Sześć postaci, sześć historii, połączonych w jedną całość. Wszystko kręci się wokół nadchodzącego sezonu 2017 w skokach narciarskich oraz szalonej brunetki z tajemniczą przeszłością. Co z tego wyniknie?

Trzynaście

 *****




                       *Dominique*

                Lucas nie odpuszcza. Od wczoraj odebrałam 10 telefonów, z których każdy był głuchy i z innego numeru. Zaczynam się poważnie bać. On chce chyba, żebym wylądowała w wariatkowie. Wiem, że postąpiłam jak ostatnia świnia, ale on by zrobił to samo. Nawet gorzej. Nie żałowałam. Przynajmniej dopóki poznałam Lizzie. Muszę ją zmusić, by wróciła do domu, albo przynajmniej pogadała z ojcem. Może i między mną, a Wernerem nic już nie ma, ale nadal uważam, że powinien wiedzieć, że jego córka mieszka u mnie.
                Herbata od jakiegoś czasu nie smakuje tak samo. Na kawę nie mogę patrzeć, a jedzenie niechętnie przechodzi przez gardło. Jestem sparaliżowana od strachu. Zaczynam się bać własnego cienia. Nie potrafię nawet przejść przez mieszkanie po ciemku. Zwyczajnie się boję. Jestem spadaczkowana tym wszystkim. Wiem, że Lizzie nie wierzy mi na sto procent. Że domyśla się, że puściłam ściemę.
                Jest grubo po północy, a ja nie mogę zasnąć. Coś wewnętrznie mną targa na wszystkie strony. Czuję się tak…. Pojebanie się czuję! Nawet w dawnym wcieleniu nie byłam taka rozchwiana? Nie wiem jak to określić. Chyba zaczyna ze mną wygrywać… Dokonał tego, czego nie umiał nikt inny. Pozbawienia mnie pewności siebie…
                Zasypiam nad ranem, co jest jeszcze gorsze niż nieprzespana noc. Dwie godziny snu to tylko rozwalenie organizmu. Wstaję po dwunastej drzemce w telefonie i wędruję do ekspresu. Dzisiaj mam ranną zmianę i muszę się szybko ogarnąć. Dobrze, że mój samochodzik funkcjonuje poprawnie.
                Kawa, prysznic, makijaż, strój… Patrzę na siebie w lustrze przed wyjściem. Nie jestem już tą samą Domi. Jestem… Ja nawet nie wiem jak to określić. Kręcę głową do samej siebie. Oczy mam takie… Niepewne, wystraszone… W dodatku przekrwione po, nie będę ściemniać, ch*jowej nocy. Wciągam na siebie płaszczyk i po cichu wychodzę z mieszkania.
                Wychodzę z budynku i zaciągam się świeżym, porannym, bawarskim powietrzem. Jest mi odrobinę lżej. Idę w kierunku swojego samochodu i widzę, jak tylne opony są kompletnie sflaczałe. Wiem czyja to sprawka. I wiem, że nie mam czym jechać do pracy.
- Potrzebujesz pomocy? – słyszę znajomy głos. Wzdrygam się i odwracam pomału.
- Zawału przez ciebie dostanę! – prawie krzyczę w stronę Ryśka. Nie wiem co mną kieruje, ale rzucam się mu na szyję i mocno wtulam. Tak zdecydowanie potrzebuję przytulenia. Obejmuje mnie ramionami i uspokaja. Ryś, potrzebuję cię. Właśnie teraz.


