*****
Świąteczny prezent ;)
*Dominique*
Od wczoraj
niewiele się zmieniło. Okazało się, że będę przesłuchiwana w sądzie, bo
prokurator wniósł sprawę. Czyli chcąc nie chcąc, pójdę siedzieć. Czyli nic
innego mi nie pozostało jak układać sobie w głowie jakaś przemowę, którą
pierdolnę przed przemiłą panią/panem sędzią i pomimo której i tak zamkną mnie
jak Lucasa. Dopadnie mnie to wszystko przed czym tak uciekałam.
Czasem tęsknię za
Maxem. Mimo wszystko był przy mnie zawsze. Może przez większość czasu
nieświadomy, bo nie miał prawa wiedzieć co się z nim dzieje. Zniszczyłam go.
Pozwoliłam mu wejść w ten popieprzony świat i zachłysnąć się nim. Myślał, że ma
władzę. Nad sobą, nad innymi i że potrafi to kontrolować. Ale nic bardziej
mylnego. To gówno przejęło nad nim kontrolę, której nigdy nie odzyskał. Minęło
tyle czasu… Ja naprawdę się zmieniłam i chciałam zapomnieć o tym wszystkim co
mnie spotkało w Hamburgu… Dlaczego zwyczajnie nie mogłam zacząć żyć jak każda
normalna kobieta? Dlaczego?
Leżę plackiem już
kilka godzin. Rozmyślaniu nie ma końca. Ja naprawdę nie wiem co dalej. Ja się
zwyczajnie boję. Ale przynajmniej jestem tutaj bezpieczniejsza niż w
mieszkaniu… Ale co z Lizzie. Ona nadal siedzi tam i kto wie czy ten pojeb nie
zdecyduje się jej postraszyć. Dla zabawy. Nigdy nie zrozumiem dlaczego z nim
byłam. Chyba ze strachu. Że może mi coś zrobić. I Max mnie namawiał. Że lepiej
niż z nim mieć nie będę. Akurat…
- Lange – słyszę swoje nazwisko. Odwracam głowę w stronę strażnika. –
Adwokat – prycha mój ukochany pan strażnik. Lekka iskierka nadziei tli mi się w
głowie. Ledwo, bo ledwo, ale się tli.
Wstaję i
podchodzę do krat. Skuwa mnie i idę za nim. Jak zwykle. Nienawidzę tej
monotonii. W sali, w której odbywają się widzenia, siedzi jakiś facet w
garniturze, Werner i Ryś. Rozpromieniam się na jego widok. I z jego spojrzenia
widzę, ze też kamień spadł mu z serca. Strażnik rozkuwa mnie i bez namysłu
ląduję w ramionach Freitaga. Obejmuje mnie mocno. Dokładnie tak bardzo jak tego
potrzebuję. Oddech mi się uspokaja. Piątek. Tylko ciebie potrzebuję.
- Wszystko będzie dobrze – szepcze mi do ucha. – Wyciągniemy cię z
tego.
- Nie wiesz co ja nabroiłam – odpowiadam.
- Cokolwiek to było, to wiem, że już nie jesteś tą samą osobą –
odsuwam się od niego i spoglądam na jego twarz. Uśmiecha się szeroko.
- Przepraszam - nadal mam w głowie naszą sprzeczkę.
- Ja też. Nie mówmy już o tym – potem ląduję w ramionach Wernera. Bądź
co bądź łączyło nas coś poważnego.
- Nie wiem jak się w to wpakowałaś, ale jestem na ciebie wściekły, że
nic mi nie powiedziałaś – mimo wszystko chichocze.
Siadam naprzeciw
nich i spoglądam na pana adwokata. Wygląda jakby połknął kij od miotły. Poważny
pan w szarym garniturze, z ulizanymi jak krowa językiem włosami na jedną
stronę. Przeciera okulary o chusteczkę i zakłada je na nos. Spodnie ma w kant,
białą koszulę starannie wyprasowaną i szary krawat, pod kolor garnituru. Boję
się go.
- To pan Montag. Będzie cię reprezentował w sądzie – przedstawia Werni.
- Ale po co? Nie róbcie sobie kłopotu. Po prostu muszę odpowiedzieć za
przeszłość.
- Nie wygłupiaj się! – Rysiek podnosi głos. – Nie pozwolę, żebyś
poszła siedzieć.
- Dlaczego nie chcesz zrozumieć, że powinnam odbyć karę?
