*****
*Dominique*
Lucas nie
odpuszcza. Od wczoraj odebrałam 10 telefonów, z których każdy był głuchy i z
innego numeru. Zaczynam się poważnie bać. On chce chyba, żebym wylądowała w
wariatkowie. Wiem, że postąpiłam jak ostatnia świnia, ale on by zrobił to samo.
Nawet gorzej. Nie żałowałam. Przynajmniej dopóki poznałam Lizzie. Muszę ją
zmusić, by wróciła do domu, albo przynajmniej pogadała z ojcem. Może i między
mną, a Wernerem nic już nie ma, ale nadal uważam, że powinien wiedzieć, że jego
córka mieszka u mnie.
Herbata od
jakiegoś czasu nie smakuje tak samo. Na kawę nie mogę patrzeć, a jedzenie
niechętnie przechodzi przez gardło. Jestem sparaliżowana od strachu. Zaczynam
się bać własnego cienia. Nie potrafię nawet przejść przez mieszkanie po ciemku.
Zwyczajnie się boję. Jestem spadaczkowana tym wszystkim. Wiem, że Lizzie nie
wierzy mi na sto procent. Że domyśla się, że puściłam ściemę.
Jest grubo po
północy, a ja nie mogę zasnąć. Coś wewnętrznie mną targa na wszystkie strony.
Czuję się tak…. Pojebanie się czuję! Nawet w dawnym wcieleniu nie byłam taka
rozchwiana? Nie wiem jak to określić. Chyba zaczyna ze mną wygrywać… Dokonał
tego, czego nie umiał nikt inny. Pozbawienia mnie pewności siebie…
Zasypiam nad
ranem, co jest jeszcze gorsze niż nieprzespana noc. Dwie godziny snu to tylko
rozwalenie organizmu. Wstaję po dwunastej drzemce w telefonie i wędruję do
ekspresu. Dzisiaj mam ranną zmianę i muszę się szybko ogarnąć. Dobrze, że mój
samochodzik funkcjonuje poprawnie.
Kawa, prysznic,
makijaż, strój… Patrzę na siebie w lustrze przed wyjściem. Nie jestem już tą
samą Domi. Jestem… Ja nawet nie wiem jak to określić. Kręcę głową do samej
siebie. Oczy mam takie… Niepewne, wystraszone… W dodatku przekrwione po, nie
będę ściemniać, ch*jowej nocy. Wciągam na siebie płaszczyk i po cichu wychodzę
z mieszkania.
Wychodzę z
budynku i zaciągam się świeżym, porannym, bawarskim powietrzem. Jest mi
odrobinę lżej. Idę w kierunku swojego samochodu i widzę, jak tylne opony są
kompletnie sflaczałe. Wiem czyja to sprawka. I wiem, że nie mam czym jechać do
pracy.
- Potrzebujesz pomocy? – słyszę znajomy głos. Wzdrygam się i odwracam
pomału.
- Zawału przez ciebie dostanę! – prawie krzyczę w stronę Ryśka. Nie
wiem co mną kieruje, ale rzucam się mu na szyję i mocno wtulam. Tak
zdecydowanie potrzebuję przytulenia. Obejmuje mnie ramionami i uspokaja. Ryś,
potrzebuję cię. Właśnie teraz.
***
*Richie*
Tak roztrzęsionej
Domi jeszcze nie widziałem. Ale czułem, że potrzebowała mnie. Właśnie mnie. Nie
kogoś innego. Kogokolwiek. Usiadła na siedzeniu pasażera i zaczęła płakać. Nie
chciałem na to patrzeć, bo zwyczajnie łamało mi się serce, ale co mogłem
zrobić?
- Lepiej? – spytałem, widząc, że przestaje.
- Odrobinę – lekki uśmiech przeciął jej twarz. Nigdy nie patrzyłem na
nią w ten sposób… Może powinienem?
- Posłuchaj, ja…
- Zawieziesz mnie do pracy? -
przerwała mi gwałtownie. Jakby się bała, co teraz powiem.
- Jasne – nie mówię nic więcej. Może to dobrze? Może to znam, że
wybrałem nieodpowiedni moment? Albo zwyczajnie to nie jest to o czym myślałem.
