
*Lizzie*
Za pięć siódma
czekam na Marinusa na trybunach. Konkurs niedawno się zakończył i większość
ludzi już zdążyła się ulotnić do wyjścia. Wkręciłam Domi, że zostawiłam
rękawiczki i muszę ich poszukać, bo to prezent od mamy i jestem sentymentalna.
Zaczyna mi być
poważnie zimno i wyciągam telefon z kieszeni. Mistrzem punktualności to on nie
jest. Mija kolejne 10 minut i zaczynam wątpić, że w ogóle pamięta, że istnieję.
- Lizzie – słyszę jego stłumiony głos. Boi się?
- Marinus – odpowiadam chłodno. Chłodniej niż się spodziewałam.
- Chciałem z tobą porozmawiać, bo… Słuchaj wiem, że to byłaś ty.
- Jak się domyśliłeś? – wyciąga dłoń z rękawiczki i wskazuje na moją
szyję. Opuszkiem palca dotyka ledwo dostrzegalnej malinki na mojej szyi. Poczułam
przyjemny dreszcz oblewający moje ciało. Spoglądam na swoje dłonie. Nie mogę
znieść tego wzroku.
- Chyba już rozumiesz.
- Pewnie jest ci wstyd i chcesz żebym zapomniała o wszystkim…
- Nic takiego nie powiedziałem.
- Ale pomyślałeś.
- Wcale nie. Właśnie ja… - i zapada taka niezręczna cisza. – Posłuchaj
mnie… Ja… - chwyta mnie za dłonie i zbiera się w sobie. Cholera! Co on chce mi
powiedzieć? – Ja mam przeszłość i…
- Lizzie! – słyszę krzyk Domi i od razu wyrywam dłonie z uścisku.
Odsuwam się kawałek i patrzę na niego przerażona.
- Muszę iść – mówię szeptem. Wstaję i schodzę kawałek. Ale po chwili
zatrzymuję się i odwracam. On ciągle na mnie patrzy. – Dziękuję za to co
powiedziałeś i że nie kazałeś mi spadać i nie potraktowałeś jak gówno – mówię szybko.
- Nie ma za co. W końcu dla mnie to też była wspaniała noc – gula staje
mi w gardle i czuję ten cholerny, przyjemny ścisk w żołądku.
- Pa – tyle jestem w stanie powiedzieć.
Znajduję
zmartwioną Domi szarpiącą się z ochroną pod domkami skoczków.
- Pan mnie nie rozumie! Tu zaginęła moja przyjaciółka! Proszę mnie
posłuchać do cholery! – podbiegam do niej i modlę się w duchu by nic złego z
tego nie było.
- Już się znalazłam. Uspokój się – mówię groźnie szeptem. –
Przepraszamy panów za kłopot i wychodzimy – odrywam ją lekko od nich.
- Chwileczkę. Musimy zebrać wasze dane – odzywa się jeden z nich.
- Po co? – zastygam. Jeśli się dowie, że jestem córką trenera kadry
Niemiec to od razu go tu przyślą. Myśl cholera, myśl!
- Dla bezpieczeństwa – odpowiada spokojnie, wyraźnie zaciekawiony moją
miną.
- To nie będzie potrzebne – za nami zjawia się Marinus.
- Zna je pan? – pyta strażnik teksasu.
- To moje znajome. Proszę je puścić – dodaje.
- Dzisiaj wam darujemy. Ale proszę się nie kręcić po skoczni po
konkursie – radzi i wychodzi.
- Dziękujemy – odpowiadam w stronę Krausa. Uśmiecha się pod nosem i
odchodzi. Wracamy do rzeczywistości.
- Co to było? – pyta mnie rozgniewana Domi.
- Nic. Znalazłam rękawiczki i tyle. Czemu się z nimi szarpałaś? –
zmiana tematu to najlepsze wyjście. Sama mnie tego nauczyła.
- Bo myślałam, że coś ci się stało, osiołku – mówi już nieco
spokojniejsza.
- Czemu miałoby mi się coś stać?
- Bo jest ciemno, jesteśmy w obcym mieście i może się czaić tutaj twój
ojciec, a chyba nie chcesz go spotkać – słowa uciekają z jej ust jak naboje z
pistoletu.
- Wracajmy do hotelu – odpowiadam. Mam nadzieję na ciepłą kąpiel i
głęboki sen.
***
*Dominique*
Młoda naprawdę
mnie wystraszyła. No serio. Prawie zawału dostałam, gdy nie wróciła za chwilę.
Rozumiem, że rękawiczki, prezent, sentyment, ale szukać ich prawie godzinę?