- Bo mi na tobie zależy do ciężkiej cholery! – kiedy to mówi widzę w
jego oczach szalone kurwiki. Po chwili chyba łapie co powiedział. Patrzę na
jego zaciśnięte pięści. Bierze głęboki oddech i nic więcej nie mówi. Freitagowi
na mnie zależy… Rysiek, nie rób tego!
- Nie pora na takie wyznania – odzywa się w końcu pan adwokat. Nie
umiem patrzeć na Ryśka. Teraz wpatruję się w pana mądrego. – Musi mi pani
powiedzieć dokładnie o swojej przeszłości. Najlepiej na osobności – patrzy na
swoich towarzyszy.
- Mamy wyjść? – burzy się Ryś. Tak masz wyjść baranie! Nie będę mogła
nic powiedzieć przy tobie!
- Byłoby cudownie – uśmiecha się lekko Montag. Werner kiwa głową do
podopiecznego. Rysiek, wychodząc, patrzy na mnie wyczekująco. Spodziewał się
wyznania z mojej strony? Ja sama nie wiem co mam myśleć o tym z czym wypalił…
- Chce pan tego słuchać? – pytam elegancika.
- Po to tu jestem. Nie bez przyczyny nazywają mnie najlepszym
adwokatem w Monachium – poprawia okulary. A do tego jaki skromny. Patrzę na
niego chwilę z ironią. Jeśli ten człowiek ma mi pomóc, to już sobie współczuję…
- Cóż… - zaczynam. – Wszystko zaczęło się, kiedy skończyłam gimnazjum…
***
*Marinus*
Jest jedna wielka
kupa. Od powrotu do mieszkania nie umiem sobie znaleźć miejsca. Już druga osoba
próbuje mi wmówić, że powinienem spotkać się z Laurą i zająć synem. Ale ja nie
umiem. Ja nie jestem gotów. Powinienem nadal być wolnym dzieciakiem. Ja nie
wiem co i jak… Z resztą w mojej głowie od jakiegoś czasu jest tylko jedna
osoba. Bez sensu to wszystko.
Robię pranie i
próbuje myśleć o wszystkim oprócz Andreasie i Laurze… I Lizzie. Dlaczego ja o
niej myślę? Werner by mnie zabił.
Po wstawieniu
drugiego prania siadam na kanapie i włączam tv. Chyba muszę spojrzeć w
rachunki, żebym się nie pozbawił dostępu do świata. Dopiero w środę lecimy do
Rosji, więc mam trochę czasu dla siebie.
Dzwonię do Ryśka.
Po 7 sygnale zaczynam się zastanawiać o co chodzi, że nie odbiera po drugim
sygnale. Czy oni wszyscy naprawdę mają życie poza skokami? Nie liczę Andisia,
bo on kompletnie zwariował na punkcie Soph.
Nie wiem co mną
kieruje, ale wybieram jej numer. Biorę głęboki oddech. Czekam jeden sygnał,
drugi, trzeci… Jestem bliski zrezygnowania, ale słyszę jej głos.
- Halo? – odzywa się zaskoczona. Przełykam ślinę i dopiero po chwili
mówię.
- Tutaj Marinus. Możemy pogadać? – jeśli nie rzuci słuchawką, to już
będzie cud.
- Zastanawiające jest to, że dzwonisz. Trochę się ostatnio dzieje.
- Słuchaj, wiem, że zachowałem się jak cham, ale… Możemy się spotkać?
- Nagle poczułeś się facetem? – powinienem się obrazić, ale nie to
chciałem osiągnąć.
- Znasz mój adres.
- Dziękuję… – głaz spada mi z serca. – Laura.
***
*Dominique*
Jest mi odrobinę
lżej. Już nie jestem z tym sama. Pan adwokat nie patrzy na mnie z potępieniem.
To dobry znak. Patrzę na niego wyczekująco.
- Przyjdę do pani jutro. Spróbuję poszukać czegoś nowego. Nic pani
przede mną nie zataiła, mam nadzieję.
- Powiedziałam wszystko jak na spowiedzi.
- Widzimy się jutro – wstaje i podaje mi dłoń. – Chce pani porozmawiać
z panem Schusterem i Freitagiem? - kiwam jedynie głową.
- Dziękuję – mówię cicho, ale wiem, że on to słyszy. Do sali wchodzi
Ryś i Werni.
- I co powiedział? – Werni przejmuje stery. Rysiek woli siedzieć obok
mnie i gapić się na mnie.
- Jutro ma przyjść. Musi zbadać sytuację.
- Czy to coś poważnego? – Piątek w końcu się odzywa.