***


                *Richie*

                Tak roztrzęsionej Domi jeszcze nie widziałem. Ale czułem, że potrzebowała mnie. Właśnie mnie. Nie kogoś innego. Kogokolwiek. Usiadła na siedzeniu pasażera i zaczęła płakać. Nie chciałem na to patrzeć, bo zwyczajnie łamało mi się serce, ale co mogłem zrobić?
- Lepiej? – spytałem, widząc, że przestaje.
- Odrobinę – lekki uśmiech przeciął jej twarz. Nigdy nie patrzyłem na nią w ten sposób… Może powinienem?
- Posłuchaj, ja…
- Zawieziesz mnie do pracy?  - przerwała mi gwałtownie. Jakby się bała, co teraz powiem.
- Jasne – nie mówię nic więcej. Może to dobrze? Może to znam, że wybrałem nieodpowiedni moment? Albo zwyczajnie to nie jest to o czym myślałem. – Widziałem kto to zrobił… - dodaję po dłuższej chwili. Jej wielkie, zaczerwienione oczy spoglądają na mnie. – Wysoki, przygrubawy, z kapturem na głowie. W dresie? Chyba tak… - Domi opiera się o siedzenie. Twarz ukrywa w dłoniach i zaczyna mocniej płakać. - Powiesz mi, co się dzieje? – proszę.
- Nie – tyle z siebie wykrztusza.
- Do cholery! Martwię się o ciebie! Co ty sobie myślisz? Że po mnie to spływa? Że tak zwyczajnie cię podwożę do pracy?
- Myślę, że powinieneś mnie tu wysadzić i dać święty spokój!
- Skoro tak uważasz – jestem wściekły i nie myślę o niczym więcej niż o jej niewdzięczności. Zatrzymuję się na poboczu i wysadzam ją. Bez słowa opuszcza moje Audi i idzie nieodśnieżonym chodnikiem.
                Po raz pierwszy jak ją znam widzę, że nie ma na sobie kozaczków. Zwykle adidasy. Zupełnie nie jak ona. W samochodzie do tej pory unosi się zapach jej perfum. Zaciągam lekko nosem. Co się ze mną dzieje? Patrzę na nią, jak idzie skulona i zapłakana. I wiem, że nie mogę do niej podejść. Nie chcę jej odtrącenia.
                Mija mnie radiowóz i zaczyna do mnie docierać, że zaparkowałem w niedozwolonym miejscu. Jednak zauważam, że nie chodzi im o mnie, ale o nią. Zatrzymują się kawałek dalej i z radiowozu wysiada 3 postawnych mężczyzn. Nie mogę dłużej tak czekać. Opuszczam swoje cacko i podchodzę bliżej. Dwóch podchodzi do Domi i skuwa jej nadgarstki. O co tu chodzi?!


***


                *Dominique*

                Siedzę na komisariacie już dobre parę godzin. Nic mi nie powiedzieli, jedynie, że jestem zatrzymana pod dobrze znanym mi zarzutem. Wiem, że ta gnida na mnie nakablowała. Żeby się zemścić.
                Nadgarstki mnie pieką. Staram się nie ruszać. W głębi dziękuję sobie, że nie ubrałam kozaczków. Nie dałabym rady tak spokojnie tutaj wegetować. Nie mam pojęcia, która jest godzina. Pewnie późna. Z okienka w sąsiedniej sali widzę, jak księżyć pojawia się na niebie. Super…
- Panna Neuer? – słyszę strażnika. Stoi z głupawym uśmiechem i kręci kluczami na palcu. Wstaję i podchodzę do krat. – Zapraszam ze mną – otwiera je i po chwili drugi policjant chwyta moje ramię i prowadzi do jakiegoś obskurnego pokoju. Najwyraźniej będę przesłuchiwana.
- Proszę usiąść – facet w spranej jasnej koszuli, spodniach w kant na szelkach i brązowych butach wskazuje na krzesło po drugiej stronie biurka. Jest łysawy i dobrze po pięćdziesiątce. Czuję się jak w jakimś popieprzonym filmie. Tylko tu zaraz nikt nie powie „cięcie”. – Wie pani dlaczego tutaj przebywa?
- Usłyszałam zarzut – odpowiadam krótko. Nie będę z nimi rozmawiać.
- Mam do pani parę pytań.
- Nie chcę rozmawiać bez adwokata.
- Pani nie przysługuje adwokat – odpowiada z cwanym uśmiechem na ustach. Zaraz! W filmach to działa!
- Dlaczego?
- Proszę mi powiedzieć… - ignoruje mnie. – Dlaczego pani uciekła z Hamburga i zmieniła nazwisko? – już wiedzą…. Już wszystko o mnie wiedzą….
- Już mówiłam. Bez adwokata nie rozmawiam.
- Panno Lange… Nie o to pytałem. Zatajanie dowodów to poważne przestępstwo… - wkurza mnie to kręcenie długopisem w rękach. On to widzi i ani myśli przestać.
- Kto wam o mnie powiedział? – pytam.
- Chyba to nie jest teraz istotne – odpowiada. – Czyli nic pani nie powie? – kręcę głową. – Zabrać ją do celi – prycha. Jakieś silne łapska łapią mnie z obu stron za ramiona i ciągną do celi. Co dalej?