Gdyby się Werner dowiedział, że tu jesteśmy to by nas ukatrupił.
Lizzie bierze
prysznic, a ja nadal nie mogę się pozbierać po tym widoku. Lucas stojący obok
budek niemieckich skoczków, oparty i zadowolony z życia. I uśmiechający się
kpiąco w moją stronę. Jeśli widział Lizzie, to muszę ją wydać ojcu, żeby się
nią zajął. Z nim będzie bezpieczniejsza niż ze mną.
- Powiesz mi co się dzieje? – wychodzi z łazienki i patrzy na mnie
pytająco.
- Nic – odpowiadam chyba zbyt nerwowo.
- Cholera, nie denerwuj mnie! – ona krzyczy?
- Co chcesz wiedzieć? – chyba nie ma sensu kłamać.
- Chcę znać prawdę. Dlaczego zachowujesz się jak znerwicowany
paralityk?
- Ktoś niebezpieczny mnie znalazł…
- Niebezpieczny?
- Mój były. Siedział w więzieniu.
- Za co?
- Nieważne – mówię twardo. – Wystarczy ci, że siedział. 5 lat. I teraz
wyszedł. I mnie znalazł i chce zemsty.
- Wsypałaś go?
- Tak i uciekłam – nie musi wiedzieć wszystkiego.
- I rozumiem, że parę dni temu się odezwał?
- Widziałam go już, kiedy byłyśmy w Monachium. Potem znalazł mój numer
i teraz przyjechał do Klingenthal.
- Zgłoś to na policję.
- I co im powiem? Że były chłopak, po wyjściu z więzienia chce się ze
mną skontaktować dla zemsty? Nikt mi nie uwierzy!
- Ale musisz coś zrobić. Wiesz jak schudłaś? Zmizerniałaś i jesteś
taka zdenerwowana.
- Martwię się o ciebie. Wzięłam cię pod opiekę, żebyś się trochę
usamodzielniła, ale nie chcę na ciebie sprowadzać kłopotów.
- Nie wrócę do domu!
- Może to jedyne wyjście? Chcę, żebyś była bezpieczna. Jesteś dla mnie
jak siostra – już straciłam rodzeństwo przez głupotę. Nie pozwolę, żeby
komukolwiek coś się stało. Może czas stąd wyjechać?
- Nie zgadzam się!
- Na razie nic nie zrobię. Ale w razie czego wracasz do ojca – mówię twardo.
- Oby nic się nie wydarzyło – dodaje i kończy rozmowę.
***
*Andreas*
Nienawidzę spać
sam. No zwyczajnie mam wszystkiego dość. Ja muszę czuć Sophie i jej ciało.
Choćbym miał okręcić sobie wokół palca jej lok, to muszę. Marinus śmieje się ze
mnie, że wożę ze sobą miśka, którego od niej dostałem i śpię twardo przytulony
do niego.
Sophie, Sophie,
Sophie… Do czego ta dziewczyna mnie doprowadza. Mam wrażenie, że cud się stał,
że ją spotkałem i że się we mnie zakochała. Jestem prawdziwym szczęściarzem. Mam
nadzieję, że po ślubie będzie jeszcze lepiej. W zasadzie cichy ślub to byłaby
moja ulubiona opcja. Bo bylibyśmy tylko my, nasi świadkowie i nikt więcej. Zero
rozgłosu, wpieprzania się mamy i kłopotów.
Marinus jest
ostatnio dziwny. Może mi się wydaje, ale potrafię poznać jak mój przyjaciel
zachowuje się dziwacznie. Przecież to dusza towarzystwa, a teraz jest
niezauważalny. Wszystko się zaczęło od tego całego balu. Następnego dnia był
już taki zakłopotany? Chyba dobre słowo. Za to Ryszard ożył. Było mi głupio,
gdy musiał się wynieść na parę nocy z domu, bo moja mama go nie polubiła. Mama…
Cieszę się, że pojechała i dała nam spokój.
Patrzę na
zegarek. Czy prawie północ jest odpowiednim momentem na rozmowę? Dzwonię do
Sophie. Wiem, że mnie zabije.
- Ty też nie możesz spać? – słyszę jej chichot w słuchawce. Ulżyło mi.
- Wiercę się jakbym miał owsiki.
- Wracaj szybko, bo zaczynam cierpieć na bezsenność – moja maleńka.
- Radzisz sobie jakoś?
- Tak – mówi spokojnie.
- W poniedziałek rano wracam i do czwartku nie wychodzę z naszego
łóżka – śmieję się wesoło. Jest mi lżej kiedy ją słyszę.
- Idź spać i się wyśpij, dobrze? – niechętnie, ale wiem, że musze
wykonać jej prośbę.