- Nie będę cię wtajemniczać. Lepiej dla ciebie – ucinam to szybko.
- Nie ufasz mi? – burzy się. Rysiek, ty frajerze…
- Nie o to chodzi… - nie mam ochoty mówić mu o wszystkim. Nie tutaj.
Nie tak…
- Poczekam na korytarzu – Werner ściska mnie lekko i wychodzi.
- I? – Rysiek, czy ty nie potrafisz odpuścić?
- Serio chcesz tego słuchać? – nie wiem czy będę potrafiła mu to
powiedzieć.
- Marzę o tym – prycham. Okej. Zaraz się dowiesz, że przebywasz w
jednym pomieszczeniu prawie z mordercą i przemytnikiem prochów.
- Miałam brata… - zaczynam szeptem. Z nim jest ciężej niż z
adwokacikiem. – Razem się wychowaliśmy, bo rodzice pracowali po całych dniach.
Był starszy. W wieku tego frajera Lucasa. Ja… Nie wiem czemu, ale to wszystko wydawało
się takie kuszące. Nagle z frajerki stałam się gwiazdą. Lucas handlował
prochami i Max, mój brat powiedział, że mu się podobam. I chciałam wykorzystać
sytuację. I zaczęłam mu pomagać. Prochy rozchodziły się jak ciepłe bułeczki.
Ale Max i Lucas dodatkowo brali to gówno. W domu trzymałam zapasy. Mnie to nie
kręciło. Liczył się zysk. Max podbierał mi i ćpał dużo więcej niż powinien. I
pewnego dnia cały zapas, jaki miałam w domu, został wchłonięty przez mojego
brata. Zaćpał się na śmierć. Uciekłam wtedy z domu i schroniłam się u Lucasa.
Psy znalazły go po dwóch dniach i potem zaczęli nas szukać. Wtedy uciekłam.
Przyskrzynili jedynie Lucasa. Na mnie nie mieli dowodów. Zmieniłam używane imię
i nazwisko i przyjechałam do Oberstdorfu… - zdałam sobie sprawę, że przez ten
cały czas gapiłam się na podłogę. Odwracam wzrok na Ryśka i widzę, że ma do
mnie wstręt. Nie chcę mówić dalej. Nie chcę, żeby wiedział o moim romansie z
Wernerem.
- Co było potem? – jest wściekły. Chyba rozwaliłam mu trochę
wyobrażenie o ludziach. Ma mnie za ostatnią szmatę.
- Zmieniłam wygląd i znalazłam faceta, który mnie utrzymywał – czuję
się jak ostatnia dziwka. Nie umiem na niego patrzeć. Jest mi zwyczajnie wstyd.
- Chyba nie oczekujesz, że cię przytulę i powiem, że nic się nie stało
i wszystko będzie dobrze – mówi surowo. Nie rób mi tego! Łzy napływają mi do
oczu. Nie wbijaj mi noża w plecy.
- Chciałeś znać prawdę i mówiłam ci, że to nie jest coś co powinieneś
wiedzieć – wyrzucam. Nie chcę, żeby mnie oceniał. Ale i tak to zrobi. Jestem przecież
kobietą z popierdoloną przeszłością.
- Pójdę już – chłód jaki od niego bije jest nie do zniesienia. Wstaje
i nawet na mnie nie patrzy. Wychodzi i zostawia mnie z jeszcze większymi
wyrzutami sumienia. Ale co się dziwić. Zależy mu na mnie i nagle się dowiaduje,
że jestem kompletnie kimś innym niż myślał. Zaczynam zwyczajnie ryczeć.
***
*Richie*
Nie sądziłem, że
następna kobieta, na której mi będzie zależeć, to handlarka narkotyków…
Wszystko mi się przewróciło do góry nogami. Wszystko. Cały świat nagle stanął
na głowie…
Werner stoi pod
oknem i wygląda przed siebie. Podchodzę do niego bez słowa. Adwokacik
najwyraźniej się ulotnił. Nie mam siły mówić. Czuję się zatkany. Jest mi
zwyczajnie ciężko.
- Co? Historia jest cięższa niż się spodziewałeś? – mówi w końcu.
Gdybyś wiedział jak bardzo…
- Nie chcę o tym gadać… - mówię.
- Wracamy – mówi i idę za nim do samochodu.
Przed przyjazdem
do Ga-Pa wstępujemy do sklepu. Biorę ze sobą dwie butelki whisky i paczkę
chipsów.
- Bardzo zdrowo – prycha, po czym kładzie na ladzie flaszkę i orzeszki
ziemne solone.