– Widziałem kto to zrobił… - dodaję po dłuższej chwili. Jej wielkie,
zaczerwienione oczy spoglądają na mnie. – Wysoki, przygrubawy, z kapturem na
głowie. W dresie? Chyba tak… - Domi opiera się o siedzenie. Twarz ukrywa w
dłoniach i zaczyna mocniej płakać. - Powiesz mi, co się dzieje? – proszę.
- Nie – tyle z siebie wykrztusza.
- Do cholery! Martwię się o ciebie! Co ty sobie myślisz? Że po mnie to
spływa? Że tak zwyczajnie cię podwożę do pracy?
- Myślę, że powinieneś mnie tu wysadzić i dać święty spokój!
- Skoro tak uważasz – jestem wściekły i nie myślę o niczym więcej niż
o jej niewdzięczności. Zatrzymuję się na poboczu i wysadzam ją. Bez słowa
opuszcza moje Audi i idzie nieodśnieżonym chodnikiem.
Po raz pierwszy
jak ją znam widzę, że nie ma na sobie kozaczków. Zwykle adidasy. Zupełnie nie
jak ona. W samochodzie do tej pory unosi się zapach jej perfum. Zaciągam lekko
nosem. Co się ze mną dzieje? Patrzę na nią, jak idzie skulona i zapłakana. I
wiem, że nie mogę do niej podejść. Nie chcę jej odtrącenia.
Mija mnie
radiowóz i zaczyna do mnie docierać, że zaparkowałem w niedozwolonym miejscu.
Jednak zauważam, że nie chodzi im o mnie, ale o nią. Zatrzymują się kawałek dalej
i z radiowozu wysiada 3 postawnych mężczyzn. Nie mogę dłużej tak czekać.
Opuszczam swoje cacko i podchodzę bliżej. Dwóch podchodzi do Domi i skuwa jej
nadgarstki. O co tu chodzi?!
***
*Dominique*
Siedzę na
komisariacie już dobre parę godzin. Nic mi nie powiedzieli, jedynie, że jestem
zatrzymana pod dobrze znanym mi zarzutem. Wiem, że ta gnida na mnie
nakablowała. Żeby się zemścić.
Nadgarstki mnie
pieką. Staram się nie ruszać. W głębi dziękuję sobie, że nie ubrałam kozaczków.
Nie dałabym rady tak spokojnie tutaj wegetować. Nie mam pojęcia, która jest
godzina. Pewnie późna. Z okienka w sąsiedniej sali widzę, jak księżyć pojawia
się na niebie. Super…
- Panna Neuer? – słyszę strażnika. Stoi z głupawym uśmiechem i kręci
kluczami na palcu. Wstaję i podchodzę do krat. – Zapraszam ze mną – otwiera je
i po chwili drugi policjant chwyta moje ramię i prowadzi do jakiegoś obskurnego
pokoju. Najwyraźniej będę przesłuchiwana.
- Proszę usiąść – facet w spranej jasnej koszuli, spodniach w kant na
szelkach i brązowych butach wskazuje na krzesło po drugiej stronie biurka. Jest
łysawy i dobrze po pięćdziesiątce. Czuję się jak w jakimś popieprzonym filmie.
Tylko tu zaraz nikt nie powie „cięcie”. – Wie pani dlaczego tutaj przebywa?
- Usłyszałam zarzut – odpowiadam krótko. Nie będę z nimi rozmawiać.
- Mam do pani parę pytań.
- Nie chcę rozmawiać bez adwokata.
- Pani nie przysługuje adwokat – odpowiada z cwanym uśmiechem na
ustach. Zaraz! W filmach to działa!
- Dlaczego?
- Proszę mi powiedzieć… - ignoruje mnie. – Dlaczego pani uciekła z
Hamburga i zmieniła nazwisko? – już wiedzą…. Już wszystko o mnie wiedzą….
- Już mówiłam. Bez adwokata nie rozmawiam.
- Panno Lange… Nie o to pytałem. Zatajanie dowodów to poważne
przestępstwo… - wkurza mnie to kręcenie długopisem w rękach. On to widzi i ani
myśli przestać.
- Kto wam o mnie powiedział? – pytam.