- Ty też. Dobranoc skarbie.
- Dobranoc – wzdychamy oboje. – Na trzy. Raz, dwa, trzy – rozłączamy się
oboje w jednym czasie. Zawsze tak to wygląda. Obracam się na prawy bok,
dupskiem w stronę Marinusa, przytulam do maskotki i próbuję zasnąć…
***
*Marinus*
Nie mogłem
zmrużyć oka. W dodatku Andi zdecydował się zadzwonić do Soph w środku nocy. Nie
chce być zazdrosny i marudny. Kochają się, to normalne, że ze sobą rozmawiają.
I że za sobą tęsknią. Ja nie pamiętam jak to jest. Rozstałem się z Claudią i
tak już zostało. Zacząłem swoje życie buntownika i jest mi dobrze. Albo
przynajmniej było.
Lizzie jest
przedziwnym stworzeniem. Płochliwa i niewinna jak sarna dziewczynka, która w
jeden wieczór zmieniła się w konkretną, silną, seksowną kobietę. Przynajmniej w
moich oczach. Naprawdę ta noc była wspaniała. Nie kłamię.
Andreas ubiera
się w galowy strój, czyli dresy, koszulkę, bluzę, adidasy i jego ukochaną
czapkę z logiem Milki, w której serio wygląda jak wielka fioletowa krowa. Ale
nie będę oceniał. Sam ubieram się na galowo, zabieram srajfona i wychodzę na
śniadanie.
Nie mam ochoty
jeść czegokolwiek. Ukochany würst odtrąca mnie na kilometr, a zapach kawy
powoduje odruch wymiotny. Chyba coś mnie bierze. Upycham 3 croissanty na talerz
i ładuję obok pudełeczko z nutellą. Nalewam sobie wrzątku do filiżanki i łapię
torebkę zielonej herbaty. Coś jednak zjeść muszę.
Siadam z
Andisiem, Ryskiem, Sevem i Wankiem, ale na szczęście mam miejsce w kącie. Nie
muszę rozmawiać ani się na nikogo oglądać. Upijam łyk ohydnej herbaty i „delektuję”
się kolejnymi kęsami.
W końcu kończą
wszyscy i razem ruszamy po swoje rzeczy. Niedługo mamy zbiórkę pod busem i
jedziemy pod skocznię. Dzisiejszy konkurs jest w porze obiadowej.
Będąc już prawie
przy windzie słyszę głos recepcjonistki.
- Proszę pani, proszę tutaj zostać! – odwracam się i widzę znajoma
buzię. Zamieram.
- Krausi idziesz? – Andi pyta mnie, stojąc już w windzie.
- Za chwilę przyjadę – odpowiadam. Ta kobieta chce rozmowy. - Co tu
robisz?
- Przyjechałam – poważnie? Aż ciśnie mi się na usta soczysta riposta.
- Nie zachowuj się tak. To ja powinnam!
- Z jakiego powodu? Wykorzystałaś mnie tylko dla rozgłosu, panno „sypiam
z Marinusem Krausem”.
- Wiesz, że nie o to chodziło – chce podejść bliżej, ale stopuję ją.
- Nie chce mi się z tobą rozmawiać.
- Chyba nie masz wyboru…
- Co to znaczy? – przestaje mi się to podobać.
- Zaczekaj moment – mówi i wybiega z hotelu. Kręcę oczami. Znowu coś
wymyśliła.
Słyszę dźwięk
windy na parterze. Zza drzwi wyłania się postać Andreasa.
- Wziąłeś klucz – mówi spokojnie. Wyciągam go z kieszeni i podaję. Po
chwili widzę, jak dziewczyna wjeżdża do holu z wózkiem. Serce prawie mi wypada
z piersi. Tylko nie to!
- Marinusie… - zaczyna uroczyście i z kpiną w wzroku. – Poznaj swojego
syna, Andreasa.
- Laura, co ty znowu wymyśliłaś…
***
*Andreas*
Cholera, to jest
ostatnie czego się spodziewałem. Marinus ojcem? Ja wiem, że przez jakiś czas
był rozpustnikiem i korzystał z każdej okazji, gdy dziewczyna rozłożyła nogi,
ale bez jaj!
- To prawda? – mruczę pod nosem. Widzę jak się zapowietrza.
- Myślisz kurwa, że ja wiem?
- Spokojnie – widzę ten wzrok mordercy. On nienawidzi Laury, a sam
fakt, że może mieć z nią dziecko jest jeszcze gorszy niż fakt, że w ogóle
został ojcem. Z wpadki.
- Jaki mam dowód? – pyta po chwili.