- Mam nadzieję, że pomożesz mi to wypić – pokazuję na butelki. Kiwa
głową i po kilku minutach wchodzimy do mieszkania Andisia. Nadal go nie ma,
więc wnioskuję, że Sophie jest dość oporna, lub nie ma jej tam, gdzie być
powinna. - Rozgość się – mówię. Chwytam za szklanki w kuchni i stawiam je w
salonie.
- Co takiego ci powiedziała, że wyglądasz jakbyś zobaczył ducha?
- Najpierw się napiję. Na trzeźwo tego nie ogarnę – mówię. Leję nam po
szklance whisky i swoją wypijam jednym chlustem.
- Chyba to coś mega okropnego – patrzy na mnie przerażony. Czekam
chwilę aż alkohol we mnie wsiąknie. Werner nadal sączy swoją szklankę. Nalewam
sobie kolejną i wypijam ją równie szybko jak poprzednią. Dopiero teraz jestem
gotowy by mówić.
- Ona jest pierdoloną kryminalistką – język zaczyna mi się lekko
plątać. Nie jest taki płynny jak zwykle.
- Co zrobiła?
- Handlowała prochami, a jej brat zaćpał się na śmierć – trener popluł
się trunkiem na te słowa.
- Jasna cholera… - chyba go zatkało. Czyli oboje nie wiedzieliśmy z
kim mamy do czynienia.
- No właśnie… Ja myślałem, że to coś drobnego, jakaś kradzież albo
niezapłacony mandat, ale nie coś takiego.
- Pomyśleć, że ja… - skrzywia się. Mimo promili we krwi potrafię
jeszcze zauważyć jego reakcję.
- Skąd ją znasz? – pytam bez zastanowienia.
- Była moją kochanką przez pół roku – wypala. A ja już kompletnie
zamieram.
***
*Dominique*
Widziałam ten
strach w jego oczach. Strach i pogardę. Nie pamiętam, żeby ktoś tak na mnie
patrzył. Czuję się tak okropnie, że nic więcej mnie nie obchodzi. Nie ma chyba
gorszej rzeczy, niż odrzucenie od osoby na której nam zależy. Lub zależało.
Muszę się pozbyć go z mojej głowy. Im szybciej, tym lepiej… Ja nie sądziłam, że
spotkam jeszcze faceta, który zainteresuje się mną. Nie zgrabnym ciałem czy
jakiegoś znudzonego pana w średnim wieku. Normalnego faceta…
Siedzę oparta o
ścianę celi. W środku nie pali się żadne światło. Jedynie światło latarni
odbija się na przeciwległej ścianie. I tak siedzę. Od kiedy mnie opuścił czuję
się nikim. Ale czego ja się spodziewałam? Że to nigdy nie wyjdzie na jaw? Że
wszystko się ułoży i nikt się nie dowie o Ninie Lange?
Zmieniłam
wszystko. Nazwisko, imię, dokumenty, oczywiście nielegalnie, ale nie miałam
innego wyjścia. Z wyglądu też już nie byłam tą ciemną blondynką z tlenionymi
pasemkami. Nie wiem czego oczekiwałam. Ale brutalna rzeczywistość jest nie do
zniesienia. Myślę co będzie jak Rysiek im wszystkim powie kim naprawdę jestem.
Właściwie tylko jemu zaufałam. Ale jeśli powie Wernerowi, to dowie się też
Lizzie. I ona też przestanie mi ufać. I zostanę już kompletnie sama z tym
wszystkim.
Budzę się rano w
pozycji siedzącej. Nadal opieram się o tą przeklętą zimną ścianę. Cała się
trzęsę z zimna. Boli mnie kark i jestem głodna. Wszystko mi dzisiaj nie pasuje.
- Lange – słyszę znajomy głos. Taca z jedzeniem wjeżdża pod kratami. Spoglądam na nią z obrzydzeniem.
Micha szarej paćki i kromka suchego chleba. Mniam…
Nie zamierzam
jednak spędzić dnia na głodówce. Bez marudzenia wsuwam szybko całą zawartość.
Rzygi podchodzą mi pod gardło, ale nie mam wyjścia. Coś jeść muszę.
Dzisiaj ma
przyjść mecenas. Nie wiem czy przyjdzie, ale jakaś wewnętrzna część mnie łudzi
się, że tak. Siadam na swojej pryczy i znowu opieram się o zimną ścianę i gapię
w tą naprzeciw. Mija tak sporo czasu, bo czuję obrzydliwy zapach jedzenia.
Najwyraźniej zaraz podadzą obiad.