- Chyba to nie jest teraz istotne – odpowiada. – Czyli nic pani nie
powie? – kręcę głową. – Zabrać ją do celi – prycha. Jakieś silne łapska łapią
mnie z obu stron za ramiona i ciągną do celi. Co dalej?
***
*Sophie*
Andreas wyleciał
dzisiaj rano z chłopakami do Finlandii. A ja siedzę sama w tym ogromnym
mieszkaniu. Rysiek rano coś odwalał, bo wyleciał z domu jak popieprzony.
Słyszałam tylko zatrzaśnięcie drzwi. A kiedy wrócił, to musiałam ich zawieźć do
Monachium. I był jakiś taki niespokojny, zmartwiony… Ja nie wiem, że coś się
dzieje.
Andreas nie
chciał się ode mnie odkleić, a mnie było zwyczajnie głupio stać przyklejona do
niego na tym lotnisku. Bo te fanki… One mnie chciały zeżreć! Ale nic nie
poradzę na to, że on jest mój. Naprawdę mam mnóstwo szczęścia. On kocha mnie za
to jaka jestem i bez względu na wszystko. I ja mam tego pięknego mężczyznę przy
sobie. Jest taki młody, a już tak dojrzały.
Dzisiaj mam
wolne. Więc tym gorzej znoszę rozłąkę z moim ukochanym. Siadam na kanapie w
salonie, włączam telewizor i kompletnie nie mam ochoty tu siedzieć. Chyba
zajrzę do Domi. Nie gadałyśmy wieki i nie mam pojęcia co u niej. Pewnie wszyscy
dookoła wiedzą lepiej.
Budzi mnie dźwięk
dzwonka. Wygląda na to, że zasnęłam. Na dworze jest już ciemno, czyli jest po
siedemnastej. Ogarniam salon jako tako i idę otworzyć drzwi natrętowi. Zaglądam
przez wizjer i widzę…. Tylko nie ona!
- Claudia – otwieram drzwi i krzywię się na jej widok.
- Sophie! Kochanie, ale zmizerniałaś – wybałuszam oczy na jej słowa.
Bez zaproszenia ładuje się z walizką do środka.
- Co cię sprowadza? – powiedz, że jesteś przejazdem. Powiedz to!
Proszę!
- Przyjechałam do ciebie na parę dni. Co będziesz sama tak siedziała?
Andi wyjechał na 1,5 tygodnia i myślę, że przyda ci się towarzystwo.
- Poradzę sobie… Naprawdę nie musisz… - wyjeżdżaj stąd!
- Myślę jednak, że dobrze, że przyjechałam. Pokój gościnny wolny? –
nie czeka na odpowiedź. Ładuje się z walizką i zamyka za sobą drzwi. Nie mam
siły się z nią kłócić. Siadam na sofie i ignoruję ją totalnie. – Sophie, jeśli
nie masz nic przeciwko, wezmę prysznic. Kiwam głową. Nie będę nic mówić
Andreasowi. Nie chcę, żeby się martwił. Doskonale wie ile mnie to kosztuje. I
by się niepotrzebnie denerwował. Nie… On ma się skupić na skokach. Ja tu jakoś
przeboleję.
Po kilku minutach
wychodzi z łazienki.
- Mogę mieć pytanie? – łapię ją w ostatniej chwili, zanim wejdzie do
pokoju.
- Oczywiście skarbie – już mnie zbiera na wymioty.
- Na ile przyjechałaś? – nie silę się na miły ton.
- No dopóki Andi nie wróci. Musimy się lepiej poznać. W końcu będziesz
moją jedyną synową! – uśmiecha się szeroko i wchodzi do pomieszczenia. Mam
wrażenie, że do dopiero początek masakry.
***
*Lizzie*
Czekam w kawiarni
w centrum Monachium. Jest przed 10 rano. Ojciec zaraz wylatuje z chłopakami do
Finlandii. Muszę się z nim spotkać. Muszę mu powiedzieć o Domi i o tym wszystkim
co się zaczyna dziać.
- Zaskoczyłaś mnie – podchodzi do mojego stolika. Nie wiem czemu ale
rzucam mu się na szyję.
- Tęskniłam za tobą – odpowiadam szeptem.
