*****
*Dominique*
To nie jest
najlepszy okres w moim życiu… Nie wiem ile tu jestem, ale mam wrażenie, że
długo. I coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że nikogo nie obchodzę.
Nie miałam żadnych odwiedzin od kiedy mnie zamknęli… Nie będę kłamać, że
myślałam o Ryśku. I to długo. Śnił mi się parę razy. I to parę razy za dużo.
Czy aż tak mi na nim zależy? Nie chciałam, by stał się częścią mnie. Bo ja
przenoszę jakiegoś pieprzonego pecha na ludzi, na których mi zależy. Boję się o
Lizzie i o to wszystko co jej dotyczy.
- Lange! Widzenie! – słyszę jak strażnik dzwoni kluczami jak
popierdolony w kraty. Zwlekam się z pryczy i ustawiam pod drzwiczkami. Skuwa
mnie i idę za nim. Siadam przy stoliczku i czekam na swojego rozmówcę. Drzwi
naprzeciwko się otwierają i widzę mojego znajomego pączuszka.
- Lizzie! – krzyczę i wstaję by ją uściskać.
- Martwiłam się o ciebie! Nie wróciłaś do domu i… - mówi spokojniej.
Ciśnienie zaczęło z niej schodzić.
- Skąd wiedziałaś, że tu siedzę…
- Tydzień.
- Tydzień?!
- Poszłam na policję i po 2 dniach powiedzieli mi, że siedzisz w
areszcie. Ale nie mogłam do ciebie przyjść, bo jest jakiś zakaz. Zadzwoniłam do
taty i pomógł mi.
- Po co go w to mieszałaś? Ma swoje problemy…
- Wiem wszystko. Jak tylko wrócą z Norwegii ma cię odwiedzić i coś się
więcej dowiedzieć – z jej spojrzenia wiem dokładnie o czym wie.
- Nie ma sensu… Ja… Ja tak szybko się z tego nie wykołuję – wyduszam z
siebie.
- Powiesz mi całą prawdę?
- Nie będę cię w to mieszać.
- Do ciężkiej cholery, Domi!
- Minuta do końca! – słyszę krzyk strażnika.
- Dostałam zgodę na 5 minut. Chciałam zobaczyć co z tobą. Obiecuję tu
wrócić jak najszybciej.
- Lizzie, ja… - nie wiem jak jej się odwdzięczę. Że jednak mnie nie
zostawiła i szukała…
- Nie dziękuj. Najpierw musimy cię stąd wyciągnąć – puszcza mi oczko i
wychodzi, gdyż kochany pan strażnik postanowił stać nad jej głową.
- Trzymaj się – mówię do niej i podaję dłonie strażnikowi. Kajdanki
pojawiają się ponownie na moich nadgarstkach.
- Lange, idziemy – nie widzę miny Lizzie, ale wiem, że jest
zaszokowana. Tak samo jak ja byłam, kiedy się okazało, że dowiedzieli o moim
prawdziwym nazwisku…
***
*Richie*
Czuję wyraźny
niepokój od kilku dni. Jakbym wiedział, że wydarzyło się coś o czym powinienem
wiedzieć. Leżę sobie niespokojnie, na plecach, w hotelowym łóżku i nie chcę tu
być. Chciałbym zwyczajnie posiedzieć w domu, bez presji konkursu. Chociaż dom…
Ja wiem, że powinienem się wyprowadzić od Andiego i Soph już dawno, ale
podświadomie nie chcę. Boję się, że coś stracę. Muszę poszukać mieszkania w tej
okolicy…
Od sytuacji z
zabraniem jej przez policję nie mamy kontaktu. Dzwoniłem kilka razy, ale nie
odbierała. Naprawdę się o nią martwię. Nie wiem co mną kieruje, ale po raz
kolejny chcę zadzwonić. Usłyszeć jej głos. Ja…Wybieram jej numer. Jeden sygnał,
drugi, trzeci… Poczta włącza się po kolejnym sygnale. Nie chce ze mną
rozmawiać? Przecież wszystko było dobrze. No poza tą cholerną kłótnią. Próbuję kolejny raz ale po chwili słyszę, że
abonent jest czasowo niedostępny. Co do cholery?!