***


                *Sophie*

                Andreas wyleciał dzisiaj rano z chłopakami do Finlandii. A ja siedzę sama w tym ogromnym mieszkaniu. Rysiek rano coś odwalał, bo wyleciał z domu jak popieprzony. Słyszałam tylko zatrzaśnięcie drzwi. A kiedy wrócił, to musiałam ich zawieźć do Monachium. I był jakiś taki niespokojny, zmartwiony… Ja nie wiem, że coś się dzieje.
                Andreas nie chciał się ode mnie odkleić, a mnie było zwyczajnie głupio stać przyklejona do niego na tym lotnisku. Bo te fanki… One mnie chciały zeżreć! Ale nic nie poradzę na to, że on jest mój. Naprawdę mam mnóstwo szczęścia. On kocha mnie za to jaka jestem i bez względu na wszystko. I ja mam tego pięknego mężczyznę przy sobie. Jest taki młody, a już tak dojrzały.
                Dzisiaj mam wolne. Więc tym gorzej znoszę rozłąkę z moim ukochanym. Siadam na kanapie w salonie, włączam telewizor i kompletnie nie mam ochoty tu siedzieć. Chyba zajrzę do Domi. Nie gadałyśmy wieki i nie mam pojęcia co u niej. Pewnie wszyscy dookoła wiedzą lepiej.
                Budzi mnie dźwięk dzwonka. Wygląda na to, że zasnęłam. Na dworze jest już ciemno, czyli jest po siedemnastej. Ogarniam salon jako tako i idę otworzyć drzwi natrętowi. Zaglądam przez wizjer i widzę…. Tylko nie ona!
- Claudia – otwieram drzwi i krzywię się na jej widok.
- Sophie! Kochanie, ale zmizerniałaś – wybałuszam oczy na jej słowa. Bez zaproszenia ładuje się z walizką do środka.
- Co cię sprowadza? – powiedz, że jesteś przejazdem. Powiedz to! Proszę!
- Przyjechałam do ciebie na parę dni. Co będziesz sama tak siedziała? Andi wyjechał na 1,5 tygodnia i myślę, że przyda ci się towarzystwo.
- Poradzę sobie… Naprawdę nie musisz… - wyjeżdżaj stąd!
- Myślę jednak, że dobrze, że przyjechałam. Pokój gościnny wolny? – nie czeka na odpowiedź. Ładuje się z walizką i zamyka za sobą drzwi. Nie mam siły się z nią kłócić. Siadam na sofie i ignoruję ją totalnie. – Sophie, jeśli nie masz nic przeciwko, wezmę prysznic. Kiwam głową. Nie będę nic mówić Andreasowi. Nie chcę, żeby się martwił. Doskonale wie ile mnie to kosztuje. I by się niepotrzebnie denerwował. Nie… On ma się skupić na skokach. Ja tu jakoś przeboleję.
                Po kilku minutach wychodzi z łazienki.
- Mogę mieć pytanie? – łapię ją w ostatniej chwili, zanim wejdzie do pokoju.
- Oczywiście skarbie – już mnie zbiera na wymioty.
- Na ile przyjechałaś? – nie silę się na miły ton.
- No dopóki Andi nie wróci. Musimy się lepiej poznać. W końcu będziesz moją jedyną synową! – uśmiecha się szeroko i wchodzi do pomieszczenia. Mam wrażenie, że do dopiero początek masakry.