- Moja maleńka – nie wiem skąd u niego ten przypływ czułości. Ale
potrzebowałam tego. Spokoju bijącego od ojca. Ukojenia.
Siadamy przy
stoliku. Zamawiamy dwie czarne kawy. Przez chwilę wpatruję się w niego bez
słowa. Mam wrażenie, że trochę zestarzał się od ostatniego czasu. Więcej
zmarszczek, siwych włosów…
- Wszystko w porządku? – pytam.
- Skoro się znalazłaś to oczywiście. Ale nie spotkałaś się ze mną dla
samego spotkania. Znam cię.
- Masz rację. Trochę się wydarzyło…
- Zaczynaj, bo się martwię. A wiesz, że niedługo mam samolot.
- Wiem… Chodzi o… Chodzi o Domi – mówię w końcu. Im szybciej to powiem
tym lepiej.
- A co z nią? – oczy ma kompletnie nieobecne.
- Powiesz mi prawdę? Skąd ją znasz? Zatrudniłeś ją, żeby mnie
pilnowała, kiedy przyjechałam?
- Ja… - zaczyna kręcić. Mam coraz większe obawy czy chcę usłyszeć
prawdę.
- Zdradziłeś z nią mamę, tak? – wypalam. I z jego miny wyczytuję, że
się nie mylę. – Tato… - wzdycham. Wbrew pozorów nie jestem zła. Wręcz
przeciwnie. Cieszę się, że matce ktoś utarł nosa. Co się ze mną dzieje?
- Nie bądź na mnie zła…
- Nie jestem – zaskakuję go. Rozluźnia się i opiera o krzesło.
- O co chodzi z Domi?
- Od jakiegoś czasu śledzi ją dawny facet. Jest przemęczona, dziwna,
rozkojarzona… Boi się chodzić po mieszkaniu po ciemku i powiedziała mi, że
martwi się o mnie. Że mszcząc się na niej zrobi mi krzywdę. Muszę wiedzieć, że
ktoś jeszcze o tym wie. Nie dlatego, że się boję, ale dlatego, żeby w razie
czego…
- Córciu! Nie mów tak! Obiecuję, że jak wrócę ze Skandynawii to się
tym zajmę. A ty mi obiecaj, że będziesz do mnie dzwonić co wieczór. I
informować mnie o wszystkim.
- Obiecuję – uśmiecham się.
- Wiesz chociaż jak ma na imię?
- Lucas. Chyba Lucas. Ale zapytam jej.
- Muszę już iść – wzdycha niechętnie.
- Trzymaj się tato i pozdrów chłopaków – wstajemy i ląduję w
niedźwiedzim uścisku ojca.
- Kocham cię – mówi szeptem. Nie pamiętam kiedy ostatni raz słyszałam
to z jego ust.
- Ja ciebie też tato.
***
*Sophie*
Dzień trzeci.
Claudia panoszy się w mieszkaniu jak u siebie. Właściwie cieszę się, że
pracuję. I że mogę czymś zając głowę. Jutro mają być wyniki konkursu. Może uda
mi się awansować. Chciałabym. Poważnie chciałabym osiągnąć coś w gastronomii. Nie
chcę spędzić życia na zmywaku. Claudia miałaby dodatkową pożywkę. Że jej syn,
gwiazda, genialny skoczek.
Jem sobie
spokojnie śniadanie i zaraz zbieram się na popołudniową zmianę. Nie będę
musiała z nią przebywać. Wczoraj o mało nie doprowadziła do mojego wybuchu.
- Sophie, o której dzisiaj kończysz?
- O 22 – mówię szybko. Dopijam kawę i wolę iść połazić po mieście albo
sklepach niż siedzieć z nią w mieszkaniu.
- Późno. Ale bierzesz samochód Andreasa, tak?
- To chyba jasne – zabieram naczynia do mycia.
- A nie myślałaś o kupnie własnego? – pyta z pretensjami. O nieeeeee…
- Muszę iść. Jeszcze trzeba zrobić zakupy – zbywam ją i wychodzę z
mieszkania. Dopiero w samochodzie się uspokajam. Nie daj się zdenerwować, Soph…
Spokojnie… Nie denerwuj się… Nic nie daje gadanie do siebie!