- Co tak leżakujesz? – Andi wchodzi smutny do pokoju. Z każdym
kolejnym dniem jest z nim coraz gorzej. Sophie rozmawia z nim zdawkowo, krótko…
Jak nie ona. Coś się stało i nie chce powiedzieć.
- Dzwoniłem do Domi – mówię bez zastanowienia. Sam jestem tym
zaskoczony.
- Sophie znowu mnie zbyła…
- Ja nie wiem co z nimi się dzieje…
- Stary, ja rozumiem, że wy z Domi to nic oficjalnie…
- Bo my nic oficjalnie – bronię się. Przecież my się tylko kolegujemy.
- Widzę swoje.
- Weź mnie nie denerwuj. Mój lepiej co z Soph.
- Powiedziała, że ma urwanie głowy i nie może rozmawiać.
- Pojutrze wracamy, to sobie wszystko wyjaśnicie.
- Serio? – prycha. Chyba lepiej będzie jak go zostawię samego. Zbieram
zadek z łóżka i chwytam za kurtkę.
- Dokąd idziesz? – pyta zaskoczony.
- Potrzebujesz spokoju – odpowiadam spokojnie.
- Czekaj – ubiera kurtkę. – Potrzebuję piwa. Dużo – mówi i oboje
wychodzimy w poszukiwaniu jakiegoś pubu.
Nie jest z nami
najlepiej po trzeciej kolejce. Sześć kufli stoi na stoliku i najwyraźniej oboje
mamy ochotę na kolejne. I zupełnie nas nie obchodzi, że jutro jest konkurs.
Podnoszę dłoń w stronę kelnerki. Kiwa głową, że za moment przyjmie kolejne
zamówienie.
- Potrzebowałem odmóżdżenia – wzdycha Andi. Patrzę na niego i nadal
widzę wystraszonego i zmarnowanego Andreasa. Kocha Sophie całym sercem i nie
wiem co musiałoby się stać by przestał.
- Mogę wiedzieć dlaczego żaden z was nie odbiera telefonów? – nad
naszymi głowami pojawia się Werner. Spinam się momentalnie na jego widok. Andi
mniej. Chyba jedynie widok Sophie mógłby go obudzić.
- Werner, my… – zaczynam się jąkać, ale nic konstruktywnego nie
przychodzi mi do głowy.
- Zamówcie mi jedno – ściąga kurtkę i siada obok mnie. Z jego miny
widzę, że coś go gryzie.
- W porządku? – pytam szeptem. Andiś zaczyna pomału przysypiać
podpierając się ramieniem.
- Domi jest w areszcie – odbiera kufel od kelnerki i jednym chlustem
wypija połowę. Zamieram. Wiedziałem, że coś z nią nie tak… Odechciewa mi się
wszystkiego. – Lizzie dzwoniła, że szukała jej od dwóch dni, bo nie wróciła.
- Widziałem jak ją aresztowali, ale myślałem, że to pomyłka.
Pokłóciliśmy się trochę…
- Ponoć to sprawa z przeszłości. Tyle mi powiedział adwokat.
- Wynająłeś adwokata? – pytam zaskoczony.
- Lizzie mnie prosiła o pomoc. Przez wylotem do Finlandii spotkała się
ze mną i powiedziała o chłopaku, który prześladuje Domi.
- Kim on jest? – dopijam ostatni kufel. To pewnie ten facet, którego
widziałem pod blokiem.
- Jej byłym. Ponoć jakaś grubsza sprawa. Facet siedział i niedawno
wyszedł.
- Grozi jej coś? – pytam przerażony. Nie pozwolę, by coś jej się
stało!
- Nic nie wiem. Po powrocie pójdę z adwokatem do niej.
- Ja nie wierzę, że to się dzieje… - wzdycham. Od kretynki, której się
znudziłem, trafiam na kryminalistkę. Freitag, jesteś popieprzony.
- Musimy zachować cierpliwość. Jutro macie jakimś cudem być gotowi –
wskazuje na pochrapującego Andiego. Facet nieźle się zalał.