- Lange – znowu słyszę to znienawidzone nazwisko. Nie widzę jednak
tacy z jedzeniem. – Widzenie – kraty otwierają się i podchodzę do strażnika, by
mnie skuł. Idę prawie szczęśliwa, że jednak kogoś obchodzę.
Jako niezła
aktorka udaję, że widok samotnego Montaga mnie nie rusza. No ale czego się
spodziewałaś idiotko? Że przyjdzie tutaj z kwiatami? Oświadczy się i powie, że
nic się nie stało? Prycham sobie w myślach.
- Witam – mecenas ma minę sympatyczną. Czyli jest dobrze?
- Coś więcej pan wie?
- Tak. I wydaje mi się, że będę mógł pani skutecznie pomóc – moje oczy
zaświecają się na te słowa. Może wyjdę! Ale do czego? Do ludzi, którzy mną
gardzą?
- Zamieniam się w słuch – nie wiem czemu silę się na miły ton.
- Ponieważ nie ma dowodów, że to pani zajmowała się handlem
substancjami niedozwolonymi, więc będę mógł powalczyć o uniewinnienie.
- Nie ma żadnych świadków? – pytam zaskoczona. Kilka osób mogłoby
chętnie się zemścić na mnie.
- Nie. Powiedzmy, że boją się pana Lahma… A co do dalszych ustaleń, to
będziemy o tym rozmawiać później. Termin rozprawy wyznaczony jest na przyszły
tydzień.
- Już?! – dziwię się.
- Chyba zależy pani, by wrócić na wolność. Zdaje mi się, że ma pani do
kogo – kompletnie wytrąca mnie z równowagi tym stwierdzeniem. Serio mam?
- Dziękuję za pomoc – wstaję i ściskam mu dłoń.
- Ma pani jeszcze jednego gościa, ale prosiłem, by osoba poczekała na
zewnątrz. Widzimy się za dwa dni – mówi i wychodzi kompletnie bez uśmiechu.
Siadam z powrotem na krześle i czekam nerwowo. Kto to może być do cholery?
Patrzę na te przeklęte drzwi i czekam… Kiedy się uchylają i widzę dokładnie tą
osobę, którą chcę zobaczyć, wiem, że wszystko będzie dobrze.
***
Zdrowych, wesołych, rodzinnych Świąt :D
Rysiek to być nie może, na pewno nie... Obstawiam Lizzie lub któreś z rodziców ;) Się pokręciło... Ale wierzę będzie dobrze, bo będzie? Do pełni szczęścia potrzebuję tylko wątku Lizzie-Marinus i możesz dodać co u Soph i Andiego ;)
OdpowiedzUsuńTakże wesołych świąt i hucznego sylwestra <3 !!
A przy okazji zapraszam na:
http://on-the-stairs.blogspot.com
Wątek Lizzie-Marinus i Sophie-Andiś się pojawi :P Spokojnie. A co do Domi to sama nie wiem co jej wymyślę :P
UsuńDziękuję :D
Pojawił się właśnie rozdział u tajemniczej Luśki, więc zapraszam serdecznie ;)
Usuńhttp://on-the-stairs.blogspot.com/2015/12/1_26.html
I bardzo przepraszam, ale nie masz spamu lub jestem ślepa xD
SPAM jest :P http://all-that-im-asking-for.blogspot.com/2015/07/spam.html
UsuńAle nie ma problemu :P
Zajrzę :D I dziękuję :D
W takim momencie...
OdpowiedzUsuńStawiam, że to Lizzie. Werner i Richie raczej nie, więc to będzie ona :)
Czekam na kolejny!
Może Lizzie, może nie :P
UsuńJak już będzie po Świętach to mam nadzieję, że już coś naskrobię :))
Witaj Kochana.
OdpowiedzUsuńRozdział genialny.
Wow powiem szczerze,że przeszłość Domi robi wrażenie.
Ona żałuje tego co zrobiła.
Myślę, że Rysiu zareagował za ostro.
Rozumiem,że przeżył szok ale Domi również cierpi.
Mam nadzieje,że w drzwiach pojawił się właśnie Rysiu
Dobrze ze Marinus poszedł po rozum do głowy i zadzwonił do Laury. Teraz powinnien porozmawiać z Lizzy.
Czekam na kolejny.
Buziaki :*
Wesołych Świąt :)
Dziękuję :* :D
UsuńDomi/Nina to jednak trudny człowiek :P A Rysiu nie miał wyjścia.
Marinus ma kocioł w głowie :P
Pozdrawiam :D :*