Słyszę swój
telefon. Patrzę na wyświetlacz i widzę znajome zdjęcie.
- Andi – coś we mnie pęka. Uspokajam się w sekundzie.
- Kochanie moje – uwielbiam jego głos.
- Tak się cieszę, że dzwonisz. Co u ciebie? – próbuję się zachowywać naturalnie.
Nie mogę mu nic powiedzieć. Chcę, żeby miał fajny weekend.
- Zaraz jedziemy na skocznię. Wiesz, po wczorajszych kwalifikacjach
czuję się… Mocny?
- I bardzo dobrze! Jesteś najlepszy!
- Nie ściemniaj mi tu – wiem, że właśnie wytknął język. W tle słyszę
jakiś harmider.
- Chłopcy przyszli? – pytam.
- Tak – wzdycha ciężko. – Zadzwonię wieczorem. Kocham cię. Bardzo,
bardzo mocno – uśmiecham się szeroko.
- Ja ciebie też. Powodzenia. Będę trzymała kciuki.
Wieczorem wracam
totalnie zmęczona do mieszkania. W salonie słyszę jakąś okropną, wesołą muzykę.
Zupełnie jakbym była na jakiejś wielkiej potańcówce. Zdejmuje buty i płaszcz i
wchodzę dalej. I to co widzę mnie przeraża.
Na środku salonu
jest chyba miliard wzorów zaproszeń, pełno katalogów z dekoracjami, fryzurami
czy sukniami ślubnymi.
- Co tu się dzieje?! – wybucham!
- No jak to co? Dobrze, że już jesteś! – zrywa się totalnie
rozanielona na mój widok.
- Co to ma być? – nie panuję nad sobą. Nie mam nawet zamiaru.
- Pomyślałam, że pomogę ci z organizacją wesela. Jesteście tacy
zapracowani i nie macie na nic czasu. A ja się nudzę i mam mnóstwo czasu, by
wam pomóc.
- Nie chcemy twojej pomocy! Myślisz, że czemu się wyprowadziliśmy?
Żebyś nie układała nam życia do ciężkiej cholery!
- Nie dość, że wieśniaczka, bez poważnej pracy, to żeruje na pieniądzach
mojego syna i się panoszy!
- Proszę! Powiedz to co o mnie sądzisz tak naprawdę!
- Liczyłam, że to wspólne mieszkanie pokaże wam, jak bardzo do siebie
nie pasujecie. Ale widocznie jesteś zbyt głupia by to zrozumieć.
- Masz rację – łzy już cisną mi się do oczu, ale nie dam jej tej
satysfakcji. Idę do sypialni i łapię za walizkę schowaną w garderobie. Pakuję
podręczne rzeczy i bez słowa wybiegam z mieszkania.
Pod blokiem
wzywam taksówkę. Pojadę nocnym pociągiem do domu. Muszę stąd wyjechać.
- Tom? – dzwonię do kierownika. – Mogłabym dostać tydzień wolnego?
- Stało się coś? – chyba usłyszał, że jestem cała zabeczana.
- Proszę. Tylko tydzień.
- Zgoda. Ale wracaj szybko. Cała i zdrowa.
- Dziękuję. Przepraszam, że tak późno.
- Nie szkodzi. Trzymaj się.
***
Pechowy?
Witaj Kochana.
OdpowiedzUsuńJeju jaki świetny rozdział.
W końcu Rysiu zrozumiał że Domi nie jest mu obojętna.
Widać że dziewczyna jest przerażona.
Ale czy to naprawdę Domi.
Czemu zmieniła nazwisko, czemu jest zatrzymana?
Jestem mega zaintrygowana co też zrobiła.
Sprawa jest poważna skoro Lizzy postanowiła powiedzieć o tym ojcu.
Współczuję Sophie taka teściowa to katorga!
Jak Claudia moze planować im życie.
Dobrze że Sophie się oburzyła i powiedziała co myśli o jej planach.
Jestem bardzo ciekawa następnego rozdziału.
Czekam z niecierpliwością.
Buziaki:*
Witam :*
UsuńCieszy mnie to bardzo :D
Zapraszam na kolejny :P Już niedługo się wszystko wyjaśni :D
Pozdrawiam :*