- Sophie go zbywa – tłumaczę. Werner tylko kiwa głową i kończy piwo.
- Zbieramy się – zarządza. A ja najchętniej bym już dzisiaj wrócił do
Niemiec.
***
*Sophie*
Wieś na razie
działa na mnie jeszcze bardziej drażniąco niż Claudia ustawiająca mi życie.
Adam próbuje mi pomóc i przetłumaczyć, że powinnam wrócić do mieszkania. Ale ja
nie umiem. Nie kiedy jest tam ta
wiedźma. Wiedziałam, że to długo nie potrwa. Ta sielanka. Nie mam prawa się tak
zachowywać wobec Andreasa, ale nie wiem co mogę innego zrobić. Zostając tam
dałabym jej zielone światło. A tego nie chcę.
- Dzwoniłaś do niego? – podaje mi kubek herbaty. Siedzę na tarasie i
oglądam góry. Próbuję znaleźć spokój, jakąś odpowiedź co dalej, ale na razie
czuję tylko pustkę.
- Nie – odpowiadam krótko. Nie umiem zadzwonić i wyżalić się na jego
mamusię. Nie umiem.
- Myślisz, że ona nadal tam jest? – dosiada się. Chyba mój brat potrzebuje
napisu na czole, żeby się domyślić, że nie mam ochoty rozmawiać.
- Jestem pewna. I jak tylko Andi wróci, to pierdyknie mu wiązankę, jak
bardzo się co do mnie mylił i jak bardzo powinien mnie zostawić – upijam łyk.
Zupełnie jak dawniej.
- Ona jest nienormalna – prycha. – Jestem pewien, że jak wróci to
przyjedzie tutaj w pierwszej kolejności. Widziałaś go dzisiaj? – pyta. No tak.
Przecież nadal są konkursy.
- Nie. Może i dobrze? Jego widok kompletnie by mnie rozwalił.
- Jest jak wrak. Myśli, że coś się wydarzyło, ale na bank nie
podejrzewa, że chodzi o Claudię.
- Nie chcę z nim rozmawiać, okej? I zakończmy ten temat najlepiej –
mówię stanowczo.
- Jadę do pracy, poradzisz sobie? – obejmuje mnie ramieniem.
Potrzebowałam tego.
- Tak. Miłego popołudnia – uśmiecham się lekko. Jakoś trzeba wrócić do
normalności.
***
*Richie*
Na całe szczęście
jesteśmy już w samolocie do Niemiec. Nie mogę się doczekać lądowania i
znalezienia Domi. Mam nadzieję, że jest cała i zdrowa. Chcę, żeby wróciła do
domu i żebym mógł oglądać jak chodzi w swoich kozaczkach, odsztafirowana i
pewna siebie. I z tym uroczym uśmiechem na ustach. Brakuje mi tego widoku.
Werner wcale nie
wrzeszczał na nas za wczorajszy konkurs. Byliśmy tak skacowani, że nie
pamiętamy jak dostaliśmy się na górę skoczni. I jak wylądowaliśmy bez wizyty w
szpitalu i z całkiem przyzwoitymi punktami. Patrzę na Andreasa i widzę, że
nadal ma serdecznie dość wszystkiego. Soph nadal rozmawia z nim jak z obcym i
widzę, że jak zaraz jej nie zobaczy to zwariuje.
Wczoraj podczas
picia Andi przyznał się, że Marinus ma synka. Nieprawdopodobne to w sumie, ale
nasze słoneczko spłodziło potomstwo. I jego matka oszalała kompletnie i cała
biednemu dziecku na imię Andreas. Przecież większość Andreasów to frajerzy.
Wystarczy spojrzeć na Wellingera. Prycham z uśmiechem pod nosem.
- Masz schizofrenię? – Krausi dosiada się obok, nie mogąc znieść
pochrapywania Wanka.
- Nie. Po prostu… - no co? Mam mu powiedzieć, że wiem?
- Po prostu…? Co wy tacy jacyś dziwni ostatnio?
- Dzieje się – no i dalej nie wiem czy zaczynać temat. Ale chyba widzi
moje spojrzenie i wzdycha.