***


                *Lizzie*

                Czekam w kawiarni w centrum Monachium. Jest przed 10 rano. Ojciec zaraz wylatuje z chłopakami do Finlandii. Muszę się z nim spotkać. Muszę mu powiedzieć o Domi i o tym wszystkim co się zaczyna dziać.
- Zaskoczyłaś mnie – podchodzi do mojego stolika. Nie wiem czemu ale rzucam mu się na szyję.
- Tęskniłam za tobą – odpowiadam szeptem.
- Moja maleńka – nie wiem skąd u niego ten przypływ czułości. Ale potrzebowałam tego. Spokoju bijącego od ojca. Ukojenia.
                Siadamy przy stoliku. Zamawiamy dwie czarne kawy. Przez chwilę wpatruję się w niego bez słowa. Mam wrażenie, że trochę zestarzał się od ostatniego czasu. Więcej zmarszczek, siwych włosów…
- Wszystko w porządku? – pytam.
- Skoro się znalazłaś to oczywiście. Ale nie spotkałaś się ze mną dla samego spotkania. Znam cię.
- Masz rację. Trochę się wydarzyło…
- Zaczynaj, bo się martwię. A wiesz, że niedługo mam samolot.
- Wiem… Chodzi o… Chodzi o Domi – mówię w końcu. Im szybciej to powiem tym lepiej.
- A co z nią? – oczy ma kompletnie nieobecne.
- Powiesz mi prawdę? Skąd ją znasz? Zatrudniłeś ją, żeby mnie pilnowała, kiedy przyjechałam?
- Ja… - zaczyna kręcić. Mam coraz większe obawy czy chcę usłyszeć prawdę.
- Zdradziłeś z nią mamę, tak? – wypalam. I z jego miny wyczytuję, że się nie mylę. – Tato… - wzdycham. Wbrew pozorów nie jestem zła. Wręcz przeciwnie. Cieszę się, że matce ktoś utarł nosa.  Co się ze mną dzieje?
- Nie bądź na mnie zła…
- Nie jestem – zaskakuję go. Rozluźnia się i opiera o krzesło.
- O co chodzi z Domi?
- Od jakiegoś czasu śledzi ją dawny facet. Jest przemęczona, dziwna, rozkojarzona… Boi się chodzić po mieszkaniu po ciemku i powiedziała mi, że martwi się o mnie. Że mszcząc się na niej zrobi mi krzywdę. Muszę wiedzieć, że ktoś jeszcze o tym wie. Nie dlatego, że się boję, ale dlatego, żeby w razie czego…
- Córciu! Nie mów tak! Obiecuję, że jak wrócę ze Skandynawii to się tym zajmę. A ty mi obiecaj, że będziesz do mnie dzwonić co wieczór. I informować mnie o wszystkim.
- Obiecuję – uśmiecham się.
- Wiesz chociaż jak ma na imię?
- Lucas. Chyba Lucas. Ale zapytam jej.
- Muszę już iść – wzdycha niechętnie.
- Trzymaj się tato i pozdrów chłopaków – wstajemy i ląduję w niedźwiedzim uścisku ojca.
- Kocham cię – mówi szeptem. Nie pamiętam kiedy ostatni raz słyszałam to z jego ust.
- Ja ciebie też tato.