- W każdym momencie możemy pojechać we trójkę do wybranego przez
ciebie laboratorium i to sprawdzić. Teraz wiem, że to najszczersza prawda.
- Daj mi święty spokój! – krzyczy i odsuwa się. – Nie wierzę w ani
jedno twoje słowo. Nie wmówisz mi dziecka – wbiega po schodach.
Zostaję sam z
Laurą i małym Andreasem w wózku. Musiała go nazwać jak ja? Patrzy smutno na
synka. Może faktycznie Marinus jest ojcem i spodziewała się bardziej dojrzałego
zachowania.
- Posłuchaj… - zaczynam. Nie wiem czemu się wpierdalam w nieswoje
sprawy, ale czuję wewnętrznie, że tak muszę. – On jest skołowany. To dla niego
szok… - próbuję go usprawiedliwić.
- Nie musisz go bronić. Rozumiem – odpowiada i zawraca wózkiem.
- Daj mi swój numer – mówię nerwowo. – Kiedy sobie to ułoży to na
pewno będzie chciał się z tobą skontaktować. Czasem jest skurwielem, ale nie
sądzę, że pozostanie niewzruszony na wieść o pierworodnym.
- Jesteś jedynym normalnym tutaj – uśmiecha się lekko. Grzebie w
torebce w poszukiwaniu jakiegoś świstka. Ja kątem oka spoglądam na malutkiego
Krausa. Jest cudowny. Od razu budzi się we mnie jakiś instynkt i czuję, że sam
chciałbym mieć takie cudo w domu. Musze porozmawiać z Sophie o dzieciach. – Trzymaj – podaje mi wizytówkę.
- Jesteś kosmetyczką? – pytam. Marinus wspomniał, że uciekła z domu i
nigdy nie skończyła szkoły.
- A co? Słyszałeś pewnie moją historię – nie chcę mówić, że Marinus
jedynie bąknął o tym i to po pijaku.
- Dzięki – macham wizytówką.
- To ja dziękuję. Że może dasz temu szkrabowi ojca – uśmiecha się i
wychodzi z hotelu.
***
*Marinus*
Jestem ojcem… Coś
we mnie pękło. W pokoju się rozbeczałem i chlipię pod nosem od dłuższej chwili.
Andi dopiero teraz przychodzi. Siada obok mnie na łóżku i tak jak ja, gapi się
w okno balkonowe.
- Podobny do ciebie – słyszę jego stłumiony głos. Boi się. Dociera do
mnie, że nawet na niego nie spojrzałem. Andreas widział mojego syna szybciej
niż ja.
- Wziąłem od niej wizytówkę – podaję mu ją.
- Po co?
- Przecież wiesz, że to jest twoje dziecko i jak cię znam, to
wewnętrznie walczysz ze sobą.
- Chciałbym zasnąć i się obudzić bez tej wiadomości.
- Czasu nie cofniesz, ale możesz wyjść z tego naprawdę w dobrą stronę.
- Jak?
- Masz syna. Coś o czym większość facetów marzy!
- Ty z pewnością – prycham.
- Żebyś wiedział – trąca mnie łokciem. – Schowaj i jak już dojdziesz
do ładu z głową, to zadzwoń. Nie wyrzucaj, bo będziesz żałował.
- Dobrze tato – lekki uśmiech przecina moją twarz. Może młody ma
rację?
***
I dostałam najlepszy prezent na urodziny od Dojczów na rozpoczęcie sezonu <3
Do następnego :D
Witaj Kochana.
OdpowiedzUsuńNa wstępie bardzo cię przepraszam za brak komentarza pod ostatnim rozdziałem. Przeczytałam na szybko i nie miałam już czasu komentować.
Co do tego rozdziału to jest świetny.
Lizzy i Marinus oni pasują do siebie.
Ta noc była im pisana.
Martwię się o Domi.
Widać że boi się tego.chłopaka.
Mam nadzieję że nic jej nie będzie.
Wszystko super a tu nagle dziecko.
Marinus ojcem... ciekawe czy to na serio jego dziecko.
Jeśli tak to.myślę że Marinus będzie świetnym ojcem.
Myślę że to nie zaszkodzi jego relacją z Lizzy.
Czekam na kolejny
Buziaki :*
Witam! :D
UsuńNie ma problemu. Cieszy mnie każdy komentarz, ale to nie jest tak, że wymagam od Ciebie i innych żeby pod każdym rozdziałem były komentarze :P To miłe jest przeczytać, że komuś się podobało, bo właściwie chciałabym, żeby Wam się podobało :P
Dziękuję bardzo :*
Pozdrawiam :*