- Wygadał się szmaciarz? – wcale nie jest wściekły. Bardziej znużony.
- Przez przypadek. Trochę za dużo piwa…
- Bo gwieździe się wydaje, że ma mocną głowę, ale tak naprawdę to
potrafi upić się jednym piwem. Tak. Mam syna.
- Gratulacje? – nie wiem co mam mu powiedzieć. I gratuluję jest
rozsądne.
- Dzięki – odpowiada lekko rozluźniony. To chyba nadal ciężki temat.
- Słuchaj… Gdybyś potrzebował pomocy, czy coś, to wiesz, wal jak w
dym! – nie wiem czemu to mówię. Przecież ja nigdy nie miałem do czynienia z
dziećmi.
- Nie utrzymujemy kontaktu.
- Nie zajmujesz się nim? – pytam zaskoczony. Ale właściwie co mnie
dziwi? Przecież po całych tygodniach jesteśmy w rozjazdach.
- Jego matka mieszka z nim za Monachium. I właściwie to ja nawet nie
wiem czy to na pewno moje dziecko.
- Myślisz, że by cię okłamała?
- Myślę, że mam w głowie pierdolnik. I chciałbym zakończyć ten temat.
- Nie martw się już tym – klepię go po ramieniu.
- Nie o to chodzi… - mruczy pod nosem. I widzę jak walczy ze sobą,
żeby mi coś powiedzieć.
- Chodzi o jakąś dziewczynę? – chyba trafiam. Jego mina mówi wszystko.
- Jak dobrze znasz Lizzie? – odpowiada po chwili.
- Lizzie Schuster? – no to się porobiło. Rozglądam się za Wernerem.
Nie chcę, żeby słyszał naszą rozmowę.
- Siedzi na samym końcu i czegoś szuka w tablecie – odpowiada na moje
pytanie.
- Nie wiem. Nigdy nie rozmawialiśmy. Mieszka u Domi. Tyle wiem – nadal
jest zrezygnowany. – Słuchaj, jeśli ci zależy to postaram się jak najszybciej
dowiedzieć.
- Dzięki – wiem, że jest mu lżej. I widzę, że frajer zaczyna coś czuć.
I nie mam prawa go oceniać.
***
*Andreas*
Nie żegnam się z
nikim. Łapię za walizkę i narty i od razu zamawiam taksówkę. Chcę jak
najszybciej być w domu i porozmawiać z Sophie. Odchodzę od zmysłów od paru dni
i nie obchodzi mnie nić poza nią.
Godzinę i
trzydzieści minut później jestem w Ga-Pa. Płacę taksówkarzowi i wybiegam z
samochodu. Moje auto stoi nietknięte od kiedy wyjechałem. Pod drzwiami wyciągam
klucze i szybko chodzę do środka.
- Sophie? – mówię zdenerwowany. – Kochanie jesteś? – zostawiam wszystko
na podłodze i idę dalej. W mieszkaniu panuje kompletny porządek. Coś dziwnego
jak na Soph. Nigdy nie była pedantką, co nie znaczy, że w mieszkaniu panował
syf. W salonie zastaję kompletnie inny układ niż przed wyjazdem. – Sophie?
- Nie ma jej – słyszę znajomy głos. Zamieram kompletnie.
- Gdzie ona jest? – odwracam się w stronę mamy.
- Wyjechała gdzieś tydzień temu. Nie pochwaliła się dokąd.
- Co jej zrobiłaś? – jestem wściekły. Gdyby to było możliwe z uszu
wydobywałaby się para.
- Ja? Może lepiej przyznaj przed samym sobą, że ta dziewucha nie jest
dla ciebie!
- O czym ty bredzisz?! – zaczynam krzyczeć. Już mnie nie obchodzi czy
się obrazi czy nie. Chcę mojej Sophie.
- Nie chciała, bym pomogła wam z weselem. Ja się staram, dwoję, troję,
pytam i dzwonię do ludzi, a ta niewdzięcznica śmie mi mówić, że nie
potrzebujecie pomocy! Jak ona może się wypowiadać w twoim imieniu?