***


                *Sophie*

                Dzień trzeci. Claudia panoszy się w mieszkaniu jak u siebie. Właściwie cieszę się, że pracuję. I że mogę czymś zając głowę. Jutro mają być wyniki konkursu. Może uda mi się awansować. Chciałabym. Poważnie chciałabym osiągnąć coś w gastronomii. Nie chcę spędzić życia na zmywaku. Claudia miałaby dodatkową pożywkę. Że jej syn, gwiazda, genialny skoczek.
                Jem sobie spokojnie śniadanie i zaraz zbieram się na popołudniową zmianę. Nie będę musiała z nią przebywać. Wczoraj o mało nie doprowadziła do mojego wybuchu.
- Sophie, o której dzisiaj kończysz?
- O 22 – mówię szybko. Dopijam kawę i wolę iść połazić po mieście albo sklepach niż siedzieć z nią w mieszkaniu.
- Późno. Ale bierzesz samochód Andreasa, tak?
- To chyba jasne – zabieram naczynia do mycia.
- A nie myślałaś o kupnie własnego? – pyta z pretensjami. O nieeeeee…
- Muszę iść. Jeszcze trzeba zrobić zakupy – zbywam ją i wychodzę z mieszkania. Dopiero w samochodzie się uspokajam. Nie daj się zdenerwować, Soph… Spokojnie… Nie denerwuj się… Nic nie daje gadanie do siebie!
                Słyszę swój telefon. Patrzę na wyświetlacz i widzę znajome zdjęcie.
- Andi – coś we mnie pęka. Uspokajam się w sekundzie.
- Kochanie moje – uwielbiam jego głos.
- Tak się cieszę, że dzwonisz. Co u ciebie? – próbuję się zachowywać naturalnie. Nie mogę mu nic powiedzieć. Chcę, żeby miał fajny weekend.
- Zaraz jedziemy na skocznię. Wiesz, po wczorajszych kwalifikacjach czuję się… Mocny?
- I bardzo dobrze! Jesteś najlepszy!
- Nie ściemniaj mi tu – wiem, że właśnie wytknął język. W tle słyszę jakiś harmider.
- Chłopcy przyszli? – pytam.
- Tak – wzdycha ciężko. – Zadzwonię wieczorem. Kocham cię. Bardzo, bardzo mocno – uśmiecham się szeroko.
- Ja ciebie też. Powodzenia. Będę trzymała kciuki.
                Wieczorem wracam totalnie zmęczona do mieszkania. W salonie słyszę jakąś okropną, wesołą muzykę. Zupełnie jakbym była na jakiejś wielkiej potańcówce. Zdejmuje buty i płaszcz i wchodzę dalej. I to co widzę mnie przeraża.
                Na środku salonu jest chyba miliard wzorów zaproszeń, pełno katalogów z dekoracjami, fryzurami czy sukniami ślubnymi.
- Co tu się dzieje?! – wybucham!
- No jak to co? Dobrze, że już jesteś! – zrywa się totalnie rozanielona na mój widok.
- Co to ma być? – nie panuję nad sobą. Nie mam nawet zamiaru.
- Pomyślałam, że pomogę ci z organizacją wesela. Jesteście tacy zapracowani i nie macie na nic czasu. A ja się nudzę i mam mnóstwo czasu, by wam pomóc.
- Nie chcemy twojej pomocy! Myślisz, że czemu się wyprowadziliśmy? Żebyś nie układała nam życia do ciężkiej cholery!
- Nie dość, że wieśniaczka, bez poważnej pracy, to żeruje na pieniądzach mojego syna i się panoszy!
- Proszę! Powiedz to co o mnie sądzisz tak naprawdę!
- Liczyłam, że to wspólne mieszkanie pokaże wam, jak bardzo do siebie nie pasujecie. Ale widocznie jesteś zbyt głupia by to zrozumieć.
- Masz rację – łzy już cisną mi się do oczu, ale nie dam jej tej satysfakcji. Idę do sypialni i łapię za walizkę schowaną w garderobie. Pakuję podręczne rzeczy i bez słowa wybiegam z mieszkania.
                Pod blokiem wzywam taksówkę. Pojadę nocnym pociągiem do domu. Muszę stąd wyjechać.
- Tom? – dzwonię do kierownika. – Mogłabym dostać tydzień wolnego?
- Stało się coś? – chyba usłyszał, że jestem cała zabeczana.
- Proszę. Tylko tydzień.
- Zgoda. Ale wracaj szybko. Cała i zdrowa.
- Dziękuję. Przepraszam, że tak późno.
- Nie szkodzi. Trzymaj się.

***

Pechowy?

2 komentarze:

  1. Witaj Kochana.
    Jeju jaki świetny rozdział.
    W końcu Rysiu zrozumiał że Domi nie jest mu obojętna.
    Widać że dziewczyna jest przerażona.
    Ale czy to naprawdę Domi.
    Czemu zmieniła nazwisko, czemu jest zatrzymana?
    Jestem mega zaintrygowana co też zrobiła.
    Sprawa jest poważna skoro Lizzy postanowiła powiedzieć o tym ojcu.
    Współczuję Sophie taka teściowa to katorga!
    Jak Claudia moze planować im życie.
    Dobrze że Sophie się oburzyła i powiedziała co myśli o jej planach.
    Jestem bardzo ciekawa następnego rozdziału.
    Czekam z niecierpliwością.
    Buziaki:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam :*
      Cieszy mnie to bardzo :D
      Zapraszam na kolejny :P Już niedługo się wszystko wyjaśni :D
      Pozdrawiam :*

      Usuń

Jeśli Czytacie, a Chcielibyście zostawić komentarz, zapraszam.
Będzie mi bardzo miło :))
© Agata | WS | x x.