- Może, bo mam dokładnie takie samo zdanie jak ona. Kiedy ty do
cholery zrozumiesz, że ja ją kocham i chcę z nią spędzić resztę życia?! Mam to
na czole napisać?
- Masz ją zostawić!
- Nie będziesz mi się tu panoszyć! Uczynisz mi ten zaszczyt i wrócisz
do domu? – naprawdę mam to gdzieś co sobie pomyśli. Wychodzi obrażona i słyszę
huk. Najwyraźniej zaczęła się pakować. Siadam na kanapie i podpieram się
ramionami. Chcę, żeby już wyszła.
- Klucze – rzuca je obok mnie i wychodzi trzaskając drzwiami. Opieram się
i myślę gorączkowo. Gdzie ona jest? Dokąd pojechała? Wybieram jej numer i
ponownie próbuję się do niej dodzwonić. Nic. Nadal nie odbiera.
Niewiele myślę. Z
komody wyciągam jakieś czyste ciuchy,
pakuję je do plecaka, zabieram kluczyki i dokumenty i spadam do swojego Audi.
Jeśli gdzieś zniknęła, to jestem prawie pewien, że pojechała do domu rodzinnego.
I oby tak było, bo chyba zwariuję.
***
*Richie*
Wchodzę do
mieszkania Andiego. Jego rzeczy leżą na podłodze w przedpokoju. Bez słowa
zwinął się z lotniska, nawet nie mówiąc, że idzie. Przecież zabrałbym się z
nim. Podejrzewam, że już kompletnie nie potrafił trzeźwo myśleć bez Sophie. Mam
nadzieję, że niczego nie wymyślił. Wyglądam przez okno i widzę, że nie ma jego
samochodu. Czyli pojechał jej szukać.
Siadam na kanapie
i myślę co powinienem zrobić w związku z Domi. Czuję impuls i po chwili zjawiam
się w mieszkaniu powyżej. Pukam nerwowo do drzwi i po chwili widzę w nich
przerażoną Lizzie.
- Cześć – mówię szybko. Wpuszcza mnie bez słowa do środka.
- Cześć. Domi nie ma, ale…
- Wiem co się stało. Twój ojciec mi powiedział.
- Jest w więzieniu. Rozmawiałam z tatą i zaraz ma do niej jechać.
- I nic mi nie powiedział?! – odpowiadam nerwowo. Muszę do niego
zadzwonić. Muszę ją zobaczyć.
- Martwię się o nią.
- Był tu ten koleś?
- Dzwonił parę razy, ale siedziałam cicho.
- Może przeniesiesz się do Andiego? Dla bezpieczeństwa?
- Sophie też wyjechała. Widziałam ją roztrzęsioną parę dni temu. Ktoś
jest w mieszkaniu, bo widziałam zapalone światło.
- Wszystkiego się dowiem, okej? – uśmiecham się nerwowo. Wychodzę z
mieszkania i od razu dzwonię do Wernera. – Kiedy chciałeś mi powiedzieć, że
byłeś u niej?
- Nie sądziłem, że chcesz. Za godzinę będę pod twoim blokiem.
- Będę czekać na telefon – rozłączam się. Ja chcę wiedzieć, że
wszystko u niej dobrze. Że nic jej nie grozi.
***
Witaj Kochana.
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo fajny.
Już miałam nadzieję że się czegoś dowiem, co zrobiła Domi a tu bym miłosne sprawy.
Oczywiście to bardzo dobrze że poruszasz tak istotne uczucia naszego Andreasa, Rysia i Marinusa
Brawo dla Andreasa że postawił się mamie.
Myślę że wszystko sobie z Sophie wyjaśnią.
Rysiu zakochał się po uszy w Domi ona tak samo w nim.
Szkoda że ma takie problemy.
Czekam z niecierpliwością na wątek Lizzy i Marinusa.
Buziaki :*
Witam :*
UsuńNa wstępie obiecuję, że nadrobię Twoje opowiadanie w święta :D Już naprawdę jest coraz lepiej z czasem ;D
Co zrobiła Domi będzie rozwiązane już całkiem niedługo ;)
Uczucia misiów pysiów są najważniejsze :P
Pozdrawiam również :* :D